"Klient nasz cham", czyli Polaków portret własny oczami sprzedawców
Ostatnia sobota przed świętami oznacza tylko jedno - szał zakupów. W ten dzień słowo chaos powinno zmienić znaczenia na to, co dzieję się w sklepach. Rodzinne zakupy zmieniają się w koszmar sprzedawców i tylko cierpliwość może uratować przed wizytą u specjalisty.
31.03.2015 | aktual.: 05.04.2015 08:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Halinka, patrz jakie fajne". Nagle leci mop przez trzy kasy. Trafia w stoisko ze słodyczami. Wszystko się rozsypuje. Chwilę później w panice zmieniają kolejkę i udają szczęśliwą rodzinę, podjadając niezważone pistacje – takie sceny można było widzieć w tyskim Tesco w miniony weekend oczami kasjerów.
A to tylko początek „horroru”, do którego są zmuszani ekspedienci osiedlowych sklepików, aż po wielkopowierzchniowe hipermarkety, zgodnie z zasadą – klient nasz pan.
- Najgorszy jest typ człowieka-sępa. Kupuje przez Internet, odbiera na żywo i po dwóch tygodniach oddaje towar. Najczęściej tak kobiety robią z sukienkami. Ubierają, idą na imprezę, później do pralni i do domu. Czasami mają nawet przygotowane metkownice, które imitują metkę oryginalnie przyczepioną – mówi właścicielka katowickiego sklepu z odzieżą dla pań. – My to zgodnie z prawem musimy przyjąć. Chyba, że udowodnimy użytkowanie. A to bardzo ciężko, bo użytkowniczki doszły do perfekcji.
Wtedy sprzedawca notuje stratę, klient jest zadowolony i historia zatacza koło w momencie kolejnego internetowego zamówienia.
Dużo gorzej jest w supermarketach. Tam czujemy bezkarność i anonimowość. - Podjadanie towaru jest czymś absolutnie normalnym. Nawet nie reagujemy, bo po co? Za 2 złote? Przecież trudno to udowodnić, ale jedzą na potęgę – opowiada ochroniarz mikołowskiego sklepu Auchan.
- Widziałem, jak facet wziął banany, zjadł jednego i wywalił skórkę w najbliższe póki z makaronem czy czymś innym. Więc podszedłem, wyjąłem z regału, wręczyłem mu ją i powiedziałem "coś pan zgubił". Facet był na tyle bezczelny, że wyrzucił za chwile znowu – dodaje.
Historie się mnożą z każdym kolejnym sprzedawcą, ale wśród najczęściej wymienianych są dzieci robiące w sklepie co popadnie – od jedzenia i wyrzucania, po grymaszenie i histeryzowanie.
- Rozumiem dziecko głodne i płaczące, każdy jest człowiekiem. Ale nie takie, które kładzie się na ziemi i płacze, bo mama mu nie kupiła nowej gry. W ekstremalnych przypadkach takie dziecko skacze po półkach i zrzuca produktu, a gdy obsługa mu zwróci uwagę, matka atakuje pracownika – słyszymy z kolei w Silesia City Center.
Historii jest tyle, ile przepracowanych dni przez sprzedawcę. A każda jest bardziej przerażająca, choć wszystkie mają jeden wspólny mianownik - nigdy nie padły słowa „proszę, dziękuję czy przepraszam”.
- W końcu klient nasz cham – kończę rozmowę ekspedientka z katowickiego sklepu dla pań.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .