Rosja uzupełnia straty. "Ich jakość to jedna wielka tragedia"
To może być teraz spory kłopot Władimira Putina na froncie. Po skutecznych atakach HIMARS-ami na zaplecze rosyjskiej armii praca w logistyce stała się bardzo niebezpiecznym zadaniem, realizowanym głównie przez poborowych. Kreml uspokaja i twierdzi, że panuje nad sytuacją. Ale według ekspertów, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, może to oznaczać problemy z mobilizacją kolejnych żołnierzy.
Od czerwca Ukraina wykorzystuje pierwsze dostarczone przez USA wyrzutnie rakietowe HIMARS. To właśnie im przypisuje się zniszczenia składów amunicji oraz rażenie punktów dowódczych za linią frontu.
HIMARS nastraszył poborowych?
Przykłady? 28 czerwca ukraińska armia uderzyła w składy broni w rosyjskiej bazie w Nowej Kachowce w obwodzie chersońskim. Rosjanie zajęli miejscowość na początku inwazji i zorganizowali tam punkt zaopatrzenia rosyjskich oddziałów na południu Ukrainy. 4 lipca w mieście Śnieżne w obwodzie donieckim eksplodowały pociski artyleryjskie i rakietowe. Miejscowość od 2014 r. znajduje się pod kontrolą samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej.
Jak informował wcześniej ukraiński sztab generalny, w wielu przypadkach do obsługi magazynów logistycznych wysyłani są rosyjscy poborowi. Mają być kierowani do prac na tyłach frontu – do obsługi obrony przeciwlotniczej, ochrony składów zaopatrzeniowych i transportu. Wg Ukraińców powodem jest niezadowolenie społeczne w Rosji po wysłaniu poborowych na front w pierwszej fazie wojny. M.in ze względu ogromne straty wśród nieprzygotowanych do walki poborowych Kreml ostatecznie wycofał się z ogłoszenia powszechnej mobilizacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Użycie przez Ukraińców HIMARS-ów sprawiło, że rosyjskie tyły przestały być bezpiecznym miejscem, gdzie można było "upchnąć" poborowych - ocenia Michał Marek z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa, ekspert ds. rosyjskiej propagandy i dezinformacji.
- Na pewno informacje na ten temat rozprzestrzeniają się wśród poborowych. I na pewno próbuje na to reagować rosyjska propaganda. To m.in. w tym celu rozpoczęto kampanię informującą o rzekomych sukcesach Rosjan w niszczeniu amerykańskich wyrzutni rakietowych. Kreml chce przekonać nowych poborowych, że jest spokojnie i panuje nad sytuacją – mówi Wirtualnej Polsce Michał Marek.
I - jak dodaje - poborowi nadal zachęcani są do uczestnictwa w operacji specjalnej. - Co prawda używane są inne sformułowania, np. uzasadnia się ich wysłanie potrzebą obrony pokoju w regionie poprzez tzw. demilitaryzację Ukrainy. Bo termin "wojna" nadal pojawia się bardzo rzadko lub w innym kontekście. To hasło jest w Rosji passe w stosunku do sytuacji na Ukrainie – komentuje Michał Marek.
Kłopoty poborowych na zapleczu rosyjskiej armii – według płk Macieja Matysiaka, byłego wiceszefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego i eksperta Fundacji Stratpoints – mogą oznaczać, że Rosja może mieć dużo większy problem z nowymi żołnierzami na froncie.
"Są słabi, boją się i nie chce im się"
- Po pierwsze: w podstawowym zakresie obsługi broni i techniki da się wyszkolić poborowego w ciągu ok. 6 tygodni. Pod warunkiem, że ten żołnierz chce. Na Ukrainie da się to zrobić, w Rosji widzimy, że chęci nie ma. Tam poborowi nie chcą iść na pierwszą linię frontu i wrócić w czarnym worku. A druga sprawa: nie chodzi o to, żeby poborowemu dać karabin w rękę, cztery magazynki i wysłać go naprzód. Tu potrzeba sprzętu, a tego Rosjanom brakuje – ocenia płk Maciej Matysiak.
W efekcie - jak podkreśla - Rosja będzie miała bardzo duży problem z odzyskaniem operacyjnej inicjatywy na froncie.
- Putinowi coraz bardziej brakuje amunicji, wspomnianego sprzętu i woli walki. A Rosja nie ma też takiej liczby żołnierzy zawodowych i kontraktowych, by moc sprawczą osiągnąć. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że uzupełniają ludzkie straty poborowymi. A oni są tam traktowani jako mięso armatnie. Są słabi, boją się i nie chce się im walczyć. Ich jakość to jedna wielka tragedia – mówi ekspert Fundacji Stratpoints.
W podobnym tonie wypowiada się Michał Marek. - Rosja ma ciągły problem z poborowymi. Trudno jest ich w krótkim okresie czasu odpowiednio wyszkolić i umotywować. Co innego pilnować magazynu logistycznego, a co innego przypuszczać szturm na pozycje Ukraińców np. w terenie zurbanizowanym. A rosyjskie składy z amunicją i zaopatrzeniem będą stale zagrożone. Ukraińcy mają pod tym względem częściową przewagę, magazyny są rozmieszczane na terytorium zamieszkałym przez okupowaną ludność ukraińską. Możemy przypuszczać, że Kijów otrzymuje też od lokalnych mieszkańców informajcje o ruchach rosyjskich transportów wojskowych. A to pomaga w lokalizacji ważnych obiektów wojskowych wojskowych– ocenia nasz rozmówca.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski