PolskaKiedyś rządzili Polską, dzisiaj dostają "ochłapy"

Kiedyś rządzili Polską, dzisiaj dostają "ochłapy"

Józef Oleksy z niełatwego dla SLD okręgu nowosądeckiego, Leszek Miller z Gdyni, Marek Dyduch z 3. miejsca w Wałbrzychu - na takie, trudne jeśli chodzi o uzyskanie mandatu, miejsca mogą liczyć dawne gwiazdy lewicy. - Napieralski woli młodych - mówią nieoficjalnie źródła w SLD.

Kiedyś rządzili Polską, dzisiaj dostają "ochłapy"
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka

21.07.2011 | aktual.: 21.07.2011 17:26

W ostatni piątek lipca zbierze się zarząd krajowy Sojuszu, a dzień później, w sobotę 30 lipca Rada Krajowa partii, która zdecyduje o ostatecznym kształcie list SLD w jesiennych wyborach parlamentarnych.

Jak mówią nieoficjalnie źródła zbliżone do szefa Sojuszu Grzegorza Napieralskiego, w tegorocznych wyborach chce on forsować na wysokich miejscach na listach młodych działaczy, którzy będą mu sprzyjać w przyszłym klubie parlamentarnym. Jednak na kandydowanie młodych z wysokich miejsc - podkreślają anonimowo działacze Sojuszu - nie chcą się zgadzać dotychczasowi posłowie.

Na tym tle powstał m.in. konflikt na Śląsku. Długo decydowało się m.in., skąd startować będzie należący do młodego pokolenia rzecznik Sojuszu Tomasz Kalita. Ostatecznie wystartuje on z pierwszego miejsca w Gliwicach, skąd tradycyjnie o mandat ubiegał się wieloletni sekretarz klubu SLD Wacław Martyniuk.

Martyniuk, zasiadający w sejmie nieprzerwanie od 20 lat, oświadczył, że nie wystartuje w wyborach. Zapewnił, że jego rezygnacja nie wynika z konfliktu z szefem partii ani z tego, że na gliwickiej liście, której dotychczas był liderem, proponowano mu dopiero szóste miejsce.

Niepewna przyszłość Józefa Oleksego

Niepewna jest polityczna przyszłość byłego lewicowego premiera Józefa Oleksego. Już teraz wiadomo, że nie dostanie takiego miejsca, które spełniałoby jego aspiracje.

Oleksy zamiast Nowego Sącza wolałby kandydować z Siedlec, skąd ubiegał się niegdyś o mandat posła, jednak władze SLD - jak wynika z nieoficjalnych informacji - nie zgodziły się, by dostał tam jedynkę. W czerwcu Rada Mazowiecka postanowiła, że jedynką w Siedlcach będzie sekretarz klubu Sojuszu Stanisława Prządka.

- Dyskusje w SLD toczą się już bardzo długo i póki co nie zaowocowały jakimś ostatecznym ustaleniem, więc nie wykluczam nawet rezygnacji z kandydowania - powiedział były premier.

Przyznał, że zaproponowano mu start z pierwszego miejsca w Nowym Sączu. - To jest ziemia mi miła, bo to moja mała ojczyzna, wyjechałem z niej co prawda 50 lat temu, ale kontakt był. Rzecz tylko w tym, że ja zadaję pytanie, czy chodzi o to, żebym był na listach, czy o to, żebym był w sejmie, to jest różnica - zaznaczył Oleksy.

Zwrócił uwagę, że Nowy Sącz to okręg, gdzie lewica ma "dość nikły wpływ". - Nie jest to okręg, w którym na pewno się wygrywa z listy lewicowej; ogromne wpływy ma tam PiS - zauważył. Sytuację komplikuje fakt, że lokalni działacze rekomendowali na pierwsze miejsce listy w Nowym Sączu lidera partii w Małopolsce Kazimierza Sasa.

W wyborach do Sejmu w 2007 roku w okręgu nowosądeckim na listę komitetu SLD zagłosowało 6,4% wyborców, żaden ze startujących tam kandydatów SLD nie zdobył mandatu.

Leszek Miller zawojuje Pomorze?

W zdecydowanie lepszej sytuacji jest Miller, który ma kandydować z Gdyni. Współpracownicy Napieralskiego mówią, że były premier sam wskazał ten okręg.

Sam Miller nie potwierdził dotychczas tych informacji, ale mówił niedawno w radiu TOK FM, że otrzymał "ciekawą propozycję". Zaprzeczał też, jakoby nad jego miejscem spekulowano, "przerzucając go z miasta do miasta".

- Ja sam kiedyś te listy układałem i dobrze wiem, że krąg osób, które podejmują ostateczne decyzje, jest ograniczony - jedna, dwie, trzy osoby. Dopóki one się nie wypowiedzą, nie warto poważnie traktować rozmaitych spekulacji - tłumaczył. Jeżeli władze SLD zatwierdzą jedynkę dla byłego premiera w Gdyni, będzie miał duże szanse na zdobycie mandatu. W poprzednich wyborach SLD wprowadziło z tego regionu dwie przedstawicielki do sejmu. Posłankami zostały Izabela Jaruga-Nowacka, która zginęła w katastrofie smoleńskiej, i obecna europosłanka Joanna Senyszyn. Lokalne struktury rekomendowały przed kilkoma tygodniami, by na czele listy w Gdyni znalazł się szef pomorskiego Sojuszu Jacek Kowalik.

Szef Stowarzyszenia "Ordynacka" też chce startować

Na start z SLD ochotę ma też były sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i szef Stowarzyszenia "Ordynacka" Włodzimierz Czarzasty. Przypomniał, że otrzymał już rekomendację organizacji warszawskiej. Podkreślił, że rozmowy o jego starcie trwają, a od ich wyniku będzie zależała decyzja, czy zdecyduje się na kandydowanie, czy nie. - Propozycja musi być godna - zaznaczył Czarzasty. Z nieoficjalnych informacji zbliżonych do kierownictwa Sojuszu wynika jednak, że dla szefa Ordynackiej nie znajdzie się miejsce na liście.

W lepszej sytuacji jest się były sekretarz generalny Sojuszu Marek Dyduch, któremu zaproponowano start w okręgu wałbrzyskim. Jednak i on nie może być pewny mandatu, bo wstępna propozycja jest taka, by startował z trzeciego miejsca.

- Nie chcę oceniać, czy trzecia pozycja jest dobra, czy zła. Będę walczył o zwycięstwo - powiedział polityk. Dyduch ma nadzieję, że Sojusz uzyska dwa mandaty w okręgu wałbrzyskim; w poprzednich wyborach udało się zdobyć tam tylko jeden.

Trudna sytuacja finansowa SLD

Na konflikt "starzy" - "młodzi" nakłada się trudna sytuacja finansowa ugrupowania. Wprawdzie Sojusz sprzedał za 35 mln zł swoją starą siedzibę przy ul. Rozbrat w Warszawie, ale decyzja Trybunału Konstytucyjnego, zgodnie z którą w kampanii dopuszczone będą spoty i billboardy powoduje, że przed wyborami partie będą musiały sięgnąć głębiej do kieszeni.

Szef sztabu wyborczego SLD Stanisław Wziątek powiedział, że pieniądze za Rozbrat tylko w niewielkim stopniu pójdą na finansowanie kampanii. Zaznaczył, że jego ugrupowanie będzie korzystało z możliwości reklamowania się w telewizji i na wielkopowierzchniowych plakatach w ograniczonym zakresie.

Zdaniem byłego ministra spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofa Janika koledzy z jego pokolenia popełniają błąd, ubiegając się o miejsca na listach Sojuszu. Sam Janik, który przed czterema laty nieskutecznie ubiegał się o mandat posła z Tarnowa, powiedział, że w tegorocznych wyborach nie stanie w szranki wyborcze.

- Proszę mi powiedzieć, co ja z tymi facetami mógłbym zrobić? W całym tym towarzystwie nie ma nikogo, kto by się poważnie zajmował sprawami tego państwa - powiedział były poseł i szef MSWiA w rządzie Leszka Millera. Zaznaczył, że dostał propozycję, którą przedstawia tak: "chłopcy ze mną rozmawiali, ale powiedziałem im, że mnie to nie bawi".

W Tarnowie jedynką Sojuszu będzie obecny radny 26-letni Jakub Kwaśny. - Bardzo bystry, ambitny, młody człowiek. Życzę mu sukcesu i tyle - podsumowuje swojego następcę w Tarnowie Janik.

Dlaczego nie chcą "starych" w sejmie?

Zdaniem politologa prof. Kazimierza Kika Napieralski i młodzi w Sojuszu nie chcą "starych" w sejmie, bo są zdania, że są to politycy skompromitowani. - Z drugiej strony Napieralski wykazuje minimum przyzwoitości politycznej tym, że nie pozostawia tych ludzi w niebycie - powiedział Kik.

Według niego dopuszczenie starych działaczy na listy to "próba pokazania, że w SLD nie ma sporów wewnętrznych, że Sojusz jest zjednoczony, że pamięta o starych przywódcach". - To są gesty raczej propagandowe ze strony Napieralskiego - ocenił.

Zdaniem Kika to, że dawni działacze Sojuszu chcą obecnie wejść na listy wyborcze, to raczej "rozpaczliwa próba powrotu na scenę polityczną i w światła fleszy". - Oni zachorowali na politykę i teraz im jej brakuje. Polityka jest rodzajem narkotyku. Poza tym oni na ogół nie mają dobrej alternatywy; to są często ludzie, dla których polityka była zawodem - powiedział.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (101)