PolskaKiedy na drogach wybuchnie wojna?

Kiedy na drogach wybuchnie wojna?

Stowarzyszenie "Pasaż Antropologiczny" zorganizowało konkurs, którego uczestnicy na piśmie i na taśmie filmowej mieliby dokumentować przejawy dialogu międzykulturowego w Warszawie. Zadanie niezbyt trudne, gdyż stolica naszego kraju jest w coraz większym stopniu miejscem mieszania się różnych religii, grup etnicznych, języków itp. Bywają jednak takie grupy, które nigdy ze sobą rozmawiać nie będą.

02.10.2008 | aktual.: 03.10.2008 10:09

Z badań wiadomo, że biały heteroseksualny Polak-katolik woli mieć za sąsiada etnicznego Francuza niż Francuza z Algieru oraz Amerykanina z Teksasu niż Amerykanina z Harlemu. Jednak samo słowo dialog (choćby ten dialog przybierał czasem formę konfliktu) ma dość pozytywne zabarwienie. Kilkadziesiąt procent Polaków nie chciałoby mieć zięcia Araba bądź współpracownika Roma, ale już znacznie mniejsza jest niechęć do kebabów i cygańskiej muzyki. Jeśli dzisiaj jemy Ich jedzenie i słuchamy Ich piosenek, kto wie, może jutro niechęć będzie mniejsza.

O ile dialog sam w sobie nie gwarantuje przyjaźni, to jego brak jest gwarancją braku porozumienia. A - tak jak napisałem na wstępie - są grupy, które żadnego "dialogu międzykulturowego" nie uprawiają. Dotarło to do mnie wczoraj rano, gdy odwoziłem córkę do babci. Moi bardziej wytrwali czytelnicy wiedzą doskonale, że nie odwoziłem jej samochodem tylko rowerem. Samochody - stojące w korku - mijaliśmy, jadąc ścieżką rowerową. I żaden z kierowców nie wyglądał mi na chętnego do rozmowy. Siedzieli za kierownicami swoich SUV-ów jak w strażnicach warownych zamków i nawet na mnie nie patrzyli - nie byłem dla nich interesujący, gdyż mój ruch nie był częścią tego ruchu, który mógłby wpłynąć na to, że ich warownie przesunęłyby się kawałek do przodu.

Pojechaliśmy dalej, zostawiając warowny, niechętny do dialogu korek za sobą. Oni nigdy nie zrozumieją mnie, ja nigdy nie zrozumiem ich. Oni nigdy nie zrozumieją, że wysiłek fizyczny nie jest wadą, ja nigdy nie dowiem się, co skłania dorosłych facetów do płacenia kupy kasy za możliwość poruszania się ze średnią prędkością 5 km/h. Nasze dzieci też nigdy się nie porozumieją. Ich dzieci będą mówiły z wyższością o koniach mechanicznych swoich tatusiów, moje dzieci o tym, że w drodze do przedszkola widzą nie tylko tablice rejestracyjne innych samochodów.

O tym, jak wielka jest skala tego niezrozumienia niech świadczy galeria internautów Wirtualnej Polski i komentarze do niej. Niepostrzeżenie społeczeństwo podzieliło się na dwie kultury - zmotoryzowanych i niezmotoryzowanych - kultury bardziej odrębne i wzajemnie wrogie niż Flamandowie i Walonowie, niż zwolennicy IRA i oranżyści, niż Żydzi i Palestyńczycy. Bardziej nawet niż mohery i wykształciuchy. Każdy wybuch drogowej wściekłości może zamienić się w wojnę domową. Piesi ruszą do ataku, nie czekając na zielone światło, rowerzyści wyciągną pancerne pompki i naostrzą szprychy, a kierowcy wzniosą barykady (co ćwiczą codzienne od lat w różnych punktach miasta).

A wtedy będzie mi bardzo przykro. Bo przecież widzę codziennie również miłych kierowców. Tych, którzy zatrzymują się przed pasami, którzy parkują tylko w wyznaczonych miejscach, którzy nie wyprzedzają mnie na grubość lakieru. I choć nie mogę z nimi podialogować, gdyż dzieli mnie od nich ich klejona szyba, zamek centralny i strefa zgniotu, to wiem, że mielibyśmy wspólne tematy do rozmowy (na przykład kebaby i cygańska muzyka) i nie musielibyśmy szukać tłumacza i mediatorów z ONZ, gdyby tylko udało nam się gdzieś kiedyś spotkać twarzą w twarz.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
konfliktsamochódwarszawa
Zobacz także
Komentarze (0)