Komórka ma głos
Czy można w 60 minut w godzinach szczytu
dojechać z Bydgoszczy do centrum Torunia, dać łapówkę i wrócić? -
zastanawia się "Gazeta Pomorska".
12.08.2005 | aktual.: 12.08.2005 06:30
Dziennik relacjonuje przebieg procesu byłego wiceprezydenta Bydgoszczy i byłego wojewódzkiego konserwatora zabytków Macieja O. Odpowiada on za przyjęcie 50 tys. zł łapówki. Pieniądze miał wziąć przed pięcioma laty, w zamian za niewpisanie na listę zabytków ruin po toruńskich zakładach mięsnych "Tormięs".
Oskarżenie opiera się głównie na zeznaniach Czesława S., bydgoskiego przedsiębiorcy. Ten przedstawia się jako pośrednik, który dostał 50 tys. zł od współwłaściciela "Tormięsu" na kopertę dla konserwatora - czytamy w gazecie.
Pierwszą ratę łapówki O. miał wziąć 15 maja 2000 r. w swoim toruńskim biurze. Obrońcy oskarżonego zdobyli zapisy z tzw. stacji bazowych i bilingi telefonu komórkowego Czesława S. pochodzące z tego właśnie dnia. Wynika z nich, że Czesław S. używał telefonu tego dnia po raz pierwszy o godz. 7.50. Ostatnie połączenie zarejestrowano o godz. 15.58.
W międzyczasie rozmów przychodzących i wychodzących było wiele - relacjonuje dziennik. Wszystkie wykonano z Bydgoszczy. Nie ma ani jednego telefonu z Torunia, gdzie podobno wręczał łapówkę.
Po umówieniu się na spotkanie z konserwatorem przed godz. 12.00, najdłuższa przerwa w dzwonieniu na i z komórki Czesława S. trwała godzinę. Czy w tak krótkim czasie można dojechać z Bydgoszczy do Torunia, odbyć spotkanie, wręczyć pieniądze i wrócić do Bydgoszczy? - zastanawiali się wczoraj na rozprawie obrońcy.
Kiedyś, gdy goniłem przestępcę, tę trasę pokonałem w 14 minut - mówił na rozprawie policjant przygotowujący raport, ekspert z dziedziny analizy kryminalnej. Dodał, że fakt, iż połączenia były wykonywane z nadajnika w Bydgoszczy nie musi oznaczać, że Czesław S. był w tym czasie w tym mieście - czytamy w "Gazecie Pomorskiej". (PAP)