Kobiety bojowe

Następne pokolenie feministek udowodni, że to, co w Polsce za feminizm uchodziło, było tchórzostwem, zaprzaństwem i wiarołomstwem wobec kobiecej sprawy.

Losowi zmarłej ostatnio Betty Friedan warto się przyjrzeć choćby po to, by go uniknąć. W jej życiu i karierze zawiera się cała historia XX-wiecznego feminizmu. Od czasu, gdy "The Feminine Mystique" (1963) uczyniła z niej największą gwiazdę nowoczesnego ruchu kobiecego, o Friedan nie pisano inaczej jak o matce feminizmu. Trudno powiedzieć, czy sama zainteresowana była temu tytułowi rada. Już w latach 80. miała bowiem pełną świadomość, że dziecko zupełnie jej się nie udało: zamiast wymarzonego ruchu przynoszącego kobietom wolność zrodziła frankensteina, który obrócił się przeciwko własnemu twórcy. Gdyby tylko wiedziała, czym prędzej wyabortowałaby monstrum na "Langenorcie".

Kobieta niemistyczna

W "Feminine Mystique" Friedan porównała do Holocaustu "nienazwany problem" trapiący amerykańską housewife. Choć w latach 50. - wyjaśniała - przeciętna Amerykanka pozornie miała wszystko: męża zapewniającego finansową stabilność, kochającą gromadkę dzieci, duży dom na przedmieściach, spotkania przy herbatce z sąsiadkami i wszelkie możliwe udogodnienia w kuchni, w rzeczywistości odbywało się na niej ciche ludobójstwo. Dom, który miał być jej twierdzą, niepostrzeżenie zamienił się w "luksusowy obóz śmierci": "Kobiety, które chcą się "dopasować" i stać gospodynią domową, stoją przed takim samym niebezpieczeństwem jak te miliony, które maszerowały na śmierć do obozów koncentracyjnych". Nie dziw, że wystraszone widmem eksterminacji matki z żarem w oczach i Friedan pod pachą ostrzegały swoje córki: "Póki nie przeczytasz tej książki, nigdy nie zrozumiesz, jak potworną rzeczą jest małżeństwo. Nie wychodź za mąż i nie rujnuj sobie życia. Bądź niezależna" (wspomnienie Connie Marschner). A oświecane córki krzyczały:
"Naprzód, kobiety! Jedyne, co możemy stracić, to nasze odkurzacze!".

Po sukcesie pierwszej publikacji Friedan rzuciła się w wir pracy organizacyjnej: była jedną z założycielek i pierwszą przewodniczącą National Organization for Women (NOW), głównym filarem National Association for the Repeal of Abortion Laws (NARAL) i wielu innych organizacji emancypacyjnych. Wykładała wyzwolenie kobiet na najlepszych amerykańskich uniwersytetach, popierała wprowadzenie poprawki do konstytucji mającej zagwarantować kobietom równe prawa, tzw. Equal Rights Amendment (ERA). Friedan nie miała jednak pojęcia, że uruchomiła lawinę, która już wkrótce miała ją pochłonąć. Nie trzeba było długo czekać, by uświęconym tradycją zwyczajem pierwszą ofiarą rewolucji stała się osoba, która ją rozpoczęła. W latach 70. kontrolę nad ruchem kobiecym zaczęły przejmować ekstremistki, którym przyświecał jeden cel: wysłać Friedan na emeryturę. Matka trojga dzieci i do tego po jednym (tylko!) rozwodzie to nie był wymarzony portret rewolucjonistki na nowe czasy. Autorka "Feminine Mystique" przestała pasować do
nowoczesnego feminizmu, który tak bardzo się zradykalizował, że zaczął oskarżać ją o zdradę ideałów i paktowanie z samym Ronaldem Reaganem.

Apostatka

Trzeba przyznać, że sama Friedan powoli dojrzewała. Jeszcze w latach 70. wrzeszczała na modłę rzeczników równości i tolerancji, że "spali na stosie" Phyllis Schlafly, swoją największą ideologiczną przeciwniczkę, która śmiała kwestionować feministyczne dogmaty i udaremniła próby uchwalenia ERA. Ale już na początku następnej dekady ze swoją kolejną książką "The Second Stage" bardzo się do Schlafly zbliżyła. Ta ostatnia triumfalnie obwieściła: "Betty Friedan wbiła kolejny gwóźdź do feministycznej trumny!". Owo wbijanie gwoździa polegało ni mniej, ni więcej tylko na powtarzaniu oczywistości, które każda rozsądna kobieta wiedziała. Że ruch kobiecy powinien zwrócić większą uwagę na rodzinę, że nie można czynić z kobiet bezwolnych ofiar, że za dużo w feminizmie gadania o prawach, że kobiety powinny się angażować w życie swych wspólnot, a nie tylko organizacji kobiecych, że, wreszcie, kobieta skupiona jedynie na karierze "nie czuje się zakorzeniona w życiu".

Z czasem stawało się już tylko rzeczą coraz bardziej oczywistą, że Friedan na zawsze przestała śpiewać w chórze wychwalającym aborcję jako najważniejsze prawo kobiety ("macierzyństwo zawsze stanowiło dla mnie wartość, aborcja - nawet teraz - nie"), a związki lesbijskie jako spełnienie kobiecych dążeń ("dla mnie feminizm nigdy nie był równoznaczny z lesbijstwem"). Ba, przyznała się również do dużego sentymentu do pozycji misjonarskiej. Tego radykalnym feministkom było za wiele. Susan Faludi, laureatka nagrody Pulitzera i ich czołowa rzeczniczka, w kultowej książce "Backlash" (1991) zadenuncjowała twórcę własnego ruchu: "Ze wszystkich deklaracji apostazji "The Second Stage" jako jedyna miała potencjał, żeby zadać śmiertelny cios sprawie feminizmu". Cud, że po klapsie od mamy feministki w ogóle się podniosły.

Michał Łuczewski

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)