Komisja do Tuska: czy ABW nie przekroczyła uprawnień?
Sejmowa komisja sprawiedliwości i praw
człowieka wystosowała do premiera Donalda Tuska dezyderat
z pytaniem, czy ABW nie przekroczyła uprawnień, przeszukując
mieszkanie członka komisji weryfikacyjnej, Piotra Bączka.
Komisja chce, by premier jako zwierzchnik służb specjalnych wyjaśnił, czy czynności funkcjonariuszy ABW nie utrudniły działania komisji weryfikacyjnej b. żołnierzy WSI i czy funkcjonariusze nie przekroczyli uprawnień, przeszukując ekipę "Misji Specjalnej" TVP, zatrzymując ich sprzęt, telefony komórkowe oraz osobiste nośniki danych, a także czy nie naruszyli nietykalności osobistej dziennikarzy, rewidując ich.
Dezyderat przyjęto siedmioma głosami wobec sześciu przeciwnych. Wiceprzewodniczący komisji Wojciech Wilk (PO) chciał, by zgłoszony przez prowadzącego tę część posiedzenia Arkadiusza Mularczyka (PiS) dezyderat najpierw dostarczyć na piśmie, a przegłosować na następnym posiedzeniu. Mularczyk nie poddał pod głosowanie tej propozycji, lecz od razu swój dezyderat.
Ponad czterogodzinne posiedzenie komisja rozpoczęła od obejrzenia fragmentu z programu "Misja Specjalna", na którym funkcjonariusz każe dziennikarzom opuścić teren, ci zaś żądają, by się wylegitymował. Dyskutowano, czy dziennikarze i funkcjonariusze ABW postępowali zgodnie z prawem i zasadami.
Dziennikarz "Misji specjalnej" Filip Rdesiński mówił, że ekipa tego programu była na miejscu rewizji u Bączka o godz. 10.30, na miejscu były już inne ekipy telewizyjne. Powiedział, że funkcjonariusze początkowo nie nakazywali opuszczenia terenu i członkowie "Misji" weszli na nieogrodzoną posesję, a potem do domu Bączka. Później - jak relacjonował - brutalnie wyrwano mu kamerę i telefon. Zaznaczył, że ekipy nie wypraszał Bączek ani jego żona.
Według zastępcy szefa ABW Jacka Mąki funkcjonariusze, którzy perswadowali dziennikarzom, "że nielegalnie dokumentują czynności", wylegitymowali się i wielokrotnie prosili o opuszczenie posesji. Według Mąki kamerę i telefony odebrano delikatnie i po wielokrotnych prośbach o ich wydanie.
Jak powiedział prokurator krajowy Marek Staszak, ABW nie ogradzała terenu, by przeprowadzić przeszukanie możliwie dyskretnie. Według niego czynności wobec dziennikarzy można uznać nie tylko za legalne, ale i za mało radykalne, ponieważ utrudniali zgodne z prawem działania legalnych służb.
Tu nie chodzi o reporterów "Misji Specjalnej", chodzi o próbę sił między państwem a niezależnymi mediami - mówił Mularczyk.
Antoni Macierewicz (PiS) wytknął ABW, że sama nie udokumentowała filmowo działań. Gdyby nie kamera telewizji, bylibyśmy pozbawieni możliwości odtworzenia faktycznych wydarzeń - powiedział.
Czy Prokuratura Krajowa ma świadomość, że swoimi działaniami wpisuje się w system zmierzający do storpedowania komisji weryfikacyjnej - pytał jej przewodniczący Jan Olszewski. Powiedział, że po ujawnieniu przed kilkoma miesiącami nazwisk członków komisji dziewięciu spośród 20 dostało wypowiedzenia ze swoich miejsc pracy. Jak mówił, ostatni taki przypadek miał miejsce w czwartek, gdy rada nadzorcza spółki Skarbu Państwa zwolniła radcę prawnego spółki. Zdaniem Olszewskiego, uzasadnione jest podejrzenie, że rada zdecydowała tak, wiedząc o zaangażowaniu radcy w prace komisji. Według Olszewskiego, inspiratorem tych zwolnień jest oficer dawnych WSI, który nie przeszedł weryfikacji.
Zdaniem specjalisty prawa karnego prof. Mariana Filara podczas rewizji u Bączka doszło do konfrontacji między dziennikarzami a funkcjonariuszami i jedni i drudzy przesadzili.
ABW przeszukała 13 maja mieszkania Bączka i drugiego członka komisji weryfikacyjnej Leszka Pietrzaka. Prokuratura nie postawiła im zarzutów, lecz przesłuchała jako świadków w śledztwie przeciw Aleksandrowi L. i Wojciechowi S., podejrzanym o żądanie od żołnierza b. WSI 200 tys. zł za załatwienie mu pozytywnej weryfikacji.