Knebel na uczniów

Aktywność ministra edukacji może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego – wzmocni opór przed narzucaniem „jedynie słusznej ideologii”

03.04.2006 11:39

Pomysłowość Ministerstwa Edukacji i Nauki przysparza jego szefom coraz więcej wrogów. Przeciwko resortowym koncepcjom wychowania i metodom zastraszania szkół protestują uczniowie, nauczyciele i politycy.

Straszenie organizacjami ekologicznymi i pacyfistycznymi przez wiceministra Jarosława Zielińskiego zaniepokoiło polityków. Posłowie SLD i PO domagają się odwołania wiceministra. Zdaniem Katarzyny Piekarskiej, wiceminister ogranicza swobody obywatelskie, dlatego napisała do premiera list, w którym domaga się dymisji Zielińskiego. Popierają ją niektórzy posłowie z PO. Interpelację w sprawie skandalicznego listu przygotował poseł Stanisław Gawłowski. Zbuntowanych licealistów cieszy każde wsparcie, także polityków, ale zaznaczają, że ich protest jest apolityczny. Nie chcą, by przedstawiciele Ministerstwa Edukacji zarzucili im, że są manipulowani przez konkurentów politycznych. Współpracują więc tylko z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, Amnesty International, z Gender Studies na UW i redakcją „Kontratekstów”.

– Nie ma znaczenia, że to PiS. Gdyby to robił ktokolwiek inny, protestowalibyśmy tak samo – zastrzega Piotr Malinowski z Inicjatywy Uczniowskiej w Krakowie.

Podobnie przekonuje Krzysztof Łoziński, zastępca redaktora naczelnego „Kontratekstów”, które wspierają zbuntowanych licealistów z Cervantesa. – Całe życie walczyłem z komuną o wolność człowieka, wolność dyskusji i zgromadzeń. Nie interesuje mnie, kto chce teraz to zabrać. Po prostu protestuję przeciwko panu Zielińskiemu, który uzurpuje sobie prawo do wygłaszania jedynie słusznych poglądów – mówi.

Najpierw wychowanie, później nauka

Od lat polscy uczniowie zajmują jedno z ostatnich miejsc w międzynarodowych badaniach sprawdzających wiedzę i jej wykorzystanie przez nastolatków. Ale minister edukacji najwyraźniej nie ma ani pomysłu, ani ochoty na usprawnienie polskiego systemu oświaty. – Żeby rozwiązać problemy polskiego szkolnictwa, potrzeba działań zakrojonych przynajmniej na kilka lat. Ale widać, że ministerstwo woli szybkie, spektakularne efekty. Takie właśnie ma przynieść powołanie Narodowego Instytutu Wychowania i podobne gesty, które nie dadzą nic poza fasadowym działaniem. Gdy brakuje koncepcji, najłatwiej uciec w ideologię. Zresztą ideologia zawsze była bliska tej ekipie... – ocenia Włodzimierz Paszyński, były kurator. Przejęcie rządu dusz nad młodym pokoleniem jest wpisane w program polityczny PiS. Nic więc dziwnego, że ministerstwo woli skoncentrować się na wychowaniu niż na nauce. – Skuteczność pracy wychowawczej pozostawia wiele do życzenia, bo programy szkolne nastawione są głównie na nauczanie – żalił się minister Michał
Seweryński podczas wykładu wygłoszonego w lutym w kościele św. Krzyża w Warszawie. – Przede wszystkim trzeba mocno oprzeć wychowanie na wartościach uniwersalnych, czyli chrześcijańskich, a więc takich jak: godność i życie człowieka, uczciwość czy solidarność międzyludzka. Sposoby, po jakie sięga minister, wywodzą się z zamierzchłej przeszłości i nijak się nie mają do realiów współczesnej szkoły. Przede wszystkim resort uważa, że wpływ na nastolatków można mieć za pośrednictwem katechetów. Dlatego według najnowszego pomysłu – podsuniętego rządowi przez Episkopat – religia miałaby być obowiązkowa. Teoretycznie uczeń mógłby zamiast niej wybrać lekcję etyki, ale co się stanie, gdy szkoła nie będzie mogła zorganizować takich zajęć? Kto zagwarantuje, że na uczniu nie będzie wywierana presja, by wybrał – jak większość – religię? (Dziś uczniowie lub rodzice mogą zdecydować o nieuczęszczaniu na żaden z tych przedmiotów). Ale dzięki temu rozwiązaniu oceny z religii będą umieszczane na świadectwie maturalnym.

Tymczasem młodzież narzeka na wzrastający wpływ katechetów na życie szkoły. Nie podoba się jej także, że lekcje religii odbywają się nawet dwa razy w tygodniu, tak często jak np. zajęcia z informatyki w klasach o profilu matematyczno-informatycznym.

Przeciwko przyjmowaniu wartości chrześcijańskich jako jedynie słusznej ideologii (a nie przeciwko samym wartościom) protestuje młodzież z krakowskiej i szczecińskiej Inicjatywy Uczniowskiej. – Kiedy usłyszeliśmy, że w szkole mają być promowane wyłącznie wartości chrześcijańskie, zaczęliśmy się obawiać powrotu cenzury, ideologizacji i katolizacji szkół. Szybko okazało się, że mieliśmy rację – mówi Oskar ze szczecińskiej IU. Krakowska IU oprócz happeningów ulicznych proponuje konkretne rozwiązania, np. zorganizowanie lekcji religioznawstwa. – Mieliśmy już wstępną zgodę, ale teraz nie wiem, czym to się skończy. Widać, że na nauczycieli wywiera się presję – tłumaczy Piotr Malinowski, który wraz z dwoma kolegami zakładał coraz popularniejszą w szkołach IU.

Ocena ze sprawowania

Rózgą na uczniów ma być także stopień z zachowania współdecydujący o promocji do następnej klasy. – Chcemy tylko, żeby było jak przedtem – broni swego pomysłu minister Seweryński i dodaje, że według niego kara (czyli zostawienie ucznia na drugi rok za złe sprawowanie) „może odegrać także rolę pozytywną w procesie wychowawczym”. Idea powrotu do przeszłości nie przekonuje Krzysztofa Łozińskiego z „Kontratekstów”: – Postęp polega na tym, że robi się rzeczy lepsze. Wracanie do przebrzmiałych pomysłów to sięganie po gorsze sposoby. Do niektórych rozwiązań nie ma powrotu – zaznacza.

Podniesienie rangi oceny z zachowania to dla młodzieży znak, że nauczyciele dostaną do ręki bicz na niepokornych, którzy upominają się o swoje prawa.

– To znakomity sposób, żeby stłamsić uczniów. Ostrzeżenie, że nie warto się buntować – ocenia Aleksander Pawłowski z warszawskiej Inicjatywy Uczniowskiej.

A z organizacją uczniów jest problem. Bo – jak zauważa Oskar ze szczecińskiej IU – łatwo zdławić bunt, gdy układ sił jest nierówny. – Dużo zależy od pozycji ucznia. Jeśli ma kiepskie oceny, to zazwyczaj woli nie zadzierać z nauczycielami. Niebagatelną rolę odgrywa wychowanie w domu. Część rodziców jest bardzo postępowa. Oni wiedzą, że szkoła nie zawsze ma rację, więc dopuszczają myśl, że nie zawsze trzeba się zgadzać z nauczycielem. Niestety, u nas mało kto słyszał o filozofii demokratycznej edukacji. Polega ona na przekazaniu władzy w szkole w ręce uczniów i kształtowaniu postaw obywatelskich. Zamiast tego w naszych szkołach jest chora hierarchia, zgodnie z którą z nauczycielami się nie dyskutuje, bo oni z założenia mają rację – mówi Zofia Barańska, absolwentka LO im. Cervantesa, obecnie studentka filozofii na UW. Pokaż mi swojego dziadka...

Jednym z najważniejszych elementów polityki ministerstwa ma być wychowanie patriotyczne. – Ważne jest, by uczyć młodzież szacunku dla tradycji swojej rodziny, miasta, wsi. Niech się szczyci, że miała w rodzinie dziadka powstańca, budowniczego szkoły, uczestnika wojny obronnej w 1939 r., założyciela straży pożarnej bądź teatru w małym miasteczku – wymienia min. Seweryński. Założenia słuszne, ale minister milczy, czy dzieci, których rodzice byli „budowniczymi socjalizmu”, nie znajdą się na marginesie. Ów „genetyczny patriotyzm” ma podzielić społeczeństwo na tych, którzy mają właściwych i niewłaściwych przodków. Przedstawiał to niedawno poseł Marek Suski: – Zapraszamy na listy osoby wywodzące się ze środowisk inteligencji historycznej. Wyjaśnię to tak: jeśli twój dziadek miał dyplom, ojciec miał dyplom, to ty już dyplomu pokazywać nie musisz. Wychowywanie w porządnej rodzinie, gdzie dbano o wartości, gwarantuje przyzwoitość. Jak to w praktyce wygląda, przekonał się podczas kampanii wyborczej Donald Tusk. W IV
RP słyszymy też wypowiedzi lidera PiS, że nie należy się spodziewać niczego dobrego po tych, których rodzina ma „czerwone” korzenie. Czy teraz selekcja zacznie się w szkołach? Nad prawidłowym wychowaniem młodzieży ma czuwać – za 11 mln zł rocznie – Narodowy Instytut Wychowania. Aby usprawiedliwić powstanie nowej, kosztownej instytucji, resort edukacji przygotował – równie ostrą, co niesprawiedliwą – ocenę współczesnej młodzieży. W dokumencie MEiN można przeczytać o „degradacji wychowania w naszym kraju”, „zamazywaniu pojęcia dobra i zła”, utracie „wrażliwości młodego pokolenia na dobro, piękno i prawdę”.

Jak konkretnie będzie wyglądać praca NIW, jeszcze nie wiadomo, bo w projekcie ustawy znalazły się bardzo enigmatyczne zapisy typu „kształtowanie i umacnianie cnót obywatelskich, a zwłaszcza postaw patriotycznych, wyrastających z polskiej tradycji narodowej” czy obserwowanie mediów adresowanych do młodzieży. – Mam nadzieję, że z czasem, kiedy dojdziemy do uchwalenia ustawy, cele i zadania instytutu staną się bardziej jasne i zrozumiałe – bagatelizował w lutym minister Seweryński.

Powstanie instytutu krytykuje Sławomir Broniarz, wieloletni szef Związku Nauczycielstwa Polskiego. Według niego oraz zrzeszonych w ZNP pedagogów, większy pożytek przyniosłoby wspieranie już istniejących organizacji, które zajmują się problematyką wychowania. ZNP proponował też, by pieniądze przeznaczone na NIW zainwestować w kształcenie i doskonalenie nauczycieli. Nie podoba się też upolitycznienie instytutu. – Wychowanie jest zbyt ważne i zbyt odpowiedzialne, by je powierzyć jednemu ugrupowaniu i by realizować je według jednej formuły. Nieporadności wychowawczej poszczególnych osób, grup, środowisk nie można zastępować dekretami – alarmuje prof. Maria Czerepaniak-Walczak z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Szczecińskiego. Rzeczniczka ZNP, Lidia Jastrzębska, dodaje: – Nauczycielom bardzo zależy na przywróceniu szkole jej dawnej autonomii. Z pewnością daliby sobie radę z problemami wychowawczymi, gdyby tylko dać im pewną swobodę działania. Tymczasem dla niektórych instytut jest sposobem na wyprowadzanie
kolejnych kompetencji szkoły gdzieś daleko poza jej mury. Minister Zieliński zapewniał wprawdzie, że instytut miałby się stać idealnym miejscem do prowadzenia dialogu, miałby doradzać, tworzyć nić porozumienia. Ale to na razie mało realne obietnice.

– Zamieszanie wokół Narodowego Instytutu Wychowania to nic innego niż próba stworzenia nowego przyczółka, nowej instytucji z niezłymi miejscami pracy dla konkretnej gromadki ludzi – rozwiewa złudzenia Włodzimierz Paszyński.

O tym, że NIW ma służyć tylko dorosłym, przekonani są także uczniowie. Aleksander Pawłowski z Inicjatywy Uczniowskiej i jednocześnie działacz Federacji Anarchistycznej zastanawia się: – Czy można wychowywać w duchu patriotycznym poprzez rozpisanie konkursów plastycznych czy oglądanie wystawy w muzeum? Chyba nie tędy droga. Na razie mamy pierwszą jaskółkę „patriotycznego wychowania” – akcję rozśpiewania polskich szkół, której patronuje Narodowe Centrum Kultury (12 mln zł budżetu). Marzeniem Marka Mutora, pomysłodawcy i współautora rządowego programu „Patriotyzm jutra”, jest usłyszenie młodzieży śpiewającej m.in. „Gdy strumyk płynie z wolna” i oczywiście kolęd.

Lista młodzieżowych wrogów

Aby wychowanie młodego pokolenia przebiegało gładko, resort edukacji postanowił wskazać organizacje, które – jego zdaniem – wypaczają młodego człowieka. Wiceminister Zieliński wysłał więc list do kuratorów oświaty z zachętą do zamykania drzwi przed organizacjami propagującymi pacyfizm i ekologię. O podbudowę ideologiczną zatroszczyli się poszczególni posłowie PiS. I tak Zbigniew Dolata odkrył, że pacyfizm i wartości patriotyczne są ze sobą sprzeczne! – Bo kiedy ktoś atakuje twój kraj, to pacyfizm mówi: „nie bierz do ręki broni!”. Pacyfizm jest groźny. Gdyby pacyfizm był słuszny, to nie upadłby komunizm – dowodził pokrętnie poseł PiS.

Z ekologami rozprawiły się z kolei bielska młodzieżówka PiS oraz poseł Stanisław Pięta. Zaatakowali oni Klub Gaja. Jego założyciel, Jacek Bożek, jest laureatem wielu prestiżowych nagród (w tym Ministerstwa Środowiska) za promowanie zachowań proekologicznych. Gaja od 16 lat współpracuje ze szkołami i nikt z nauczycieli nie zarzucał jej propagowania niemoralnych treści. Bo co może być demonicznego w Święcie Drzewa, podczas którego najmłodsi sadzą drzewka? Co złego jest w wykupywaniu koni przeznaczonych na rzeź i przekazywaniu ich do fundacji zajmujących się hipoterapią? Nic, więc PiS-owscy nadgorliwcy oskarżyli Zielonych o to, że wielu z nich jest wegetarianami oraz uprawia jogę. PiS gromi: to propagowanie filozofii Wschodu, a więc wartości, które powinny być obce chrześcijanom. – Zarzucono Jackowi, że prowadzi działalność niepatriotyczną, bo idee, które głosi – równość i braterstwo – są sprzeczne z hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Teraz nie liczy się prawo, tylko tradycja – kwituje Magda Mosiewicz,
współprzewodnicząca Zielonych 2004. Sam Jacek Bożek stara się zachować spokój. – Ludzie nas znają i wiedzą, czym się zajmujemy. Mają do nas zaufanie – mówi i z ulgą dodaje, że na razie nie zauważył zmiany w nastawieniu nauczycieli. Za to na adres internetowy napływają listy z poparciem i zachętą „róbcie to dalej”.

Z kolei posłanka Maria Nowak (PiS) ogłosiła, że Jurek Owsiak jako osoba, która „uczyniła więcej złego niż dobrego”(!), nie powinna mieć kontaktu z młodzieżą. Nowak wiedziona poczuciem misji chciała zablokować kursy udzielania pierwszej pomocy w szkołach, jakie ekipa Owsiaka zamierza prowadzić w szkołach.

Atak na pomysłodawcę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie dziwi, bo od dawna był on solą w oku organizacji kościelnych. Od 14 lat do WOŚP włącza się młodzież z każdego zakątka Polski. To najbardziej budujący przykład bezinteresownego, oddolnego zaangażowania najmłodszego pokolenia. Ale dla rządzącej dziś partii Owsiak jest demoralizatorem, bo powtarza: „Róbta, co chceta”. Literalne rozumienie tego hasła jest błędem, o czym wie każdy myślący człowiek. Nie rozumieją lub nie chcą tego zrozumieć politycy PiS. Dla Włodzimierza Paszyńskiego atak na Owsiaka to próba niszczenia resztek autorytetów, co dla wychowania młodzieży jest zgubne. – Jurek Owsiak to jeden z nielicznych Polaków, którym zwyczajnie udało się wiele dobrego osiągnąć. I teraz jakaś posłanka wygłasza na jego temat sądy. Rozumiem, że może go nie lubić. Ale nie jestem pewien, czy trybuna sejmowa jest dobrym miejscem do prezentacji swoich prywatnych, głęboko subiektywnych opinii. Wygląda to tak, jakby ktoś przygotowywał grunt dla autorytetów
dekretowanych, tworzonych na potrzeby władzy – zauważa.

A mogło być niebo...

Gdy wokół listu rozpętała się burza, wiceminister Zieliński zaczął w wywiadach prasowych umniejszać jego rolę. Ale to właśnie ten dokument umieszczony jest na internetowej stronie głównej MEiN. Wiceminister – jeśli choć trochę zna się na polskiej szkole – musiał zdawać sobie sprawę, że jego pismo zastraszy nauczycieli. W przestarzałej, silnie zhierarchizowanej szkole szef resortu nie musi wydawać zakazów, bo podlegli mu pracownicy sami budzą w sobie cenzora. Jaskrawym tego przykładem jest historia, jaka miała miejsce pod koniec marca. Otóż kuratorzy nie zgodzili się na rozdawanie płyt Normalsów dla najlepszych maturzystów. Płyta nawiązywała do słynnego „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego. Każdy utwór był interpretacją kolejnego przykazania. Miało to w nowoczesny sposób zachęcić nastolatków do czytania i rozmyślań nad Biblią. Nie było to jednak ważne wobec faktu, że na okładce umieszczono fragment obrazu Hieronima Boscha „Piekło”, na którym artysta przedstawił nagie ciała grzeszników poddanych piekielnym
mękom. W efekcie płyta jako obsceniczna została odrzucona przez kuratorów z Bydgoszczy, Katowic, Rzeszowa, Białegostoku i Lublina. – Na obrazie są sceny pornograficzne, które mogą kogoś urazić. Poza tym dlaczego „Piekło”, a nie „Niebo”? – podejrzliwie zastanawiała się jedna z kuratorek. Przy okazji więc ostrzegamy moralistów przed pokazywaniem młodzieży obrazów Matki Boskiej pędzla Solariego czy Fouqueta. Na nich bowiem Maryja ma odkrytą pierś, co może budzić niezdrowe emocje. Przynajmniej wśród kuratorów. List wiceministra Zielińskiego nie tylko więc napiętnował niektóre organizacje. – Był jasnym sygnałem dla nauczycieli: niech was ręka boska broni przed tym, byście zajmowali się nie tym, co trzeba. Najlepiej więc tłuc testy, które pozwolą uczniom skończyć gimnazjum czy zdać nową maturę. I dać sobie spokój z wszelkimi innymi działaniami – wyjaśnia Włodzimierz Paszyński. Najpierw wystraszyła się dyrekcja warszawskiego LO im. Reytana. Władze szkoły – natchnione przez katechetę – uznały, że rozmowa o
tolerancji z Robertem Biedroniem, homoseksualistą i przedstawicielem Kampanii Przeciw Homofobii, może obrazić... uczucia religijne. Pogadanka miała się bowiem odbyć w środę popielcową. Jej odwołanie oburzyło licealistów.

– Jest jedno szczęście w tym nieszczęściu. Doszło do takiej paranoi, że stało się to impulsem do zmian – zauważa Zofia Barańska, która wraz z Kamilem Skowrońskim zaczęła organizować w Cervantesie debatę pod roboczym tytułem „Ile nam wolno pomyśleć, ile nam wolno powiedzieć”. Ku zdumieniu niemal dorosłych już licealistów odpowiedź nadeszła błyskawicznie: niewiele.

Kamil Skowroński, uczeń LO im. Cervantesa, wspomina. – Pomysł zorganizowania debaty na temat wolności słowa narodził się spontanicznie. Rozmawiałem z koleżanką z Reytana i pomyślałem, że warto o tym porozmawiać w szerszym gronie. Zacząłem dzwonić po znajomych, no i się zaczęło.

– Planowaliśmy zaproszenie gości z różnych środowisk. Mieliśmy rozmawiać o tym, co się stało wcześniej w Reytanie, ale także o edukacji, polityce, feminizmie, homoseksualizmie. Nie chcieliśmy, aby to była tylko taka pogadanka we własnym gronie, bo wtedy każdy każdemu przytakuje i rozmowa nie jest konstruktywna. Dlatego zaprosiliśmy osoby reprezentujące różne stanowiska. Drugiego dnia mieliśmy rozmawiać o tym, jak się nie mówi o pewnych kwestiach – przedstawia plany Zofia Barańska, absolwentka Cervantesa. Początkowo dyrekcja kibicowała uczniom. Ale wszystko zmienił list wiceministra Zielińskiego. I debata – jako potencjalnie niebezpieczna – została przez władze placówki odwołana. – Nauczyciele mają problem, jak się zachować. I naprawdę trzeba im współczuć. Dyrektorzy zostali z problemem sami i cokolwiek by zrobili, pozostaną na cenzurowanym – przybliża stanowisko nauczycieli Lidia Jastrzębska. – Dzisiejsza młodzież to zupełnie inni ludzie niż kiedyś. To pokolenie wyrosło w całkowicie innych warunkach,
urodzili się w wolnej Polsce, mają więc inne wzorce, inne widzenie świata. Straszenie już nie działa. Dobrze, żeby minister o tym pamiętał – radzi Krzysztof Łoziński.

Licealiści oburzeni kneblowaniem wolności słowa postarali się, by sprawa stała się głośna. Dotarli do prasy, a w internecie umieścili list protestacyjny. W ciągu kilku dni podpisało się pod nim kilkaset osób. Są wśród nich takie autorytety jak Irena Dzierzgowska, była wiceminister edukacji, senator Kazimierz Kutz, Jerzy Szacki, profesor WSPS, emerytowany profesor UW, socjolog Jacek Kucharczyk, politolog Wawrzyniec Konarski, prof. Ludwik Tomiałojć z Uniwersytetu Wrocławskiego, dziennikarz Adam Wajrak, Kazimiera Szczuka i Bożena Umińska, publicystki, czy działaczka organizacji kobiecych, Wanda Nowicka. Bunt kolegów z Cervantesa wsparli licealiści z Władysława IV, Reytana, Kochanowskiego, Królowej Jadwigi, Kazimierza Wielkiego i szkoły muzycznej w Warszawie. Zdumienia sytuacją nie kryją też Polacy mieszkający za granicą, dla których list wiceministra Zielińskiego to jakiś ponury żart i przejaw wstecznictwa.

Do licealistów zaczęły napływać propozycje zorganizowania sali, gdzie mogłaby się odbyć dyskusja. Na pewno nie odbędzie się ona w murach szkoły i na pewno przyjdą na nią nie tylko licealiści z Cervantesa. A do obgadania z pewnością będzie więcej tematów, niż początkowo zamierzano.

– Będziemy rozmawiać m.in. o tym, jak podręczniki szkolne przedstawiają homoseksualizm. Nie ma krótszej drogi do ksenofobii – uważa Zofia Barańska.

Na sali ma paść pytanie, dlaczego w czasie pogrzebu papieża nieobecność uczniów w szkołach była usprawiedliwiona, nikt natomiast nie chce zwolnić z zajęć ucznia, który chce złożyć hołd komuś innemu albo wziąć udział w demonstracji solidaryzujących się z jakąś grupą społeczną?

Młodzież z Cervantesa poparła m.in. redakcja „Kontratekstów”, bo według nich w demokratycznym kraju absolutnie niedopuszczalne jest, by jakiś urzędnik odgórnie dzielił organizacje pozarządowe na lepsze i gorsze, na poglądy słuszne i niesłuszne. – Młodzież ma prawo uczestniczyć w społeczeństwie obywatelskim. W żadnym przepisie prawnym nie ma zakazu organizowania i brania udziału w debatach, nie jest też zakazane działanie w legalnych organizacjach. Szkoła powinna natomiast podpowiadać, że w dyskusji powinny brać udział dwie strony – uważa Krzysztof Łoziński z „Kontratekstów”.

Nie traktować nas jak przestępców!

Fala protestów dotyczy nie tylko aktualnej inicjatywy ministrów edukacji, lecz także odnosi się do kondycji polskiej szkoły i stosunków, jakie w niej panują. Uczniowie podkreślają, że nie protestują dla samego protestu czy robienia ulicznej zadymy.

– Nie podoba się nam traktowanie ucznia jak kryminalisty lub dziecka, któremu trzeba wytyczać drogę nakazami i zakazami, a jak się sprzeciwia, to daje mu się po łapach – opowiada Oskar z IU w Szczecinie

– Skoro minister edukacji twierdzi, że młodzież nie ma ukształtowanych poglądów i trzeba ją prowadzić za rączkę, to dlaczego pozwala się jej głosować w wyborach? – pyta Zofia Barańska. Krakowska IU domaga się uwzględnienia jej zdania przy wyborze kuratora. Bezskutecznie. Przekonują, że nie może być też tak, iż szkołę tworzą nauczyciele i uczniowie, ale ci ostatni nie mają wpływu na to, co się w niej dzieje. W rozmowach powtarza się zarzut, że w szkołach nie ma sprawnych organizacji broniących praw uczniów. Samorządy szkolne to fikcja, bo są nieskuteczne, zastraszone albo zajmują się sprawami nieistotnymi, np. urządzaniem dyskotek. – Kiedy w mojej szkole praca samorządu nie spodobała się nauczycielom, od razu został rozwiązany. My chcemy realnego wpływu, demokracji bezpośredniej – przekonuje Paweł Lewandowski z IU. Aktywność Ministerstwa Edukacji w wychowywaniu rózgą i pacierzem zmobilizowała na taką skalę uczniów. W październiku ubiegłego roku powstała pierwsza Inicjatywa Uczniowska. Zakładał ją wraz z
kolegą Paweł Lewandowski z trzeciej klasy warszawskiego gimnazjum. – Zajmujemy się propagowaniem edukacji wolnościowej, w której relacje uczeń-nauczyciel oparte są na partnerstwie i wzajemnym poszanowaniu – opowiada. Działacze IU zorganizowali kilka spektakularnych akcji. Najpierw leżeli krzyżem przed resortem edukacji. Minister nazwał happening bezczelnością, bo – jak argumentował – nie przystoi manifestować przed budynkiem, w którym w czasie II wojny światowej mieściło się więzienie gestapo. Ten argument raczej nie przekonał młodych. IU więc wróciła – przebrana za wojskowych – pod ministerstwo 21 marca. Tym razem impulsem stał się list wiceministra Zielińskiego. – Dlaczego minister nie ostrzegał przed wpuszczaniem do szkół Młodzieży Wszechpolskiej. Przecież pozwalanie im na pogadanki to jawne łamanie zasady apolityczności szkoły – wypomina Aleksander Pawłowski. – Napisaliśmy list do ministra, ale do tej pory nie dostaliśmy na niego odpowiedzi. Osobiście nie czuję się rozżalony, bo od polityków nie
oczekiwałem odpowiedzi. Ich mało obchodzi zdanie zwykłego człowieka. Po prostu wprowadzają swoje nakazy w życie.

IU zorganizowała też wykład o edukacji wolnościowej. W planach jest kolejny happening. Tym razem działacze IU wybierają się z fantomem do posłanki PiS, Marii Nowak. Chcą sprawdzić, czy główna oponentka Jurka Owsiaka potrafi zrobić sztuczne oddychanie i uratować komuś życie. W dniu wagarowicza oddziały krakowski i częstochowski topiły Marzannę z twarzą ministra. W Szczecinie IU na drzwiach kuratorium przymocowało 9,5 tezy, w których opisała, co sądzi na temat edukacji. Uczniowie zrzeszyli się już w Katowicach i Wrocławiu. A to dopiero początek.

Krzysztof Łoziński podsumowuje: – Teraz młodzież ma świetną lekcję społeczeństwa obywatelskiego, myślenia demokratycznego, a nie poddańczego.

I to właśnie może być główna – choć niezamierzona – zaleta ministerialnych pomysłów.

Joanna Tańska, Paulina Nowosielska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)