Kobieta-potwór: nie oszczędzajcie starców, ani płodów
Zaczynała jako ambitny pracownik społeczny. Skończyła będąc pierwszą w historii kobietą skazaną za gwałty dokonane przez jej podwładnych. Podczas ludobójstwa w Rwandzie Pauline Nyiramasuhuko służyła jako minister ds. rodziny i kobiet. I to właśnie Rwandyjki były jej głównymi ofiarami.
14.10.2011 | aktual.: 14.10.2011 20:33
Dziesięć lat - tyle czasu zabrało przesłuchanie blisko 180 świadków i wydanie wyroku. Najwyższego, jaki Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy mógł wydać - dożywocia. Przy ogromie popełnionych zbrodni nie jest to zaskoczeniem.
W trakcie ludobójstwa obecność Nyiramasuhuko zwiastowała cierpienie. Gdzie była ona, tam byli i bezwzględni bojówkarze Interahamwe. Zachęceni jej dopingiem i rozkazami mordowali i torturowali na wszelkie sposoby. - Czemu ich najpierw nie zgwałcicie? - spytała pewnego razu milicjantów, wskazując na grupę przerażonych kobiet czekających na śmierć. Później pomogła podpalić ofiary.
Świadkowie zeznawali, że widzieli Pauline - tak zwracali się do niej wszyscy - wykrzykującą przez megafon z pędzącego samochodu: "Pozbądźcie się karaluchów, nie oszczędzajcie starców ani płodów". Auto prowadził jej syn Shalom, który ochoczo wykonywał polecenia matki, szczególnie dotyczące gwałtów.
Przy innej okazji Nyiramasuhuko ogłosiła, że Czerwony Krzyż udziela pomocy na stadionie. Tysiące zdesperowanych Tutsich uwierzyły, że znajdą tam schronienie. Na miejscu otoczyło ich jednak Interahamwe nadzorowane przez panią minister. Pod jej czujnym okiem bojówkarze wyłuskali z tłumu atrakcyjne kobiety i zaciągnęli do pobliskiego lasu. Pozostałych zmasakrowali na boisku przy pomocy maczet i granatów. Pauline przyglądała się rzezi z trybun.
Pierwszy dzień
W nocy 6 kwietnia 1994 roku senną rwandyjską stolicę obudził dźwięk eksplozji. Początkowo nikt nie wiedział, co się stało. Czy zawieszenie broni zostało przerwane? Czy to partyzanci Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego (RPF) nacierają na Kigali? Czy to wojna?
Czytaj również: Zabili milion osób w sto dni
Wątpliwości szybko rozwiał głos spikera w radiu: zestrzelono samolot prezydenta Habyarimany. Nikt nie przeżył. Zrobili to partyzanci RPF. Zrobili to Tutsi, zdrajcy, karaluchy. Trzeba ich ukarać. Po chwili na drogach zaczęły wyrastać blokady. Do drzwi załomotali żołnierze. Ulice wypełniły się ubranymi w pstrokate stroje bojówkarzami Interahamwe. W dłoniach trzymali maczety i maczugi. Zatrzymywali przypadków ludzi i sprawdzali ich dowody osobiste. Zapis "Tutsi" oznaczał śmierć. Czasem ofiary nie zdążyły nawet wyciągnąć dokumentów - mordowano ich na miejscu za jaśniejszą cerę lub pociągłą twarz. Do eksterminacji wkrótce przyłączyła się Gwardia Narodowa, armia i żandarmeria. Ludobójcza machina nabierała tempa. Była tak dobrze naoliwiona, że w sto dni ścięła około miliona ludzi.
Pani domu
Pauline Nyiramasuhuko urodziła się w 1946 roku w południowej prowincji Butare. W dowodzie, który otrzymała po kilkunastu latach, widniało „Hutu”. Było to znacznie ważniejsze, niż mogło jej się wtedy wydawać.
Dokumenty tożsamości wprowadzili w Rwandzie w latach 30. Belgowie. To oni uparli się, by widniała w nich informacja o pochodzeniu etnicznym. Dziś już wiadomo, że po setkach lat współistnienia między obiema grupami stało się to bardziej podziałem społecznym, niż plemiennym: Tutsi hodowali bydło i byli zamożniejsi, a Hutu zajmowali się rolą. Jeśli Tutsi tracił majątek, stawał się Hutu - i na odwrót. Belgom jednak nie zależało, by lepiej poznać swoich poddanych i ich tradycje. Napełnieni teoriami na temat ras uznali, że Tutsi są ludem znacznie szlachetniejszym i bardziej rozwiniętym, co potwierdzać miał ich wygląd - drobniejsze nosy, cieńsze wargi i jaśniejsza skóra. Na podstawie takich cech Europejczycy wyrokowali, komu w dowodzie wpisać Hutu, a komu Tutsi. Przynależność do tej drugiej grupy dawała wiele przywilejów, przede wszystkim szansę na zdobycie wykształcenia i karierę w administracji. Reszta Rwandyjczyków mogła o tym tylko pomarzyć.
Wszystko zmieniło się w 1959 roku. Belgowie mieli coraz mniej środków, by utrzymywać nierentowną kolonię w środku Afryki. Co więcej, wyedukowani Tutsi coraz częściej domagali się niepodległości dla Rwandy. By ich ukarać, Bruksela niespodziewanie wsparła polityczne ambicje Hutu. Tutsi poczuli, że grunt pali im się pod nogami. Próbowali jeszcze utrzymać władzę eliminując wrogich aktywistów, ale to tylko rozsierdziło społeczeństwo. Hutu, którzy stanowili 85% Rwandyjczyków, mieli już dość dyskryminacji i poniżania. Gdy rozeszła się informacja o śmierci kolejnego działacza, chwycili za broń. Rewolucja była bardzo krwawa. Co najmniej 20 tysięcy Tutsich zginęło, a 150 tysięcy uciekło z kraju. Hutu przejęli kontrolę nad całym państwem i wszystkim, czego im do tej pory odmawiano. Dla Rwandy zaczęła się nowa era.
Pauline wchodziła więc w dorosłość w bardzo niespokojnych czasach. Mimo to, jej życie biegło po równych torach. Liceum ukończyła z bardzo dobrymi wynikami, co - według jej bliskich - zawdzięczała raczej pracowitości i zacięciu, niż wrodzonemu talentowi. Po szkole średniej wstąpiła do rządzącej partii MRND i rozpoczęła pracę w administracji. Jej kariera rozwijała się w zadziwiającym tempie. W wieku 22 lat była już ministerialnym inspektorem. W tym samym czasie wyszła za ministra szkolnictwa wyższego, Maurice Ntahobari. Jak mówili później jej znajomi, to ona była głową rodziny. - Maurice nie miał nic do gadania. - Pauline dyrygowała wszystkim - zdradził reportowi "New York Times" jeden z nich.
Jako urzędniczka Nyiramasuhuko podróżowała po Rwandzie i organizowała spotkania z wieśniaczkami. Mówiła im o ich prawach, opiece nad dziećmi i ochronie przed HIV. Pracowała bez ustanku, nawet gdy zaszła w ciążę. Będąc kobietą, musiała na każdym kroku udowadniać swoje oddanie zdominowanej przez mężczyzn partii. W latach 80. zaczęła studiować prawo, zostając jedną z pierwszych Rwandyjek z takim wykształceniem. Wysiłek się opłacił: w 1992 roku awansowała na stanowisko ministra ds. kobiet i rodziny. Dekadę później obserwatorzy jej procesu stale zadawali sobie jedno pytanie: jak osoba, która tyle lat poświęciła Rwandyjkom, mogła stać się ich oprawcą?
Enklawa złamana
Gdy w 1990 roku potomkowie dawnych wygnańców uderzyli z sąsiedniej Ugandy, rząd rozpoczął kampanię nienawiści wobec Tutsich. Szykanowano ich w radiu i prasie, wyrzucano ze szkół, a często bezkarnie mordowano. Szaleństwu opierał się tylko jeden region - Butare, najważniejszy ośrodek intelektualny w kraju. Żyło tam więcej Tutsich niż gdzieindziej, czuli się też znacznie bezpieczniej. Kiedy w kwietniu 1994 roku ulice Kigali napęczniały już od krwi, Butare ciągle było spokojne. Po kilku tygodniach ekstremistyczny rząd wysłał Pauline - ukochaną córę miasta - by to zmieniła. Pani minister od razu zabrała się do roboty.
Wraz z jej przybyciem w Butare wyrosły dziesiątki blokad drogowych obstawionych przez rozpijaczonych bojówkarzy. Pauline regularnie krążyła między oddziałami Interahamwe i zagrzewała je do "usuwania brudu". Swój tradycyjny kolorowy strój zamieniła na wojskowy mundur; świadkowie zeznawali, że widywali ją kroczącą w ciężkich butach i z karabinem przewieszonym przez ramię. Do zwalczania Tutsich Nyiramasuhuko zaangażowała także cywilów - utworzyła brygady złożone ze zwykłych mężczyzn, których uzbroiła i rozliczała z "wyników". Kto ociągał się z mordowaniem, sam mógł zginąć jako zdrajca. W lokalnym radiu minister grzmiała: "Wszyscy jesteśmy członkami milicji. Musimy współpracować, by wyłapać karaluchy".
Rwandyjskie ludobójstwo wyróżniało się okrucieństwem i barbarzyństwem, zwłaszcza wobec kobiet. Około 250 tysięcy z nich zostało zgwałconych, wiele grupowo. Gwałtom prawie zawsze towarzyszyły potworne tortury - obcinanie piersi, okaleczanie narządów płciowych, polewanie kwasem czy zmuszanie do stosunku z własnymi dziećmi. Niektóre ofiary uprowadzono i przez tygodnie wykorzystywano jako niewolnice seksualne. W takich warunkach HIV rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie. Rząd utworzył nawet specjalne grupy gwałcicieli chorych na AIDS. Szacuje się, że 70% kobiet, których nie zamordowano po ataku, było zarażonych śmiertelnym wirusem. W Rwandzie gwałty stały się po prostu inną metodą eksterminacji, swoistą bronią biologiczną, która zbiera żniwo do dzisiaj.
Sędziowie, skazując Nyiramasuhuko na dożywocie, nie mieli wątpliwości: Pauline nie tylko wiedziała, co robią jej podwładni, ale sama wielokrotnie zachęcała ich do upodlania kobiet. W podlegającej jej prowincji gwałt przeżyło ponad 30 tysięcy Rwandyjek, a co najmniej drugie tyle zostało zamordowanych tuż po ataku.
W przemocy seksualnej bardzo zasmakował syn Pauline, Shalom, dowódca jednego z oddziałów Interahamwe. Podczas procesu świadkowie zeznali zeznali, że wielokrotnie wykorzystywał swoje ofiary, powtarzając przy tym, że "ma pozwolenie od pani minister".
Dlaczego
Gdy partyzanci RPF rozbili w lipcu 1994 zajętą mordowaniem armię Hutu, Pauline wraz z rodziną uciekła do sąsiedniego Zairu. Tam znalazła zatrudnienie jako pracownica społeczna w obozie dla uchodźców prowadzonym przez Caritas. Jej głównym zajęciem było pomaganie w łączeniu rozdzielonych rodzin. Gdy reporter BBC zapytał ją o powtarzane dookoła informacje o jej niedawnych grzechach, odparła oburzona: "Nie byłabym w stanie zabić nawet kurczaka. Jeśli ktoś mówi, że kobieta, matka - zabijała, to niech powtórzy mi to w oczy". Po chwili dodała: "W czasie wojny tłumaczyliśmy ludziom, że nie powinni się mordować. Ale to Tutsi masakrowali Hutu".
Trzy lata później Jean Kambada, były premier ekstremistycznego rządu wyznał śledczym, że w planowaniu ludobójstwa brało udział przede wszystkim pięć osób. Nyiramasuhuko była jedną z nich. Pauline i Shalom, którzy zdążyli już urządzić się w Kenii, trafili do aresztu Międzynarodowego Trybunały Karnego dla Rwandy. Ich proces rozpoczął się w 2001 roku. Wyrok usłyszeli po dziesięciu latach - 24 czerwca.
Co popychało Rwandyjkę do okrucieństwa? Jej obrońcy twierdzili, że wcale nie była potworem. Opowiadali o tym, jak bardzo kocha czwórkę swoich dzieci; utrzymywali, że darzyła wielu Tutsich przyjaźnią. Do zbrodni popchnąć miały ją okoliczności - musiała wziąć udział w masakrach, żeby nie usłyszeć oskarżeń o sprzyjanie wrogowi. Matka Pauline wyznała amerykańskiemu reporterowi, że córka ukrywała ogromną tajemnicę: jej dziadek od strony ojca był Tutsim, który stracił majątek i został przemianowany na Hutu. Oznaczało to, że w żyłach Nyiramasuhuko również płynęła znienawidzona krew. Gdyby o tym sekrecie dowiedzieli się jej towarzysze, niechybnie czekałaby ją śmierć. Odgrywała więc rolę ludobójczyni najlepiej, jak potrafiła - byleby przeżyć.
Ale to tylko jedno wytłumaczenie. Drugie jest zupełnie inne. Wielu świadków powiedziało przed trybunałem, że Pauline od zawsze wręcz kipiała nienawiścią wobec Tutsich. - Przerażało ją to, że musi mieć z nimi codziennie kontakt - zeznała jej koleżanka z ministerstwa. - Gdy człowiek z nią rozmawiał, zaczynał myśleć, że Tutsi naprawdę muszą być zniszczeni - stwierdził polityk Hutu. Wskazywali na jej chorobliwą ambicję i chęć bycia lepszym. - Gdy ktoś wybudował dom, ona chciała mieć większy - mówili. Czy myślała podobnie w trakcie rzezi? Czy chciała być skuteczniejsza od innych ludobójców?
Jedno jest pewne: nawet jeśli była tylko aktorką zmuszoną do wcielenia się w niechcianą rolę, zrobiła to z przerażającym zaangażowaniem. A dla tego trudno znaleźć usprawiedliwienie. Nawet jej zwolennikom.
Michał Staniul, Wirtualna Polska