Kolejny skandal - próbki ze Smoleńska w laboratorium bez certyfikatu
Zbadali próbki ze Smoleńska w laboratorium bez certyfikatu.
Czy prokuratura wojskowa, która prowadzi śledztwo smoleńskie, będzie zmuszona ponownie zbadać pobrane ze szczątków tupolewa próbki? Wszystko wskazuje, że tak. Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, do którego trafiły próbki, nie ma bowiem certyfikatu ISO (czyli certyfikatu norm jakości) na badania materiałów wybuchowych i powybuchowych. A to właśnie ich obecność miały potwierdzić bądź wykluczyć badania laboratoryjne.
ISO to skrót nazwy międzynarodowej organizacji opracowującej normy w różnych dziedzinach – od kodowania walut po skomplikowane standardy zarządzania jakością. Określonym standardom podlegają także badania laboratoryjne. Normy w tym zakresie opisane są w ISO 17025 i obejmują m.in. techniczne warunki, jakie powinno spełniać laboratorium wykonujące badania na danym polu, przeszkolenie pracowników, którzy będą je wykonywać, a wreszcie same procedury przygotowania próbek do analizy, sposobu ich przechowywania i sposobu ich badania. Instytucje, które spełniają normy ISO, otrzymują odpowiednie certyfikaty. W naszym kraju wydaje je Polskie Centrum Akredytacji.
– Wymagania normy ISO 17025 przyjmowane są jako kryteria oceny kompetencji danego laboratorium. Jeśli laboratorium wdrożyło system zarządzania zgodny z wymaganiami tej normy i otrzymało akredytację do wykonywania badań we wskazanym zakresie, to oznacza, że może uzyskiwać miarodajne wyniki badań – tłumaczy w rozmowie z „GP” Tadeusz Matras, kierownik działu akredytacji laboratoriów badawczych Polskiego Centrum Akredytacji (PCA).
Matras dodaje, że laboratorium z akredytacją ISO 17025 jest w stanie uzyskiwać wyniki badań na poziomie, który jest porównywalny z badaniami wykonywanymi przez analogiczne laboratoria w Europie i na świecie. – Akredytowane laboratoria mają charakterystyczną cechę – nie tyle jakość, ile miarodajność wyników – mówi.
Specjaliści od linii papilarnych
Tak więc aby uzyskać miarodajne wyniki badań, należy je wykonać w laboratoriach, które mają certyfikat ISO 17025 w tym konkretnym zakresie. Wydawać by się mogło, że jest to oczywiste w przypadku pobierania i badania próbek z miejsca katastrofy, w której zginęła elita kraju. Jak się okazuje, nie jest oczywiste w śledztwie smoleńskim.
Jak bowiem odkryliśmy, Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji (CLKP) posiada akredytacje ISO 17025 jedynie w niektórych zakresach, np. daktyloskopijnych i grafologicznych. Jeśli chodzi o fizykochemię, to jedynie na badania zawartości alkoholu we krwi oraz na badanie amfetaminy. Informację tę można potwierdzić na stronie internetowej Polskiego Centrum Akredytacji. W akredytacji CLKP nie ma ani słowa, że swoim zakresem obejmuje substancje wybuchowe i powybuchowe. A właśnie to miało być przedmiotem zleconych CLKP przez prokuraturę wojskową analiz próbek pobranych ze szczątków wraku jesienią zeszłego roku. Spektrometry użyte przez biegłych w Smoleńsku sygnalizowały, że dziesiątki próbek wskazywało na obecność trotylu, RDX i innych substancji wybuchowych. Przypomnijmy, że zanim pobrane próbki trafiły do Polski, leżały w Rosji dwa miesiące. Natomiast próbek z foteli pasażerskich z Tu-154M, na których spektrometry najczęściej wskazywały obecność trotylu, w ogóle nie pobrano. Nie zabezpieczono także samych
foteli, które zostały w Smoleńsku.
Pod koniec czerwca prokuratura wojskowa zorganizowała konferencję prasową, na której przedstawiła wstępne sprawozdanie biegłych z badań próbek dostarczonych pod koniec roku z Rosji do Polski. Płk Ireneusz Szeląg mówił, że analizy nie wykazały obecności materiałów wybuchowych ani produktów ich degradacji.
– Może to właśnie brak akredytacji tłumaczy nerwowość pana płk. Szeląga, który podkreślał w czasie konferencji, niepytany o to, że CLKP badało najsłynniejsze przypadki i zatrudnia wybitnych znawców tematu – mówi mec. Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy. – Nie należy wykluczać, że m.in. brak certyfikatu dla Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii, który wydawał opinię z 18 czerwca 2010 [przebadano wtedy dziewięć próbek, Instytut podał, że nie stwierdzono na nich śladów materiałów wybuchowych ani powybuchowych – przyp. A.G.], spowodował zarzucenie przez prokuraturę wiarygodności tej opinii i poszukiwanie innego instytutu. Skoro jednak CLKP także nie posiada wszystkich wymaganych certyfikatów, nie należy wykluczać konieczności poszukiwania kolejnej instytucji. Cała ta sytuacja powoduje, że niektóre rodziny ofiar żądają umiędzynarodowienia tego śledztwa – mówi mec. Pszczółkowski.
Pierwsze analizy też bez atestu
Co ciekawe, Centralne Laboratorium Kryminalistyczne nie ma certyfikatu ISO 17025 także w zakresie badania zapisów audio. Tymczasem to właśnie CLKP badało nagrania z kokpitu Tu-154M i zrobiło stenogram dla komisji Millera. Stenogram okazał się pełen błędów i braków. – Wiem z doświadczenia, że w przeciętnej sprawie sąd nie przyjąłby badań fonoskopijnych kopii oryginalnej taśmy. A w przypadku katastrofy smoleńskiej CLKP badało kopie. To tak, jakby zamiast dokumentów badać ich kserokopie – mówi Bogdan Borkowski, znany m.in. jako pełnomocnik rodziny Olewników.
– Zespół parlamentarny zawiadomi prokuratora generalnego o popełnieniu przestępstwa przez prokuraturę wojskową, która powierzyła badanie śladów materiałów wybuchowych na i wewnątrz wraku Centralnemu Laboratorium Kryminalistycznemu, które nie posiada certyfikatu ISO w tym zakresie. A certyfikat jest niezbędny do miarodajnego wykonania badania na użytek procesowy – zapowiedział szef zespołu Antoni Macierewicz, którego poinformowaliśmy o sprawie.
Jak podkreśla Macierewicz, „powierzenie badania CLKP i uprzedzenie strony rosyjskiej, iż na wraku tupolewa są ślady materiałów wybuchowych, nosi w tej sytuacji wszelkie cechy matactwa”. – Po ośmiu miesiącach, jakie upłynęły od pierwszych analiz, nie będzie już możliwe skuteczne zbadanie wraku samolotu na obecność materiałów wybuchowych. Analiza CLKP z punktu widzenia dowodowego jest bezwartościowa – tak jak byłoby bezwartościowe prawo jazdy wydane przez instytucję niemającą do tego uprawnień. To kolejna manipulacja ze strony prokuratury wojskowej. Dotyczy ona bowiem także badania dokonanego przez WIChiR, który również nie ma certyfikatu do analizy na okoliczność eksplozji [fakt ten został ujawniony w audycji Doroty Kani w Gazecie Polskiej.vod – przyp. A.G.], a także pominięcie ekspertyz pirotechnicznych, jakie Rosjanie wykonywali w kwietniu 2011 r. Efektem takiej sytuacji jest krętactwo prokuratury polegające na nazwaniu otrzymanego dokumentu „sprawozdaniem”, a nie opinią biegłych, co zapewne ma pozwolić
prokuraturze tłumaczyć się, że nie jest to jeszcze dokument procesowy – mówi Antoni Macierewicz.
(...)
Pełna wersja artykułu w najbliższym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.