Polska"Klient nasz cham", czyli Polaków portret własny oczami sprzedawców

"Klient nasz cham", czyli Polaków portret własny oczami sprzedawców

Ostatnia sobota przed świętami oznacza tylko jedno - szał zakupów. W ten dzień słowo chaos powinno zmienić znaczenia na to, co dzieję się w sklepach. Rodzinne zakupy zmieniają się w koszmar sprzedawców i tylko cierpliwość może uratować przed wizytą u specjalisty.

"Klient nasz cham", czyli Polaków portret własny oczami sprzedawców
Źródło zdjęć: © WP.PL | Krzysztof Hawrot
Robert Kulig

31.03.2015 | aktual.: 05.04.2015 08:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Halinka, patrz jakie fajne". Nagle leci mop przez trzy kasy. Trafia w stoisko ze słodyczami. Wszystko się rozsypuje. Chwilę później w panice zmieniają kolejkę i udają szczęśliwą rodzinę, podjadając niezważone pistacje – takie sceny można było widzieć w tyskim Tesco w miniony weekend oczami kasjerów.

A to tylko początek „horroru”, do którego są zmuszani ekspedienci osiedlowych sklepików, aż po wielkopowierzchniowe hipermarkety, zgodnie z zasadą – klient nasz pan.

- Najgorszy jest typ człowieka-sępa. Kupuje przez Internet, odbiera na żywo i po dwóch tygodniach oddaje towar. Najczęściej tak kobiety robią z sukienkami. Ubierają, idą na imprezę, później do pralni i do domu. Czasami mają nawet przygotowane metkownice, które imitują metkę oryginalnie przyczepioną – mówi właścicielka katowickiego sklepu z odzieżą dla pań. – My to zgodnie z prawem musimy przyjąć. Chyba, że udowodnimy użytkowanie. A to bardzo ciężko, bo użytkowniczki doszły do perfekcji.

Wtedy sprzedawca notuje stratę, klient jest zadowolony i historia zatacza koło w momencie kolejnego internetowego zamówienia.

Dużo gorzej jest w supermarketach. Tam czujemy bezkarność i anonimowość. - Podjadanie towaru jest czymś absolutnie normalnym. Nawet nie reagujemy, bo po co? Za 2 złote? Przecież trudno to udowodnić, ale jedzą na potęgę – opowiada ochroniarz mikołowskiego sklepu Auchan.

- Widziałem, jak facet wziął banany, zjadł jednego i wywalił skórkę w najbliższe póki z makaronem czy czymś innym. Więc podszedłem, wyjąłem z regału, wręczyłem mu ją i powiedziałem "coś pan zgubił". Facet był na tyle bezczelny, że wyrzucił za chwile znowu – dodaje.

Historie się mnożą z każdym kolejnym sprzedawcą, ale wśród najczęściej wymienianych są dzieci robiące w sklepie co popadnie – od jedzenia i wyrzucania, po grymaszenie i histeryzowanie.

- Rozumiem dziecko głodne i płaczące, każdy jest człowiekiem. Ale nie takie, które kładzie się na ziemi i płacze, bo mama mu nie kupiła nowej gry. W ekstremalnych przypadkach takie dziecko skacze po półkach i zrzuca produktu, a gdy obsługa mu zwróci uwagę, matka atakuje pracownika – słyszymy z kolei w Silesia City Center.

Historii jest tyle, ile przepracowanych dni przez sprzedawcę. A każda jest bardziej przerażająca, choć wszystkie mają jeden wspólny mianownik - nigdy nie padły słowa „proszę, dziękuję czy przepraszam”.

- W końcu klient nasz cham – kończę rozmowę ekspedientka z katowickiego sklepu dla pań.

Robert Kulig, Wirtualna Polska

Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (166)