Koalicja wzajemnych podejrzeń
Koalicja P0-PiS była pewna jak w banku, a
tymczasem zanim powstała, rozsypała się jak domek z kart. Obie
partie toczą teraz zaciekłą wojnę propagandową o to, by przekonać
opinię publiczną, że zawinił ten drugi - piszą w opublikowanej w
"Gazecie Wyborczej" analizie Agata Nowakowska i Dominika
Wielowieyska.
29.10.2005 | aktual.: 29.10.2005 08:27
Ich zdaniem, PiS to prawdziwy mistrz w partyjnych rozgrywkach: ma zaplanowane różne scenariusze.
Pierwszy: koalicja z PO, ale pod warunkiem, że Platforma, choć przegrała wybory zaledwie 3 pkt, wystąpi w roli pajacyka, którym będzie można dowolnie kierować.
Drugi: przyspieszone wybory, w których bracia Kaczyńscy liczą na o wiele lepszy wynik swojej partii, bo PiS jest na fali wznoszącej.
Testem na "pajacykowatość" miał być wybór marszałka Sejmu. Partia braci Kaczyńskich zaczęła wystawiać politykom PO świadectwa moralności: ten jest dobry, a ten jest "be".
Najpierw okazało się, że Bronisław Komorowski jest dla PiS zbyt agresywny. W podobny sposób PiS utrącił kandydata PO na wicemarszałka Senatu Stefana Niesiołowskiego. Wedle Ludwika Dorna "reprezentuje on stanowisko skrajnie wrogie PiS".
Kierując się tę samą logiką, PO mogłaby powiedzieć, że Dorn w żadnym razie nie może wejść do wspólnego rządu, bo nazwał Tuska "psujem".
W czwartkowej "Gazecie" Adam Bielan (PiS) ujawnił prawdziwe powody, dla których jego partia chciała, by to Tusk był marszałkiem: "Chcieliśmy, aby Tusk był osobiście zaangażowany w koalicję (...). Baliśmy się, że pozostając poza koalicją, zajmie się budową opozycji".
Platforma widzi to inaczej: Tusk zostaje marszałkiem i staje się zakładnikiem PiS. Bo marszałka Sejmu można odwołać w pięć minut. Gdy tylko Tusk "podskoczy" braciom, PiS bez problemu zmontuje wrogą PO koalicję, która pozbawi go funkcji. To byłby prawdziwy cios w autorytet Tuska i trzecia już porażka.
Dlatego Tusk woli ustawić się w takiej samej pozycji jak Jarosław Kaczyński: kierować wszystkim z tylnego siedzenia.
Politycy Platformy przewidują, że PiS, mając pełną władzę na resortami siłowymi (służby specjalne, policja, prokuratura), będzie chciał ludzi Platformy trzymać za gardło.
I nie jest to trudne. W sprawach gospodarczych prokuratura niejednokrotnie wykazała się dyspozycyjnością: patrz losy b. prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego.
A przy oskarżeniach o nadużycia bardzo trudno od razu wyrokować, czy sprawa jest dęta (jak w przypadku Romana Kluski), czy rzeczywiście ktoś coś ukradł.
Ponadto Zbigniew Wasserman, Ludwik Dorn czy sam Jarosław Kaczyński sugerują, że PO boi się ich pełnej władzy w resortach siłowych, bo ludzie Platformy mają sporo za uszami.
Wygląda na to, że jedynym zainteresowanym wspólnym rządem jest teraz premier Kazimierz Marcinkiewicz, który z determinacją powtarza, że wyciąga do PO "kolejny element ręki".
Powróciły wszystkie zmory kłótni solidarnościowych elit z początku lat. 90. Piętnaście lat to za mało, aby pójść po rozum do głowy - konkludują autorki analizy w "GW". (PAP)