Kłamał ws. wypadku Szydło? Były oficer BOR ujawnia, dlaczego w końcu zdecydował się powiedzieć prawdę
Oficer BOR Piotr Piątek, który brał udział w wypadku rządowej kolumny przewożącej ówczesną premier Beatę Szydło, zdradził, dlaczego zdecydował się po latach przyznać, że kłamał w tej sprawie. - Głównym powodem była sytuacja, która miała miejsce w domu. Po zjedzeniu obiadu i napiciu się lampki wina straciłem przytomność (...). Po prostu wydawało mi się, że komuś może zależeć na tym, żeby ta informacja nie przedostała się do opinii publicznej - oświadczył w "Czarno na Białym" w TVN24.
"Gazeta Wyborcza" ujawniła w piątek nowe, dotąd nieznane okoliczności wypadku kolumny rządowej byłej premier Beaty Szydło z 2017 roku. Piątek, który uczestniczył w zdarzeniu sprzed kilku lat przyznał, że on i inni funkcjonariusze mieli złożyć fałszywe zeznania w tej sprawie.
Według relacji byłego oficera BOR, gdy doszło do wypadku, auta poruszające się w kolumnie miały włączone jedynie sygnały świetlne. Podczas śledztwa wszyscy funkcjonariusze zgodnie zeznali, że uruchomione były też sygnały dźwiękowe.
W wyemitowanej w programie "Czarno na białym" rozmowie Piątek powiedział, że zdarzało się, iż rezygnowano z sygnałów dźwiękowych "ze względów wizerunkowych", aby nie wzbudzać nadmiernej sensacji przejazdem rządowych limuzyn. Decyzję o tym zawsze podejmował kierownik zmiany, podróżujący w kolumnie.
Brał udział w wypadku Szydło, złożył fałszywe zeznania? "Niebezpieczna sytuacja"
Podobnie było w dniu, w którym doszło do zderzenia rządowego audi z fiatem seicento, którym kierował Sebastian Kościelnik. - W dniu, w którym nastąpił wypadek, nie mieliśmy włączonych sygnałów dźwiękowych - powiedział były funkcjonariusz BOR. Dodał, że feralnego dnia podróżował obok kierowcy w pierwszym z samochodów jadących w kolumnie złożonej z trzech aut. Zaznaczył, że jego pojazd był "wysunięty nieco do przodu" w stosunku do pozostałych, co, jak dodał, w jego ocenie nie było prawidłowe.
Były funkcjonariusz w szczegółach opowiedział, jak wyglądał moment wyprzedania cywilnych pojazdów, gdy doszło do wypadku. - W pewnym momencie kierowca powiedział, że coś się wydarzyło. Zerknąłem w lusterko i zobaczyłem jakieś przedmioty fruwające w powietrzu. To były elementy samochodu. Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy zawracać - relacjonował. Dodał, że kolumna poruszała się "znacznie szybciej" niż obowiązujące w tym miejscu organicznie prędkości.
Uzgadnianie "wersji zdarzeń"
Według niego bezpośrednio po zdarzeniu funkcjonariusze jadący w kolumnie nie rozmawiali między sobą o tym, co się wydarzyło. Do takich rozmów doszło za to nieco później.
Piotr Świerczek, reporter "Czarno na Białym" dopytał, czy można to nazwać "uzgadnianiem wersji zdarzeń". - Można teraz tak powiedzieć. Nie zdawałem sobie sprawy, że to, co powiedziałem, to może być wersja uzgodniona, ale fałszywa - odparł Piątek. Zaznaczył, że ze strony dowódcy zmiany padały też różne "sugestie". - Po takiej sugestii mogłem się tylko domyślać, jaki może być przebieg mojej dalszej pracy w służbie (…). To mogło się wiązać z moimi dalszymi awansami - zaznaczył.
Na pytanie, jakie wówczas mogły być konsekwencje "zaznania prawdy", Piątek odparł, że wiązałoby się to prawdopodobniej z postawieniem zarzutów. - Kierowaliśmy się naszym dobrem, dobrem służby - tłumaczył.
Zaznaczył też, że nikt z funkcjonariuszy biorących udział w wypadku nie poniósł żadnych konsekwencji. Wskazał jedynie, że po 19 latach służby, wkrótce po tym zdarzeniu został przeniesiony "do ochrony obiektu na zewnętrznym posterunku", co - jak dodał - było dla niego nieformalną degradacją. Przełożeni jednak nigdy nie podali przyczyn podjęcia takiej decyzji. Było to też przyczyną jego decyzji o odejściu na emeryturę.
"Straciłem przytomność"
Dziennikarz pytał Piątka, dlaczego ten zdecydował się po latach publicznie opowiedzieć o tej sprawie. - Głównym powodem była sytuacja, która miała miejsce w domu, gdzie po zjedzeniu obiadu i napiciu się lampki wina straciłem przytomność. Nie chcę wybiegać w wymyślone przez siebie historie. Po prostu wydawało mi się, że komuś może zależeć na tym, żeby ta informacja nie przedostała się do opinii publicznej - oświadczył. Dodał, że ujawnił to "dla siebie, własnego bezpieczeństwa i spokoju".
Zapewnił ponadto, że decyzja o ujawnieniu sprawy była w pełni świadoma. Dodał, że od momentu pierwszej publikacji w "Gazecie Wyborczej" nie kontaktował się z nim jeszcze nikt ze Służby Ochrony Państwa, ani z prokuratury czy policji.
Źródło: TVN24