Kolejni świadkowie: w grudniu '70 wojsko nie strzelało
Kolejni świadkowie w procesie oskarżonych o
sprawstwo kierownicze masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu
1970 roku zeznali przed Sądem Okręgowym w
Warszawie, że nie widzieli, by wojsko strzelało do demonstrantów,
mówili też o przyjaznym nastawieniu stoczniowców do żołnierzy.
12.09.2005 | aktual.: 12.09.2005 21:52
Proces w tej sprawie toczy się w Warszawie od 2001 roku. Na ławie oskarżonych zasiada sześć osób - były minister obrony gen. Wojciech Jaruzelski, jego ówczesny zastępca Tadeusz Tuczapski, były wicepremier Stanisław Kociołek i byli dowódcy jednostek wojska tłumiących protest. Według oficjalnych danych, wskutek użycia broni do tłumienia demonstracji przeciw drastycznym podwyżkom cen żywności, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad tysiąc zostało rannych.
Na nasze szczęście nie używaliśmy broni - powiedział przed sądem Bogdan Szulc, który wówczas dowodził plutonem żołnierzy skierowanych do ochrony aresztu śledczego w Gdańsku. Zeznał, że kilku demonstrantów weszło na mur otaczający areszt, jeden z nich apelował do żołnierzy, by "nie strzelali do swych braci". Świadek słyszał strzały z amunicji - jak ocenił po odgłosie - ćwiczebnej, ale nie widział zabitych ani rannych. O użyciu broni dowiedział się z relacji innych osób. Widział natomiast, że do aresztu przywożono ludzi, niektórzy z nich mieli obrażenia wskazujące na pobicie. Dodał, że "wbrew oczywistym faktom" władza kłamała, nazywając demonstrujących "wrogimi elementami chuligańskimi".
Dowodzący wtedy kompanią Bronisław Figiel, w stopniu porucznika, powiedział, że decyzja dopuszczająca użycie broni dotarła do jego jednostki przez radiostację. Jeden z jego przełożonych bezskutecznie pytał, kto ją wydał, dlatego zdecydował, że nie przekaże rozkazu, a jego podwładni mogą użyć co najwyżej ślepej amunicji. Gdy żołnierze opuszczali budynek komitetu partii, tłum zrobił szpaler. Powiedziałbym, że zrobili nam przejście honorowe - ujął świadek.
Inny świadek, Stefan Warda, wówczas służący w wojsku w Szczecinie w stopniu szeregowca, zeznał, że słyszał strzały, ale nie wie, kto je oddał, nie widział też ofiar. Doszły do niego pogłoski, że jeden transporter opancerzony został spalony, ale sam tego nie widział. Przebywając pod budynkiem urzędu miejskiego nie widział blokowania stoczni im. Warskiego ani ataku na budynki MO, PZPR i więzienie.
Prokurator wniósł o wezwanie na świadka byłego pracownika gdańskiej stoczni Klemensa Gniecha, który w wywiadzie prasowym powiedział ostatnio, że 15 grudnia 1970 r. był świadkiem narady, na której wiceszef MON gen. Grzegorz Korczyński spytał Stanisława Kociołka, co robić, gdyby stocznia wyszła na miasto. Kociołek miał kazać strzelać najpierw w powietrze, potem pod nogi, wreszcie na wprost. Prokurator chce, aby razem z Gniechem zeznawał były dyrektor naczelny Stoczni Stanisław Żaczek, który wysłał Gniecha na posiedzenie komitetu PZPR.
Przed rozprawą Kociołek, którego adwokat już w lipcu wystąpił z wnioskiem o wezwanie Gniecha, powtórzył, że wypowiedź Gniecha to "konfabulacja". Kolejna rozprawa w piątek.