Klozet "is my castle"! Czy Polacy zupełnie zwariowali?
Odwiedziłem w tym tygodniu sporo mieszkań różnych ludzi, bynajmniej nie dlatego, że zostałem włamywaczem, ale dlatego, że szukamy nowego miejsca do wynajęcia. Luksusowy Dwór Stokesów służył nam dobrze przez dwa lata, ale po pewnym czasie tęsknota za takimi drobiazgami jak kuchnia większa od paluszka rybnego czy temperatura pokojowa zimą wyższa niż trzy stopnie Celsjusza stała się nieodparta. Moim pierwszym błędem było odwiedzenie strony internetowej miejscowej agencji nieruchomości.
Przeczytaj
Zajrzyj do
Zastanawiam się, gdzie Polska nabywa tych swoich agentów nieruchomości? Wyciąga się ich prosto z szeregów skazanych za oszustwo, czy może gdzieś znajduje się specjalne centrum szkoleniowe prowadzone przez mafię? Agentka, na którą trafiłem, kazała na siebie czekać pół godziny przed budynkiem, a po przybyciu zaczęła naciskać, abym podpisał umowę zanim jeszcze zobaczę mieszkanie. Zadała mi w dodatku pytanie, cytuję: „Ile zgodziłby się pan zapłacić naszej agencji, jeśli zdecyduje się pan wynająć to lokum?” Odpowiedziałem, że 10 złotych. Jej mina dała mi do zrozumienia, że nie o taką odpowiedź chodziło. Moim zdaniem pomysł, że powinienem płacić wysokość miesięcznego odstępnego za usługę, która polega na niewiele więcej niż otwarciu drzwi, jest co najmniej dziwny. W tym przypadku nawet tego nie musiała zresztą robić, bo właściciele byli w środku. Może zwariowałem, ale czy to nie właśnie oni powinni płacić agencji za znalezienie kogoś, kto wynajmie ich mieszkanie? Ponieważ nie chciałem obudzić się pewnego dnia obok
odciętej końskiej głowy, postanowiłem od wszelkich agencji nieruchomości trzymać się z daleka.
Alternatywą okazało się Gumtree – serwis z drobnymi ogłoszeniami, który powstał w Wielkiej Brytanii i dobrze przyjął się także w Polsce. Gumtree pozwala przefiltrować ogłoszenia, by wyłączyć te „agencyjne” i w dodatku raczej nie odwiedza użytkowników w środku nocy z kijem bejsbolowym. Poza tym też jest przezabawne. Jest coś takiego w pisaniu drobnych ogłoszeń, że z każdego czyni kłamcę. Każde mieszkanie jest na przykład określane jako „spokojne i ciche”. Mieszkanie zbudowane z kartonów i znajdujące się w laboratorium testowania kosiarek także zostałoby nazwane „spokojnym i cichym”. Wszystkie są też „blisko centrum”; przy czym „blisko” oznacza najwidoczniej „na tym samym kontynencie”, oraz zawsze „świeżo po remoncie”. Zdaję sobie sprawę, że są różne stopnie zaawansowania remontu, nie sądzę jednak, by pomalowanie wszystkiego, łącznie z drzwiami i toaletą, jaskrawożółtym kolorem, było jednym z nich.
Z powodów, których nie udało mi się jeszcze zrozumieć, najważniejsze miejsca na zdjęciach, jakie dołączane są do ogłoszeń, zajmują muszle klozetowe. Nieważne ile jest tych zdjęć i jakiej są jakości – klozet zawsze znajdzie się na przynajmniej jednym z nich. Zdarzają się przypadki, że do obejrzenia są tylko i wyłącznie zdjęcia muszli zrobione z różnych kątów i w dodatku w romantycznym oświetleniu. Mnie osobiście wystarczyłoby zapewnienie, że w mieszkaniu znajduje się muszla. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że są gdzieś mieszkania, które jej nie posiadają, wszystkie te zdjęcia czynią mnie więc bardziej podejrzliwym.
Najbardziej śmiertelną pułapką dla poszukiwaczy mieszkania są apartamenty na poddaszu. Na zdjęciach zawsze wyglądają nieziemsko – ogromna, otwarta przestrzeń, kręte schody i błyszczące, nowe muszle. W rzeczywistości okazują się koszmarem. Dachy w starych polskich budynkach są sprytnym wynalazkiem, który rozwijał się przez wieki, by wspomagać utrzymanie w pomieszczeniach chłodu w lecie i ciepła w zimie. W przeciwieństwie do angielskich dachów, polskie są cienkimi i lekkimi konstrukcjami, zwykle pokrytymi blachą, z której łatwo ześlizguje się deszcz i śnieg. Przetrzymują też ogromne masy izolacyjnego powietrza nad, często ogromnymi, sufitami mieszkań na ostatnim piętrze. Świetny pomysł na kontrolowanie temperatury w budynku, fatalny na miejsce do mieszkania. Mieszkając na poddaszu, smażysz się w lecie i zamarzasz w zimie. Kręte schody to z kolei coś w rodzaju modelki w bieliźnie; myślisz, że byłoby super mieć coś takiego w domu, ale w rzeczywistości to czasochłonne utrapienie.
Kontynuuję zatem poszukiwania. Jeśli uda mi się znaleźć mieszkanie za rozsądną cenę, w miarę blisko centrum, nie na poddaszu i niewymagające ode mnie podpisania umowy sycylijską krwią, na pewno się o tym dowiecie. W telewizji pojawią się zapewne informacje o tajemniczym Angliku tańczącym nago na ulicach.
Zobacz występ naszego felietonisty w TVP (od 22 minuty i 40 sekundy).
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski