Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej: Polska nam nie pomaga w śledztwie smoleńskim
Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zarzucił Polsce brak współpracy w śledztwie smoleńskim. W oficjalnym komunikacie, prokuratorzy prowadzący postępowanie w sprawie przyczyn katastrofy Tu-154M poinformowali, że strona polska nie odpowiedziała na kilka wniosków o pomoc prawną. Tymczasem mjr Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej oświadczył, że Polska zrealizowała większość wniosków Rosji o pomoc prawną i nadal czeka na realizację własnych wniosków złożonych w Komitecie Śledczym FR. - Realizujemy każdą prośbę Rosji - podkreślił podpułkownik Janusz Wójcik, rzecznik prasowy NPW.
09.04.2015 | aktual.: 09.04.2015 13:24
Jak poinformował komitet, do tej pory w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej przesłuchano ponad 500 świadków i zbadano ponad 1500 różnego rodzaju obiektów i dokumentów. Akta śledztwa mają liczyć ponad 400 tomów.
Z dokumentu opublikowanego przez Komitet Śledczy nie wynika, o jaką pomoc prawną chodzi. Podkreślono jednak, że nie pozwala to na podjęcie decyzji procesowej w dochodzeniu.
Rosjanie już dwa lata temu zapowiadali, że prowadzone przez nich śledztwo jest na ukończeniu. Później jednak przestali informować o postępie prac.
W przeddzień piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej stwierdzili, że z winy Polski nie mogą podjąć decyzji procesowych w sprawie dochodzenia.
Komitet Śledczy przypomniał także, że wrak Tupolewa jest dowodem w sprawie i jego zwrot Polsce zostanie rozważony po zakończeniu postępowania.
Śledczy kolejny raz odnieśli się również do ostatnich działań polskich prokuratorów, którzy postawili zarzut sprowadzenia katastrofy rosyjskim kontrolerom lotów. W opinii rosyjskich prokuratorów działania obsługi naziemnej lotniska w Smoleńsku były zgodne z procedurami i nie ma podstaw do mówienia nawet o minimalnej odpowiedzialności kontrolerów za katastrofę.
"Jak na razie możemy stwierdzić, że katastrofa była wynikiem kilku czynników" - stwierdzono.
"Polska zrealizowała większość wniosków"
Polska prokuratura wojskowa jest "zdumiona" zarzutami. - Polska zrealizowała większość wniosków Rosji o pomoc prawną; nadal czeka na realizację własnych wniosków złożonych w Komitecie Śledczym FR - powiedział tymczasem mjr Marcin Maksjan z NPW.
Z informacji na stronach internetowych Naczelnej Prokuratury Wojskowej wynika, że rosyjski komitet śledczy skierował do Polski 30 wniosków o pomoc prawną, a polska prokuratura do strony rosyjskiej występowała 26 razy.
Wcześniej NPW, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, mówiła, że czeka na realizację pierwszego z wniosków o pomoc prawną, dotyczącego zwrotu dowodów rzeczowych, jakimi są wrak Tu-154M i czarne skrzynki samolotu. Prokuratura czeka też na informacje na temat szczegółowych przepisów prawnych dotyczących lotniska Smoleńsk Siewiernyj.
Z wcześniejszych informacji prokuratury wynika, że strona rosyjska zwracała się do polskiej prokuratury o przesłanie im prawomocnej decyzji kończącej postępowanie ws. katastrofy samolotu CASA pod Mirosławcem (na rozpoznanie w Sądzie Najwyższym czeka kasacja prokuratury od wyroku sądu wojskowego uniewinniającego kontrolera lotów z wieży w Mirosławcu); rosyjscy śledczy chcieli też się zapoznać z porównawczymi nagraniami głosu osób z kokpitu Tupolewa; informowano, że rosyjscy śledczy chcieli też przesłuchiwać załogę polskiego Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. wylądował w Smoleńsku.
Podpułkownik Janusz Wójcik, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, oświadczył na antenie TVP Info, że "rzecz sprowadza się do skutecznego postępowania karnego".
- Nie jest naszym zamiarem posiadanie ostatniego słowa i odnoszenie się do wszystkich informacji przekazywanych do mediów - oznajmił, po czym dodał: - Realizujemy każdą prośbę Rosji.
Wrak Tu-154 nadal w Smoleńsku
Wrak Tu-154 pięć lat po katastrofie nadal znajduje się w Smoleńsku, jest w gestii rosyjskiej prokuratury. Polskie władze zabiegają nieprzerwanie o jego zwrot. Zwrotu szczątków maszyny chce też polska prokuratura, ale zastrzega, że nie jest to konieczne do zakończenia śledztwa.
W ostatnich pięciu latach kwestię zwrotu wraku oraz tzw. czarnych skrzynek tupolewa na różnych szczeblach dyplomatycznych podejmowali: prezydent Bronisław Komorowski, poprzedni premier Donald Tusk, szefowie i wiceszefowie MSZ oraz inni polscy ministrowie przy okazji rozmów z przedstawicielami rządu rosyjskiego, a także polscy ambasadorowie w Moskwie.
Ostatnio temat tych starań wrócił w związku z wystosowaną w drugiej połowie lutego notą MSZ do rosyjskiego resortu spraw zagranicznych ws. zwrotu szczątków samolotu. - Tej sprawy nie zostawimy (...) nikt w Polsce nie zapomniał o tym, że miejsce wraku jest w Polsce. To jest symbol tej katastrofy i symbol naszej pamięci - mówił przy tej okazji minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna. Ocenił, że zwrot wraku jest kwestią czasu.
Dotychczas stanowisko rosyjskie w sprawie przekazania wraku pozostaje niezmienne - Rosjanie deklarują jego przekazanie stronie polskiej, ale dopiero po zakończeniu swojego postępowania w sprawie katastrofy. Przed dwoma laty szef grupy prowadzącej to śledztwo Michaił Guriewicz oświadczał, że wrak i jego "czarne skrzynki" pozostaną na terenie Rosji do czasu, aż zapadnie ostateczna decyzja procesowa w tej sprawie karnej.
- Nie ma tutaj zmiany w rosyjskim stanowisku. Uważamy, że wrak jest polską własnością i powinien wrócić do Polski. Uważamy, że prawo międzynarodowe jest w tej kwestii jednoznaczne. Natomiast strona rosyjska podtrzymuje argumentację, że do czasu zakończenia rosyjskiego śledztwa nie nastąpią tu zmiany - przyznawał w lutym rzecznik polskiego MSZ Marcin Wojciechowski.
Ostatnio temat zwrotu Polsce wraku został także poruszony w rezolucji Parlamentu Europejskiego. W dokumencie przyjętym w połowie marca po zabójstwie lidera rosyjskiej opozycji Borysa Niemcowa poruszono też temat stanu demokracji w Rosji. PE wezwał władze rosyjskie do niezwłocznego zwrócenia Polsce wraku oraz wszystkich jego "czarnych skrzynek"; podkreślono fakt, że poziom zależności rosyjskiego sądownictwa od władz podważa możliwość przeprowadzenia jakiegokolwiek bezstronnego i uczciwego dochodzenia. O takie zapisy zabiegała delegacja PiS w PE.
Niezależnie od działań dyplomatycznych o zwrot wraku - jako dowodu rzeczowego w sprawie - upomina się polska prokuratura. Oprócz prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy prokuratorów wojskowych, na temat wraku z kierownictwem rosyjskiej prokuratury kilkakrotnie rozmawiał polski prokurator generalny Andrzej Seremet.
W tej sprawie polska prokuratura wystąpiła już w pierwszym wniosku o pomoc prawną, skierowanym do strony rosyjskiej wkrótce po katastrofie. W kilku kolejnych polskich wnioskach o pomoc prawną ten postulat był ponawiany.
Polska prokuratura zastrzegała jednak wielokrotnie, także ostatnio, że powrót szczątków Tu-154 nie jest warunkiem koniecznym do zakończenia śledztwa w sprawie katastrofy, tym bardziej jeśli biegli przeprowadziliby wszystkie niezbędne badania w związku z wrakiem.
Szef warszawskiej okręgowej prokuratury wojskowej płk Ireneusz Szeląg mówił, że badający wrak polscy biegli mieli "nieskrępowany dostęp" do tych dowodów. Szczegółowych oględzin wraku, połączonych z wykonaniem fotograficznej dokumentacji sferycznej fragmentów konstrukcji samolotu, polscy prokuratorzy i biegli dokonali we wrześniu 2011 r. Później - na przełomie września i października 2012 r. - eksperci przeprowadzili oględziny uzupełniające i pobrali ponad 250 próbek.
- Będziemy czekać (na wrak - przyp. red.), ale nie jesteśmy zakładnikami Rosji ani tamtejszego śledztwa - mówił z kolei przed rokiem Seremet. W październiku 2014 r. prokurator generalny odpowiadając na pytanie, czy można zakończyć śledztwo bez sprowadzania do kraju wraku, odparł: - Potwierdzam, można. Nic tu nie uległo zmianie.
Szczątki rozbitego samolotu w tygodniach po katastrofie ułożono w miejscu przylegającym do lotniska Siewiernyj w Smoleńsku. Już kilka dni po tragedii części samolotu zaczęto transportować na wyznaczony plac na lotnisku Siewiernyj. Rosyjscy funkcjonariusze resortu ds. sytuacji nadzwyczajnych zaczęli od wywiezienia najmniejszych szczątków maszyny. Ręcznie ładowali je na samochody ciężarowe i wywozili. Później przystąpili do transportu większych elementów, w tym części kadłuba. Wiele z nich ważyło po kilka ton. Dla największych fragmentów rozbitej maszyny zbudowano podjazdy z płyt betonowych; bez nich nie można byłoby wprowadzić na miejsce ciężkiego sprzętu.
Początkowo wrak pozostawał w dyspozycji Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), który przygotowywał własny raport dotyczący okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej. Ustalenia MAK zostały zaprezentowane w styczniu 2011 r. Wówczas też dowody rzeczowe będące w gestii Komitetu, m.in. wrak samolotu, zostały przekazane rosyjskiej prokuraturze.
W tamtym okresie przedmiotem ustaleń między stroną polską i rosyjską była kwestia odpowiedniego zabezpieczenia szczątków. Problem stał się głośny m.in. po doniesieniach mediów o tym, iż poszczególne elementy wraku ułożone na betonie w pobliżu lotniska mogą być narażone np. na negatywne oddziaływanie warunków atmosferycznych.
Prace nad zabezpieczeniem wraku ruszyły w Smoleńsku na początku października 2010 r. W ciągu kilku dni szczątki zostały ogrodzone wysokim na trzy metry metalowym płotem i przykryte brezentem. Brezentowa plandeka, którą wtedy przykryto wrak, ma powierzchnię 2,5 tys. metrów kwadratowych. W styczniu 2012 r. nad wrakiem stanęła wiata z drewna i stalowych blach.
Podejrzenie niszczenia wraku
Innym z wątków są kontrowersje, jakie wywoływało postępowanie strony rosyjskiej z wrakiem. Cywilna prokuratura okręgowa w Warszawie w grudniu 2010 r. rozpoczęła śledztwo formalnie dotyczące podejrzenia niszczenia wraku. Sprawa rozpoczęła się po telewizyjnym materiale filmowym, przedstawiającym cięcie wraku przez miejscowe służby. Obecnie śledztwo to jest zawieszone.
Wiceszef MAK Oleg Jermołow przyznawał w styczniu 2011 r., że niektóre większe fragmenty maszyny były pocięte na mniejsze części, by można było ułożyć je w tzw. obrysie samolotu. Zapewniał, że nie było celowego niszczenia wraku. W połowie lutego rosyjska prokuratura przyznała, że wrak był rozcinany bezpośrednio po katastrofie tylko w celu wydobycia zwłok ludzkich z poszycia.
Z kolei w maju 2012 r. rosyjski Komitet Śledczy zapewnił polską prokuraturę, że wrak nie był czyszczony. Informacja o tym, że wrak mógł zostać umyty, pojawiła się tuż po drugiej rocznicy katastrofy, gdy Rosjanie dopuścili dziennikarzy do zabezpieczonych fragmentów samolotu.
W 2012 r. prowadzono też wstępne działania mające być przygotowaniem do późniejszego transportu szczątków Tu-154 do Polski. Wówczas - w czerwcu 2012 r. - szef prokuratury wojskowej płk Jerzy Artymiak podczas pobytu w Moskwie przedstawił stronie rosyjskiej harmonogram czynności, które miały doprowadzić do przekazania wraku.
Miesiąc później licząca 13 osób "grupa rekonesansowa" składająca się z prokuratora wojskowego, biegłych oraz wojskowych specjalistów z dziedziny transportu i logistyki przeprowadziła w Smoleńsku prace przygotowawcze dotyczące sprowadzenia w przyszłości wraku do kraju. Dokonano m.in. pomiarów jego poszczególnych części.
Z kolei w styczniu 2013 r. wojskowi logistycy przeprowadzili rekonesans na trasie Smoleńsk-Mińsk Mazowiecki dotyczący ewentualnego lądowego transportu wraku do Polski. Zadaniem logistyków było zwrócenie uwagi na możliwości przejazdu pojazdów ponadgabarytowych z uwzględnieniem wysokości, szerokości i nośności dróg, tuneli, mostów oraz newralgicznych punktów i odcinków dróg dla transportu kołowego. Prokuratura informowała, że sprowadzenie wraku będzie ogromnym przedsięwzięciem logistycznym, gdyż istnieje ok. 2 mln drobnych elementów i szczątków samolotu.
To właśnie baza lotnicza w Mińsku Mazowieckim jest miejscem, w którym prokuratura wojskowa planuje umieścić wrak po jego powrocie do Polski. Został tam przygotowywany specjalny hangar na złożenie szczątków maszyny. - Hangar lotniczy typu lekkiego został zmontowany w bazie w Mińsku Mazowieckim przez wyłonioną w przetargu firmę - informowało wtedy Dowództwo Sił Powietrznych.
Dyskusję wywoływały także dalsze losy wraku, już po zakończeniu postępowań prokuratorskich. Jeszcze w końcu 2010 r. rozważano możliwość umieszczenia go na terenie Cytadeli Warszawskiej. Koncepcje takie wywoływały podzielone opinie - także wśród bliskich ofiar katastrofy. Część z rodzin ofiar wskazywała, że wrak lub jego fragmenty nie powinny być wystawiane na widok publiczny.
5 lat śledztwa
Cztery osoby z zarzutami - to efekt trwającego od pięciu lat śledztwa wojskowej prokuratury, badającej okoliczności i przyczyny katastrofy smoleńskiej. Śledztwo nie zakończy się w tym roku, choć prokuratura ma już kompleksową opinię biegłych w sprawie.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w dniu tragedii 10 kwietnia 2010 r. Jest ono prowadzone w sprawie "nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, w wyniku której śmierć ponieśli wszyscy pasażerowie samolotu Tu-154 Sił Powietrznych RP, numer boczny 101, w tym prezydent RP Lech Kaczyński oraz członkowie załogi".
Jeszcze w sierpniu 2011 r. WPO postawiła zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych dwóm oficerom, którzy w 2010 r. zajmowali dowódcze stanowiska w 36. specpułku, który zapewniał transport VIP-ów. Chodziło o organizację lotu w zakresie wyznaczenia i przygotowania załogi samolotu. Podejrzani nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień. Za zarzucany czyn grozi im do trzech lat więzienia.
24 marca tego roku - po uzyskaniu kompleksowej opinii biegłych - WPO wydała zaś postanowienie o postawienie zarzutów dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska. Jednemu zarzuca się sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy, a drugiemu - nieumyślne sprowadzenie katastrofy. Formalnie grozi im do ośmiu lat więzienia. Uruchomiono procedurę co do ogłoszenia im postanowień i przesłuchania w charakterze podejrzanych. Z raportu komisji Millera, która badała katastrofę, wynikało, że podawali oni błędnie załodze Tu-154, że samolot jest na ścieżce i na kursie, a na wieży kontroli lotów panował chaos. Według komisji nie było to jednak przyczyną katastrofy, a kontrolerzy wskazywali załodze, że warunków do lądowania nie ma.
Śledztwo przedłużone jest do 10 października, ale nie będzie to jeszcze końcowy termin postępowania. Wszystkie okoliczności wskazują na to, że do końca tego roku śledztwa nie uda się zakończyć - poinformowała prokuratura.
Główne badane wątki śledztwa to: możliwe usterki techniczne Tu-154; nieprawidłowe zachowanie załogi Tu-154 (np. błąd w technice pilotowania czy naruszenie zasad lotu lub niedoszkolenie załogi); zła organizacja lub zabezpieczenie lotu (nieprawidłowości polskiego i rosyjskiego personelu naziemnego); zachowania osób trzecich (np. zamach terrorystyczny).
WPO dotychczas otrzymała już wiele dokumentów i opinii odnoszących się do okoliczności katastrofy. Wykazano także - po przeprowadzonych ekshumacjach - złożenie ciał sześciu ofiar katastrofy w niewłaściwych grobach. Prokuratura m.in. mówiła także o braku przesłanek oraz dowodów na zamach na pokładzie Tu-154.
Dla wniosków i decyzji prokuratury bardzo duże znaczenie ma całościowa opinia biegłych, zlecona jeszcze w 2011 r. To właśnie wnioski biegłych dały podstawy do postawienia zarzutów dwóm rosyjskim kontrolerom oraz poszerzenia zarzutów wobec dowódców 36. specpułku. Konieczne będzie jeszcze uzupełnienie tej opinii.
Jako pierwszą bezpośrednią przyczynę katastrofy biegli wskazali niewłaściwe działanie załogi, polegające na zniżaniu samolotu przez dowódcę poniżej własnych warunków minimalnych do lądowania i niewydanie komendy odejścia "na drugie zajście". Było to "działanie nieadekwatne do panującej na lotnisku sytuacji meteorologicznej" - podano. Ponadto jako przyczynę katastrofy biegli wskazali "naruszenie reguł określonych w instrukcji użytkowania Tu-154 w locie" oraz "instrukcji współdziałania i technologii pracy członków załogi samolotu". Inną z przyczyn wskazanych przez biegłych były także nieprawidłowości w związku z wyznaczeniem do lotu "osób bez ważnych uprawnień, lub wręcz bez uprawnień, do wykonywania lotów na tym typie samolotu".
Biegli wykluczyli, aby uszkodzenia Tu-154 powstały z innych przyczyn niż zderzenia z przeszkodami terenowymi. Według biegłych uderzając w ziemię, samolot był kompletny, pomijając uszkodzenia spowodowane uderzeniem w brzozę. Biegli nie stwierdzili także śladów oddziaływania ognia na zasadniczych elementach konstrukcyjnych samolotu; nie było też wybrzuszeń powłoki samolotu charakterystycznych dla wybuchu. Ani stan zdrowia załogi, ani stan techniczny samolotu nie miały związku z katastrofą - uznali biegli.
Częścią kompleksowej opinii biegłych była analiza ponownych kopii nagrań z kokpitu Tu-154. Polscy biegli ponownie skopiowali zapisy "czarnej skrzynki" w lutym 2014 r. w Moskwie. W mediach 7 kwietnia ujawniono część stenogramu z tego ponownego odsłuchu. Z tych publikacji wynikało, że w kokpicie do końca był dowódca sił powietrznych; osoba ta miała uczestniczyć w czynnościach załogi niezbędnych przy lądowaniu. "W publikacji jest szereg nieścisłości" - oceniła prokuratura wojskowa i zapowiedziała śledztwo ws. wycieku.
Jednocześnie prokuratura przyznała, że nowy stenogram jest o jedną trzecią obszerniejszy od poprzednich. Zastrzegła, że nie ma możliwości jego opublikowania, dopóki nie zostanie on drobiazgowo przeanalizowany przez śledczych i skonfrontowany z pozostałym materiałem dowodowym w sprawie.
Wcześniej całościowe opracowania nt. katastrofy przygotowały komisje zajmujące się badaniem wypadków lotniczych - w styczniu 2011 r. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (tzw. rosyjski raport MAK), w lipcu 2011 r. polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. raport komisji Jerzego Millera). Prokuratura zna te ustalenia, ale nie musi ich w całości przyjmować w swoim śledztwie.
Prokuratura wystąpiła o kompleksową opinię biegłych, gdy wpłynął do niej raport komisji Millera. Prokuratura tłumaczyła, że musi powołać własnych biegłych - z listy biegłych sądowych oraz by były to inne osoby niż członkowie KBWLLP, której zadaniem nie jest ustalanie odpowiedzialności karnej konkretnych osób, ale badanie przyczyn katastrofy. Rozdzielenie ekspertów komisji badawczych od biegłych pracujących dla prokuratury to "nauczka" ze sprawy ppłk. Marka Miłosza - pilota śmigłowca, który w 2003 r. awaryjnie lądował z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Po trwającym kilka lat procesie pilot został uniewinniony, a sąd wytknął prokuraturze, że na biegłych powołała ekspertów komisji badania wypadków lotniczych.
Prokuratura zaprzeczała części raportu MAK. Komitet wskazał w styczniu 2011 r., że we krwi jednej z ofiar katastrofy - dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika - wykryto 0,6 prom. alkoholu. Oficjalne stanowisko strony polskiej z 2011 r. głosiło, że nie można się odnieść do informacji o obecności alkoholu we krwi gen. Błasika ze względu na "brak dokumentacji źródłowej". Badania biegłych na zlecenie WPO jednoznacznie wykazały, że zarówno gen. Błasik, jak i załoga Tu-154, personel pokładowy i funkcjonariusze BOR byli trzeźwi w momencie katastrofy.
Wiele emocji w opinii publicznej wywołała publikacja "Rzeczpospolitej" z października 2012 r., że na wraku samolotu znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wielokrotnie wskazywała, że wyświetlenie się napisu TNT na detektorze używanym przez ekspertów nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu. W opinii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji z 2013 r. wskazano, że nie ujawniono śladów materiałów wybuchowych w próbkach pobranych z miejsca katastrofy, ze szczątków Tu-154 oraz podczas sekcji zwłok ofiar.
W styczniu br. ujawniono stenogramy z nowymi odczytami nagrań z wieży smoleńskiego lotniska oraz Jaka-40 lądującego przed katastrofą. Z nagrania z wieży wynika, że nie zezwoliła ona Tu-154 na zejście do wysokości 50 metrów. Członkowie załogi Jaka-40: technik Remigiusz Muś i pilot Artur Wosztyla mieli zeznać, że wieża zezwoliła załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 m (oznaczałoby to zgodę na zejście poniżej dopuszczalnej wysokości, którą było 100 m). - Fakt taki nie miał miejsca, przynajmniej tak wynika z opinii i stenogramów, które otrzymaliśmy - mówił prokurator mjr Marcin Maksjan. Zacytował zapis wypowiedzi kontrolera do załogi Tu-154: - Polski sto jeden, od stu metrów bądź gotowy do odejścia na drugi krąg. Dodał, że zeznania Musia i Wosztyla zmieniały się.
O zapisach kontrolerów lotu ze smoleńskiego lotniska głośno było cztery lata temu. 18 stycznia 2011 r. kierowana przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera komisja badająca katastrofę ujawniła część nagrań z wieży w Smoleńsku. Polska komisja wskazywała, że rosyjscy kontrolerzy lotu popełnili 10 kwietnia 2010 r. liczne błędy, działali pod presją i nie byli wystarczającym wsparciem dla załogi Tu-154. Wówczas w odpowiedzi, jeszcze tego samego dnia, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) opublikował zapisy rozmów kontrolerów lotów.
W marcu br. z braku danych potwierdzających popełnienie przestępstwa WPO umorzyła śledztwo ws. "nieumyślnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy" podczas lądowania Jaka-40. Wylądował on bez zgody wieży kontroli lotów w Smoleńsku
"Rząd dał się rozegrać Rosji"
Szef MSZ Grzegorz Schetyna oświadczył 1 kwietnia na łamach wpolityce.pl, że "rząd dał się rozegrać Rosji w sprawie Smoleńska".
Przypomniał, że polskie władze nieprzerwanie zabiegają o zwrot wraku tupolewa. Oświadczył, że niezależnie od działań dyplomatycznych o zwrot wraku - jako dowodu rzeczowego w sprawie - upomina się polska prokuratura.
Propozycja strony polskiej
14 marca 2013 roku prokurator generalny RP ujawnił, że po analizie przepisów prawnych (zarówno norm wewnątrzrosyjskich, jak i umów międzynarodowych) zaproponowano stronie rosyjskiej możliwość przekazania rejestratorów oraz wraku Tu-154 do Polski, a także jednoczesnego udostępniania stronie rosyjskiej tych przedmiotów na każde życzenie na zasadach i prawach, jakie obecnie są udziałem polskich prokuratorów w Rosji.
10 kwietnia minie pięć lat od katastrofy lotniczej w Smoleńsku, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński.