Konflikt na Wschodzie. "Potencjalnie bylibyśmy w oku cyklonu"
Konflikt na granicy rosyjsko-ukraińskiej przybiera na sile. Władimir Putin gromadzi coraz więcej żołnierzy w Donbasie i na Krymie. Według Kijowa, Moskwa planuje także przenieść broń jądrową na zaanektowany półwysep. - To wszystko odbywa się w naszym najbliższym sąsiedztwie. Gdyby coś się stało, to bylibyśmy w oku cyklonu, a nasze możliwości odpowiedzi są skromne - ocenia w rozmowie z WP Stanisław Ciosek, były ambasador RP w Moskwie.
14.04.2021 20:56
Ze Stanisławem Cioskiem rozmawiamy kilka godzin po wypowiedzi ukraińskiego ministra obrony. Andrij Taran oświadczył, że Rosjanie mają przygotowywać Krym do potencjalnego składowania na nim broni jądrowej. Polityk przestrzegał w Brukseli, że Moskwa może zaatakować Ukrainę w celu zapewnienia dostaw wody dla anektowanego półwyspu, a jeszcze w tym roku ma dojść do "istotnych prowokacji wojskowych".
- Od dekad wisi nad nami potencjalny konflikt nuklearny, więc do tego strachu trochę przywykliśmy, ale ja w tych słowach nie widzę nic nowego. Niepotrzebnie się włącza w ten konflikt broń jądrową, bo póki co, to dochodzi do straszenia opinii publicznej niż do rzeczywistego zagrożenia. Środki przenoszenia tego typu broni są niewyobrażalne i naprawdę, jak ktoś będzie kogoś chciał zaatakować bronią jądrową to znajdzie na to 100 starych sposobów - komentuje w rozmowie z WP były ambasador RP w Moskwie.
Mimo to Rosja w bardzo konwencjonalny sposób podchodzi do gromadzenia swoich wojsk na granicy zachodniej. Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy przekazał BBC, że Rosja miała przerzucić 16 batalionowych grup taktycznych. Według szacunków brytyjskiej stacji może to być około 11-14 tysięcy żołnierzy. I właśnie w tym ostatnim ruchu wojsk rosyjskich były dyplomata upatruje niemałe zagrożenie dla Polski.- To wszystko odbywa się w naszym najbliższym sąsiedztwie. Gdyby coś się stało, to bylibyśmy w oku cyklonu, a nasze możliwości odpowiedzi są skromne - mówi Ciosek.
Konflikt na Wschodzie. "Toczy się gra psychologiczna, to uwertura do przyszłych rozmów"
- Dramat polega na tym, ze niewiele możemy zrobić. Nie możemy za bardzo okazywać strachu, stajemy też po stronie sojusznika, Stanów Zjednoczonych, bo to nasza wspólna rodzina i wspólna sprawa. Co prawda pojawiają się pretensje do polskiego rządu, czy nawet prezydenta, ale to naprawdę nie jest nasza gra, bo my przecież nie mamy żadnych kart w ręku - dodaje.
Były polski ambasador w Moskwie liczy na przyszłe rozmowy USA-Rosja, bo dopiero wtedy "wszystkie karty zostaną wyłożone na stół". Z propozycją dialogu wyszedł na początku tygodnia prezydent Joe Biden. Rozmowy miałyby odbyć się na "neutralnym gruncie" w ciągu "najbliższych kilku miesięcy". Jednocześnie w odpowiedzi na ostatnie ruchy Rosjan na granicy, Amerykanie mają wysłać do jesieni dodatkowych 500 żołnierzy do niemieckiej bazy U.S. Army.
- Jak na razie z obu stron prowadzona jest gra psychologiczna, a ostatnie rosyjskie wypowiedzi świadczą o braku rzeczowych argumentów - ocenia Ciosek ostatnie słowa zastępcy kancelarii Putina. Dmitrij Kozak podczas briefingu oświadczył, że "Rosja jest gotowa do obrony swoich obywateli". - Wszystko zależy od tego, jaka będzie skala pożaru. Jeśli będzie urządzona tam, jak mawia nasz prezydent, Srebrenica, to będziemy musieli stanąć w obronie - mówił urzędnik Kremla.
Konflikt na Wschodzie. Początki rosyjskiej operacji
- Nie do końca też rozumiem o co chodzi Rosji? Co oni tym wszystkim chcą ugrać? Dowiemy się pewnie dopiero po rozmowach prezydenta USA i Rosji. Wszystko przed tym to taka uwertura przed tym szczytem, każdy chce mieć pole negocjacyjne do manewru, żeby z pewnych wypowiedzi się potem wycofać. Sztucznie się tworzy zagrożenie w sferze werbalnej - mówi Stanisław Ciosek.
Konflikt na granicy rosyjsko-ukraińskiej wybuchł w 2014 roku. Wojska Federacji Rosyjskiej krótko po zakończeniu Euromajdanu wkroczyły na terytorium Donbasu i Krymu nielegalnie anektując zdobyte terytoriach.
Rosjanie przeprowadzili także niezgodne ze standardami demokratycznymi referendum - jego wyniki wielokrotnie były podważane przez zachodnie organizacje. Moskwa do tej pory utrzymuje, że wszystko odbyło się legalnie, a ludność zamieszkująca teren Donbasu i Krymu czują się Rosjanami, co potwierdzili w referendum