Koczowisko Romów przy ul. Lechickiej zostanie zlikwidowane?
Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów twierdzi, że właściciel terenu przy skrzyżowaniu ulic Umultowskiej i Lechickiej chce wyburzyć stare altany, w których obecnie koczują Romowie. Władze wojewódzkie i miejskie twierdzą, że nikt nie zwracał się do nich z prośbą o pomoc.
W 2013 r. zlikwidowano część ogródków działkowych przy skrzyżowaniu ulic Umultowskiej i Lechickiej, ponieważ sąd przyznał rację prywatnej osobie, które zgłosiła roszczenia do tego terenu. Działkowcy opuścili swoje ogródki, do których wkrótce wprowadziły się osoby bezdomne oraz przedstawiciele mniejszości romskiej, w tym osoby, które do niedawno zajmowały pustostan przy ul. Krauthofera. Mówi się też, że zamieszkały tu także osoby z koczowiska, które kilka lat temu zlikwidowano we Wrocławiu.
- Kilka dni temu na terenie działek pojawił się pracownik właściciela, który zapowiedział wysiedlenie koczowiska oraz wyburzenie wszystkich altan działkowych – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Katarzyna Czarnota z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów, które wydało oświadczenie zapowiadające protesty, jeśli ktoś spróbuje Romów siłą stamtąd wyrzucić.
Zdaniem Czarnoty od czasu przesiedlenia tu Romów z ul. Krauthofera władze miasta i województwa nie zrobiły nic, aby im pomóc, np. legalizując ich pobyt w Polsce, co pozwoliłoby im np. podjąć pracę i uzyskać ubezpieczenie zdrowotne.
- Urząd wojewódzki wymaga od takich osób odpowiedniej ilości środków finansowych na koncie, które zagwarantują, że nie będą one korzystać z pomocy społecznej. Te osoby nie mają takich pieniędzy. Oczywiście można by im je pożyczyć, ale przecież to nie jest rozwiązanie problemu – zwraca uwagę Czarnota.
Co na to przedstawiciele Wielkopolskiego Urzędu Wojewódzkiego?
- Już przed rokiem przy okazji sytuacji na ul. Krauthofera wyjaśniałam, że przede wszystkim takie osoby muszą się do nas zgłosić po pomoc, przedstawić dokumenty potwierdzające tożsamość i narodowość oraz stan konta, który pozwoli stwierdzić, że nie będą korzystać z pomocy społecznej – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata Skrzypczak, zastępca dyrektora Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim. – Dzieci takich osób zostałyby też objęte obowiązkiem szkolnym i to chyba tak je wystraszyło, bo do tej pory, a minął już rok, nie zgłosiła się do nas ani jedna z tych osób – dodaje.
Problem koczowiska przy ul. Lechickiej jest też znany przedstawicielom Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu.
- Nie możemy udzielać pomocy osobom, które nie mają polskiego obywatelstwa, ale na tym koczowisku pojawiają się co jakiś czas streetwalkerzy, którzy relacjonują nam, że nikt z mieszkających tam nie zgłasza chęci skorzystania z jakiejkolwiek formy pomocy – mówi Lidia Leońska, rzecznik prasowy MOPR. – Wiemy, że mieszkają tam obywatele Rumunii i Bułgarii pochodzenia romskiego, którzy przyjechali do Poznania, aby zarabiać pieniądze na żebraniu przez własne dzieci. Chcą tutaj zarobić odpowiednią ilość pieniędzy i wrócić do swoich krajów, aby zbudować domy – dodaje.
Leońska wyjaśnia, że MOPR może interweniować tylko w przypadku, gdy będzie zagrożone życie któregoś z mieszkających tam dzieci i taka sytuacja zdarzyła się tylko raz, gdy szpital przy ul. Krysiewicza zasugerował, że jedno z dzieci nie powinno wrócić do mieszkania w takich warunkach.
- Wiemy, że te dzieci żebrzą na ulicach i w tramwajach. Nas to bulwersuje, ale nie znamy ich mentalności. Romowie naprawdę kochają swoje dzieci i na ogół bardzo dobrze je traktują. Te dzieci chętnie żebrzą i są szczęśliwe, jeśli uda im się przynieść do domu dużą sumę pieniędzy – dodaje.
Kiedy może nastąpić próba likwidacji koczowiska, na razie nie wiadomo.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .