Ojciec miłość do syna wypisał mu na twarzy kuchenną deską. Matka o uczuciach tylko mówiła. Najbardziej to Patryka kochał chyba ksiądz dobrodziej.
Trzy lata na to czekał. A właściwie 26 lat, czyli całe swoje życie.
- Kiedy przydzielili mi mieszkanie, poczułem dziką radość. To był najpiękniejszy dzień mojego życia. Stałem na korytarzu w urzędzie, zobaczyłem swoje nazwisko i krzyczałem na głos ze szczęścia. A potem otworzyłem drzwi do tego mieszkania i aż mnie cofnęło! Tego smrodu nie zapomnę do końca życia. Czuć było, jakby 90-letnia pani, która tam mieszkała, umarła i przeleżała w nim długie miesiące. A ja i tak cieszyłem się, jakbym dostał willę z basenem. Wszystko było zakurzone i zniszczone, ale kiedy pani z urzędu miasta zapytała: "Bierze pan?", od razu wiedziałem: "Biorę!".
Byle dalej od ojca.
Byle zacząć własne życie.
Chleb powszedni
Teraz wąskie łóżko Patryka przylega do wielkiej kanapy taty, rozłożonej dzień i noc. Jak dwie części litery L.
Mama śpi w osobnym pokoju. Zwykle zamykanym na klucz. Bo Patryk nadal mieszka z rodzicami. Nie dla wygody jak trzydziestoletni Włosi – bo u mamy zawsze obiad na stole i pełna lodówka. Odwrotnie: po to, by chronić ją przed ojcem, a ojca przed sobą samym.
Odkąd Patryk pamięta, tato zwracał się do mamy:
- Zajebię cię, k***o!
- Zobaczysz, wyniosą cię w worku!
Czasem poprzestawał na krzykach, czasem przechodził do działania. Wracał z roboty i od progu dawał mamie z liścia.
Szarpał, kopał, popychał. Był od niej o prawie 20 lat starszy i o 20 kg cięższy. Jeśli zdążyła, wybiegała na klatkę, krzycząc "Ratunku!"
- Tutaj też tato poderżnął mamie gardło.
Patryk wypowiada to, jakby mówił: "Wczoraj kupiliśmy ser i wędlinę". Bo dla niego takie właśnie życie to chleb powszedni.
- Miałem siedem lat. Byliśmy wszyscy tu w mieszkaniu: mama, tato, i my: czworo rodzeństwa. I nagle tato mówi do najstarszej z nas: "Podaj mi nóż!". Rzuciłem się, żeby być pierwszy. Chwyciłem ten nóż za ostrze zamiast za rączkę i przeciąłem sobie wszystkie palce. Podałem go szybko tacie. Nie wiem: chciałem być pomocny czy rywalizowałem z siostrą? Patrzę, a on przecina mamie szyję. Od prawego ucha po skosie do przodu, tak z 12 cm. Krew się leje, mama upada na podłogę między lampę z abażurem z frędzlami a telewizor Rubin i krzyczy: "Uciekajcie na klatkę!" Więc uciekamy, cała czwórka strasznie płacze, robi się zamieszanie na cały blok, wybiega sąsiadka z góry i wzywa karetkę.
Mama do tej pory ma bliznę. Od 20 lat ją pudruje, ale i tak widać.
Mieszkanie rodziców
Czasem tato nie uderza w nią, tylko w inne obiekty pod ręką. Patryk, z uśmiechem przykrywającym zażenowanie, pokazuje:
- Drzwi wejściowe zniszczone, lustro na szafie w przedpokoju rozbite, drzwi do pokoju mamy pęknięte na całej długości, w drzwiach do łazienki dziura - mówi.
Niektóre płytki na podłodze w kuchni wyglądają jak pajęczyna: sieć pęknięć rozchodzi się promieniście, bo tato rzucał z całej siły kuflem o podłogę. Do tego gdzieniegdzie zacieki na ścianach, linoleum w korytarzu i pokoju zniszczone, a w łazience przód sedesu niemal dotyka pralki, dzielą je tylko 4 cm, więc siada się na nim bokiem.
I najgorsze: smród w całym mieszkaniu. Mieszanka kwaśnego przetrawionego alkoholu, papierosów, potu i sików. To nie jest zapach, który znika, gdy wywietrzy się pokój. To smród, którym przesiąkły meble, zasłony i ściany, smród, który wgryza się w nozdrza i nie pozwala na niczym się skupić.
Okna są otwarte, na zewnątrz ciepło i słonecznie, siedzimy w dużym pokoju - on na kanapie taty, z pomarańczowo-brązową pościelą przygotowaną do spania, choć jest środek dnia, ja na wąskim łóżku Patryka.
- Widzi pani, mieszkam z nim w jednym pokoju. Nie mam wyjścia. Tylko że on codziennie wieczorem przychodzi pijany i od progu wyzywa: "Ty k***o!" do mamy, "Ty cwelu!" do mnie. Jak się to słyszy przez całe życie, to się człowiek przyzwyczaja. Ale najgorsze, że tato tak jak przychodzi, kładzie się spać. Nie myje się, nie przebiera. W nocy potrafi się zsikać w pościel, czasem zrobić pod siebie. Nie dlatego, że jest niedołężny. Robi to złośliwie. Albo budzi się koło drugiej w nocy, specjalnie otwiera okno, kładzie się na podłodze i krzyczy: "Ratunku! Biją mnie!". Tak na pokaz, żeby sąsiedzi słyszeli. Potrafi miesiąc chodzić w tych samych ciuchach, również tych obsikanych.
Mówię mu:
- Tato, weź już to ściągnij, ja wypiorę. Pralkę włączę.
- Nie. Nie potrzebuję.
- Tato, kąpałeś się trzy tygodnie temu. Może byś się wykąpał?
- Nie potrzebuję.
Rano, jak wytrzeźwieje, próbuję go przekonać:
- Ale ty już trochę śmierdzisz. Idziesz do ludzi, do lekarza, wykąp się.
- Nie potrzebuję.
Patryk opowiada ciepłym głosem, szybko i obrazowo. Ale równocześnie nasłuchuje i podrywa się nerwowo, kiedy słyszy kroki za oknem lub ruch na klatce.
Niby wie, że tato nie wraca do domu przed wieczorem, a jest dopiero południe, ale pozostaje w stanie czujności, jakby groziło nam niebezpieczeństwo. Do tego dochodzi gorączkowe szczekanie miniaturowej buldożki Dabbi. Wszystko w tym mieszkaniu krzyczy: "Uciekaj stąd jak najszybciej!".
Wesoło
Rodzeństwo już uciekło. Trzy siostry i brat. Dorota: o rok starsza, Marcin: dwa lata młodszy, Sylwia: trzy lata młodsza. No i Agata, najstarsza z nich: 34 lata, właściwie od początku mieszkała z dziadkami. Bo mama urodziła ją, jak miała 18 lat. A że nie radziła sobie z macierzyństwem, dziadkowie najpierw zaopiekowali się Agatą, a później ją adoptowali. Zresztą mamę Patryka też adoptowali.
- To byli wspaniali ludzie – opowiada Patryk. - Jedyni kochający w naszym życiu. Chcieli dla niej jak najlepiej. Dbali o nią, marzyli, że pójdzie na studia. A ona poszła, ale w czterdziestoletnich facetów.
Jacek, przyszły ojciec Patryka, był od niej dwa razy starszy i mógł imponować. Wygadany, rozrywkowy, miał smykałkę artystyczną: pracował jako kowal artystyczny, wykuwając zdobne płoty i balustrady. Ale przede wszystkim był muzykiem: grał w zespole na keyboardzie i na basie oraz śpiewał. Obracał się w środowisku, znał się dobrze z Ryśkiem Riedlem.
Ewa – przyszła mama Patryka wkrótce dołączyła do bandu i razem grali na weselach. Lubiani i rozchwytywani. Ona młodziutka i piękna, on wesoły i głośny. Do dziś zdarza się, że ktoś zaczepia na ulicy: - O, pani Ewa! Pani grała na moim weselu 30 lat temu, co za piękne wspomnienia!
Ale wesela nie sprzyjają małżeństwu. Alkohol piją tam, jak inni zimną wodę w upalny dzień. No i Jacek od początku jest chorobliwie zazdrosny o Ewę i co rusz zarzuca jej niewierność. Wystarczy, że z kimś pogada, a już krzyczy:
- Pieprzyłaś się z nim w ubikacji!
Na weselach roześmiana atrakcyjna para, po powrocie do domu oskarżający się nawzajem i niechętni sobie ludzie.
I tkwią tak razem, ale osobno już 36 lat.
Już nie grają w zespole, ale tato Patryka wciąż oskarża mamę, że się puszcza. Co nie przeszkadza mu w środku nocy, jak trochę wytrzeźwieje, iść do niej na drugą stronę korytarza.
- Wtedy mama woła mnie ze swojego pokoju, że tato się do niej dobiera i żebym ją ratował. Nieraz dała nam do zrozumienia, że tak to wyglądało od początku. No, że nie jesteśmy dziećmi z miłości, tylko z gwałtu.
Szkody
Kiedy są mali, dzieci na podwórku chwalą się i licytują:
- Mój tata potrafi jeździć TIR-em!
- A mój umie pływać delfinem!
Tato Patryka też potrafi: podpalić drzwi do własnego mieszkania, rozbić w nim okno cegłówką, wyrwać klamkę w drzwiach. Potem mama zakleja tę dziurę naklejką dla dzieci: "Dzielny pacjent".
Tato potrafi też zadzwonić na straż pożarną, że w mieszkaniu są nielegalne butle z gazem. W domu bieda, nie mają instalacji, więc mama w ten sposób gotuje dzieciom obiady. Ale po takich telefonach dostaje kolegium: 500 zł i przestaje.
Właściwie Patryk nie ma żadnych dobrych wspomnień z dzieciństwa. A jednak idealizuje:
- Kiedyś było nas dużo, w Wigilię siadaliśmy wszyscy przy stole, było biednie, ale wesoło. Tata czytał Pismo Święte i było naprawdę rodzinnie. Ale odkąd rodzeństwo uciekło, moje święta są straszne. W ostatnią Wigilię mówię tacie: "My z mamą wszystko zrobimy, a ty przyjdź tylko na gotowe. Ale trzeźwy". No to przyszedł tak pijany, że nie był w stanie ustać na nogach. Policjanci doradzili, żebyśmy go w takim stanie nie wpuszczali do domu. Więc mama nie otworzyła mu drzwi. I nagle huk! Wybiegamy na klatkę, a on leży na dole i krzyczy, że przez nas się rzucił ze schodów. Przyjechała karetka, zabrała go do szpitala.
Więc właściwie nie dziwię się, że moje siostry i brat się od nas odcięli. Tylko przykro mi, że sami się spotykają.
- Pana nie zapraszają?
- Zapraszali, ale już kilka razy odmówiłem. Przecież nie zostawię mamy samej z tatą. W ogóle nie zostawię ich samych.
Tymczasem buldożka Dabbi wpada do pokoju, wskakuje na łóżko, ryje w pościeli, wchodzi pod poduszkę, szura bokiem po kołdrze, wpycha się na kolana i chrząka przy tym, jak dorodna dzika świnia.
- No tak, Dabusiu - Patryk mówi do niej pieszczotliwie jak do dziecka, przytula ją i głaszcze. - Tak, ty jesteś najważniejsza! Kocham cię.
I tłumaczy, że Dabbi jest już dorosła, ale zachowuje się w ten sposób, bo ma syndrom małego dziecka - jak stwierdził weterynarz.
Ruchliwa, radosna, spontaniczna. Umie upomnieć się o swoje - kiedy Patryk bierze na ręce kota, Dabbi szczeka, dopóki znów nie poświęci jej uwagi.
Jest jak brakująca część Patryka, którą musiał odciąć. Bo od dziecka to on - najstarszy syn w rodzinie - musiał być dzielny, silny i odpowiedzialny ponad wiek.
Ile szczoteczek?
Jeszcze w 2017 r. Patryk nie wytrzymuje. Składa wniosek o przydział mieszkania z urzędu miasta w Tychach. Opisuje w nim sytuację z ojcem i tłumaczy, że mieszkając z nim w pokoju nie ma prywatności.
Mijają prawie trzy lata, Patryk powoli traci nadzieję.
Aż tu w któryś piątek przed godz. 20 zjawiają się drzwiach dwie kobiety, pokazują legitymacje z urzędu miasta i przedstawiają się: komisja mieszkaniowa. Patryk zdumiony.
Dabbi jest jeszcze mała i na wejście komisji robi w przedpokoju kupę. Patryk strofuje ją w myślach:
- Akurat teraz? Wstyd mi robisz!
Urzędniczki niewzruszone, pytają, kto gdzie śpi, wszystko notują.
- Gdzie trzyma pan bieliznę?
Patryk pokazuje, że w szafie w pokoju mamy - bo nie chce łączyć swoich ubrań ze śmierdzącymi ciuchami taty.
Potem idą do łazienki i liczą szczoteczki do zębów. Na koniec Patryk pyta:
- Dostanę mieszkanie?
Ale komisja tylko patrzy po sobie, więc Patryk znów komentuje w myślach:
- Ale służbistki. Pewnie odmówią.
Kiedy pół roku później w urzędzie wywieszają listę, Patryk jedzie sprawdzić, czy znalazł się wśród szczęśliwców. Przeskakuje wzrokiem po nazwiskach: pierwsze, drugie, trzecie... trzydzieste - nie ma. Już mu się zbiera na płacz, aż nagle: numer 48 – jest!
- Supeeeer! - krzyczy na cały głos.
Jest 48. na 150 osób. Czyli musi czekać, aż 47 osób przed nim dostanie mieszkanie.
Po dziewięciu miesiącach przychodzi pismo z przydziałem. Kawalerka, niecałe 30 m kw. Patrzy na adres: 500 m od mieszkania rodziców. Uradowany, od razu idzie obejrzeć je z zewnątrz. Drugie piętro, naprzeciwko kościoła, do którego chodził jako dziecko.
Na "okazanie" umawia się z urzędniczką na następny dzień. Jest tak podekscytowany, że bierze wolne w pracy i obdzwania najbliższych znajomych, żeby się podzielić nowiną.
- Kiedy weszliśmy, oprócz tego zapachu starego człowieka, który przez 15 lat nie otwierał okien, zastałem pajęczyny na ścianach, na podłodze linoleum, nie było ciepłej wody. Chaos i prowizorka jak w slamsach. Ale trudno się dziwić, ta kobieta mieszkała tam 70 lat i w ostatnim okresie była niechodząca.
Jedyny pokój przedzielony jest na pół ciężką kotarą zawieszoną na starych żabkach. Bo staruszka dzieliła go z córką.
- Jak tym potrząsnąłem, to opadł z kilogram kurzu.
Urzędniczka tłumaczy: rzeczy po poprzedniej lokatorce zostaną usunięte, a mieszkanie wyczyszczone. Przysługują drzwi do wymiany i okna – bo drewniane framugi są zbutwiałe i mają dziury wielkości pięści.
Jeśli Patryk odrzuci to mieszkanie, to spadnie na koniec listy i na nowy przydział może czekać kolejne dwa lata. Może odmówić dwa razy.
Ale Patryk przyjmuje.
Z poczuciem, że w jego życiu właśnie następuje przełom. Że wychodzi nie tylko ze swojego nowego miejsca do życia, ale symbolicznie wychodzi też na prostą.
Jeszcze nie wie, jak bardzo się myli.
Kumulacja
Tymczasem mama ma wypadek. W pracy w parku wodnym niefortunnie zsuwa się z murku i kość piszczelowa wbija jej się w udo. Lekarze zakładają jej kilka śrub i tytanową płytkę, każą chodzić w ortezie i kategorycznie zabraniają się przeciążać. Orzeczenie: niezdolna do pracy.
Od tej pory mama popada w marazm. Nie wychodzi z domu, a nawet ze swojego pokoju. Patryk podejrzewa depresję. Wynajduje jej małe zadania i próbuje motywować:
- Mamo, może wyjdziesz z Dabbi na spacer?
Ale mama nie ma ochoty. Za to kiedy Patryk wraca z pracy, to ona motywuje jego:
- Kurwa, papierosy mi się skończyły, skocz mi do sklepu!
Kilka miesięcy później tato ma udar. Robi coś w kuchni, nagle z ręki wypada mu garnek i traci kontakt z rzeczywistością. Patryk wie, co to może oznaczać, w końcu uczy się na opiekuna medycznego. Wzywa karetkę, tatę zabierają do szpitala. On też dostaje orzeczenie o niepełnosprawności i niezdolności do pracy.
Kłody pod nogi
1 marca 2021 Patryk dostaje klucze. Kawalerka jest nie do poznania. Plusy: wszystkie meble i sprzęty zostały wyrzucone, podłogi zerwane, okna wymienione, smród zniknął.
Minusy: nie da się tu zamieszkać. Nie da się wysikać ani umyć rąk, bo nie ma tu kompletnie nic, nawet muszli klozetowej ani umywalki. Ze ścian wystają tylko przyłącza. Nie ma na czym usiąść, nie ma na czym ugotować, nie ma jak zrobić herbaty, nie ma gdzie włożyć naczyń czy ubrań. Nie ma drzwi do łazienki, nie ma podłogi w pokoju. Tylko betonowa wylewka.
Nagle dociera do niego: "Po raz pierwszy w życiu mam własne miejsce i prywatność, płacę 500 zł czynszu co miesiąc, ale nie mogę się tu wprowadzić!".
Podpytuje kilku budowlańców, ile musiałby wydać, żeby w ogóle dało się tam zamieszkać. Wychodzi im, że z 45 tys. zł.
Dopiero wtedy pojmuje grozę sytuacji.
Co może, robi sam. Na przykład pobiela ściany kredą. Ale kabiny prysznicowej nie zbuduje z niczego, mebli nie wyrzeźbi. Musi mieć pieniądze.
Liczy.
Od kiedy rodzice nie pracują i nie zarabiają, opłaca czynsz za ich mieszkanie: 800 zł. Prąd: 400 zł miesięcznie (ryczałt, bo ogrzewanie mają na prąd). Kupuje jedzenie dla całej trójki. I dla trójki zwierzaków: puchatego brytyjskiego kota Karola, prążkowanego kota Cirka z rakiem ucha i ruchliwej Dabbi.
- Ale niech pani na to nie patrzy jak na ciężar! - zarzeka się od razu. - Bez tych zwierząt bym zwariował, jedynie one wnoszą do tego domu miłość!
Kupuje też płyn do naczyń i do czyszczenia ubikacji, żel pod prysznic, kapsułki do prania, papier toaletowy.
- A gdyby pan nie kupował? - pytam.
- To by ich w domu nie było. Rodzice nie potrzebują.
Fakt, rodzice mają inne priorytety. Mama pali dwie paczki dziennie i czasem wypija piwo. Tato pali dwie paczki dziennie i wypija nieznane ilości wódki, a na deser piwa. Potrzebuje też około 500 zł miesięcznie na leki, bo choruje na miażdżycę, nadciśnienie, wrzody dwunastnicy i niedokrwistość.
- Skąd mają na to pieniądze? - drążę.
- Mama nie ma żadnych dochodów. Przepracowała 20 lat, ale emerytura jej się nie należy. Po wypadku dostała orzeczenie o niezdolności do pracy, ale renty jeszcze jej nie przyznali. Dopiero będę jej to załatwiał, gromadzę dokumenty. Tato dostaje 667,58 zł emerytury. Dostawałby prawie 2900 zł, ale przez całe życie nie płacił alimentów na swoje dzieci. Płacił na nie fundusz alimentacyjny, więc teraz potrącają mu co miesiąc ponad 1 700 zł. Bo tato ma dziesięcioro dzieci. Oprócz naszej piątki jeszcze pięcioro z poprzedniego związku. Nigdy nie utrzymywał z nimi kontaktu i nie łożył na nie. Zresztą, jak byłem malutki, tato z niknął też z naszego życia na trzy lata, i na naszą piątkę też nie płacił. Więc samego długu alimentacyjnego ma z 200 tys. zł. Kiedyś sam pokazał mi dokumenty.
Tato dostaje jeszcze zasiłek celowy z MOPS: jakieś 200 zł. No i wynosi z domu rzeczy, które kupiłem w ostatnich latach: telefon komórkowy, dekoder, mój zegarek. Po prostu kradnie i sprzedaje. Albo pamiątki: akordeon dziadka i ceramiczną szopkę wigilijną, która zawsze stała u babci pod choinką. Dostał za nią może kilka złotych. Tej szopki nie mogę mu wybaczyć.
Aha, ostatnio tato oświadczył, że pójdzie do domu opieki. Ale pobyt w nim kosztuje 4,5 tys. zł miesięcznie. A ponieważ go nie stać, zapowiedział, że nas pozwie o alimenty. Niestety, sąd może mu je przyznać, pytałem panią mecenas.
Zrzutka
Po długiej walce z samym sobą Patryk decyduje się poprosić o pomoc. Zakłada zbiórkę pieniędzy na zrzutka.pl i opisuje swoją sytuację. Z właściwą sobie pogodą ducha, która nijak nie oddaje rzeczywistości.
Dorosłe dzieci alkoholików tak mają: nie chcą sprawiać kłopotu, umniejszają swoje problemy, za to chętnie ratują innych w potrzebie. Patryk na przykład był wolontariuszem w domu pomocy społecznej - czytał podopiecznym książki, rozmawiał z nimi, a niewidomą panią Alicję po prostu trzymał za rękę, bo lubiła. Aż jej się oczy śmiały.
Teraz kilka osób mu pisze: "Jesteś młody, weź się do roboty!".
Tyle że Patryk wziął się do roboty odkąd skończył 18 lat. Pracował w salonie sieci komórkowej, banku, lombardzie i przez kilka miesięcy w magazynie w Holandii. Teraz pracuje w biurze firmy specjalizującej się w odnawialnych źródłach energii. Od poniedziałku do piątku, osiem godzin dziennie. Zarabia 2300 zł. W weekendy uczy się na opiekuna medycznego, zostały mu trzy semestry.
Ktoś doradza: "Weź kredyt".
Tylko że on już wziął kredyt. Gdy skończył 18 lat, zabrakło na prąd w mieszkaniu.
- Mama prosiła, to wziąłem jakiegoś Providenta. Mówiła, że ona to spłaci. Nie spłaciła. Więc jak wziąłem tysiąc zł, to urosły z tego trzy tysiące, potem sześć, weszło zajęcie komornicze i nikt mi już nie da kredytu.
Manipulacje
Tymczasem tato Patryka staje się coraz bardziej nieobliczalny.
- Daję mu obiad, nakładam z jednego garnka jemu i sobie fasolkę po bretońsku, a on swoją porcję bierze do słoika i zanosi do sanepidu, twierdząc, że chciałem go otruć.
- Słucham?
- No, zaniósł ją do przebadania. Sanepid nie stwierdził obecności trucizny, ale niech pani pomyśli, w jakim świetle to stawia mnie, jego syna!
Jak wszczyna awantury i przyjeżdża policja, tato mówi im, że Patryk zabiera mu leki, że zrzucił go ze schodów, że połamał mu żebra.
Albo wychodzi przed blok i stamtąd krzyczy:
- Ojcu nie zrobisz kanapki?
- Nie dasz mi szklanki wody?
Czasem wtedy zatrzyma się jakiś obcy i go pyta:
- Jest pan głodny? Dać panu na jedzenie?
Albo sąsiadka:
- To ja panu zrobię kanapkę.
Wtedy Patryk czuje bezsilność.
- I jest mi przykro – mówi. – Że tato stawia mnie w takim świetle: zwyrodnialca, który go bije, głodzi, łamie mu żebra, zrzuca ze schodów.
Gdyby Patryk poszedł na spotkanie dla współuzależnionych, tzw. Al-Anon, zrozumiałby, że takich jak on – zmagających się z alkoholizmem bliskiej osoby - są tysiące i wszyscy łapią się w tę samą pułapkę.
Usłyszałby, że mechanizmy są podobne i alkoholik po prostu manipuluje. Wzbudza poczucie winy, wciąga w swój dół, a jak już jesteś na dnie, wychodzi po twoich plecach, a ty tam zostajesz.
Pułapka
Patryk jest przygotowany jak wzorowy uczeń do lekcji. Na potwierdzenie wszystkiego, co mówi, pokazuje mi pisma urzędowe pełne kwot, dat i postanowień. Do tego zdjęcia swojej twarzy po pobiciach przez tatę: siniaki, rozcięta warga, podbite oko. I filmiki, na których pijany ojciec wygraża: "Żebyś zdechł!" i " To twój ostatni dzień życia, cwelu!".
Oglądam je z rosnącym zdumieniem, bo widzę chudego siwego mężczyznę ledwo trzymającego się na nogach, którego Patryk - młodszy i większy - z łatwością mógłby unieszkodliwić. To jakby ratlerek atakował wilczura.
- Oddał pan kiedyś ojcu?
- Gdybym mu oddał, już siedziałbym w więzieniu. Bo jak wpadłbym w amok i wszystko by się ze mnie wylało, to mógłbym go zabić.
Najwyraźniej dałam się złapać w tę samą pułapkę, co policjanci, lekarze, pracownicy opieki społecznej i inni, którzy mieli do czynienia z ojcem Patryka.
Że to taki śmieszny niegroźny pijaczek.
Zaczepia dzielnicowego:
- E ty! Idź tam, łap tego złodzieja, on mi stówę ukradł!
Albo obraża policjantów przyjeżdżających na interwencję:
- Pajacu, ledwo skończyłeś podstawówkę, co ty mi możesz zrobić!
A jak robi się poważnie, to pokazuje wypis ze szpitala, że jest po udarze i stosuje szantaż emocjonalny:
- Jak panu zejdę tutaj, będzie pan miał kłopoty.
I wtedy go nie zabierają.
Eskalacja
Pod koniec marca tego roku Patryk siedzi w domu na kwarantannie. A wraz z nim rodzice. Słyszy, jak się kłócą. Tato, jak zwykle:
- Nie wytrzymam, k***o, za***ię cię!
Na co mama jak rzadko:
- Patryk! Patryyyk! Pomocy!
Wbiega do kuchni, chce obronić mamę, ale czuje tylko uderzenie czegoś twardego na twarzy. Tato przywalił mu drewnianą deską do krojenia.
Z rozciętej wargi cieknie krew, lewa dolna jedynka ukruszona.
Przyjeżdża policja, wchodzą w kombinezonach, bo wirus, spisują zeznania. Patryk nie może jechać na obdukcję, bo jest na kwarantannie, a karetka nie przyjedzie do takiego przypadku. Ojciec też nie trafi na izbę wytrzeźwień, bo kwarantanna. Dzielnicowy zakłada mu tylko Niebieską Kartę.
- Dzielnicowy bardzo nam pomaga – docenia Patryk. - Tato już wiele razy miał założoną Niebieską Kartę, ale zawsze brał mamę na litość i po jakimś czasie ją wycofywała. Ja też bym pewnie zmiękł i odpuścił. A dzielnicowy ją wtedy założył i nadał sprawie bieg z urzędu.
Dwa miesiące później, 31 maja, Patryk składa zeznania na policji i zostaje wszczęte dochodzenie przeciwko ojcu z art. 207, par. 1 Kodeksu karnego. "Kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą najbliższą […], podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5."
Ale Patryk wciąż usprawiedliwia ojca i wciąż się łudzi:
- Ja nie chcę, żeby trafił do więzienia, bo on na więzienie nie zasługuje. Mnie się marzy, żeby poszedł na odwyk, żeby miał wreszcie moment otrzeźwienia w życiu. Żeby się zastanowił: co ja robię, jaką krzywdę wyrządzam bliskim? I żeby przestał stanowić zagrożenie dla nas i dla siebie samego.
Tymczasem gdyby Patryk zapytał sąsiadów lub zrobił sobie szczere podsumowanie, co zawdzięcza ojcu, wyglądałoby mniej więcej tak:
Tato dał Patrykowi życie. Dał 26 lat znęcania się i manipulowania. Dał poczucie wstydu i bezsilności. Na koniec dał mu drewnianą deską do krojenia w twarz, bo Patryk nie docenił, ile dostał. I śmiał się sprzeciwić.
Ale Patryk wciąż tego nie dostrzega. I tylko w najtrudniejszych momentach, kiedy nie daje już rady, przychodzi do swojej pustej kawalerki po prostu pobyć w ciszy.
Tylko że tam też jedna rzecz nie daje mu spokoju. Widok z okna na kościół.
W lepszym świecie
Zaraz po Pierwszej Komunii Patryk zostaje ministrantem. I czuje się, jakby wszedł do lepszego świata. Nie ma w nim bicia, wyzwisk, krzyków, upokarzania i strachu. Są koledzy, dużo wspólnych zajęć i fajny ksiądz.
Patryk służy do mszy w niedziele i prawie codziennie w tygodniu. W kościele działają też Dzieci Maryi, w tym chór dziewczynek. Więc w niektóre weekendy wszyscy razem bawią się na dyskotekach w salce przy kościele. Gosposia proboszcza piecze ciasta, więc chłopcy wkradają się czasem do kuchni i kroją sobie po kawałku. Albo proboszcz sam przynosi Patrykowi ciasto i słodycze.
Wreszcie odskocznia od przemocowego domu, wreszcie namiastka normalności. Bezcenne doświadczenie dla 9-latka.
Tym bardziej, że proboszcz jest dla Patryka jak ojciec.
Zna sytuację rodziny. Jak chodzi po kolędzie, widzi, że w domu bieda, że mama, tata i czworo dzieci śpią na kupie, że brakuje nawet podstawowych rzeczy, bo głowa rodzina wszystko przepija.
Dlatego na kolędzie ksiądz nie bierze od nich pieniędzy, tylko daje. 500 zł.
Dużo jak na 2004 r.
Ksiądz zabiera też Patryka na lody, daje pograć na Playstation, rozmawia z nim:
- Czego potrzebujesz, Patryczku?
W domu nikt nie pyta o takie rzeczy. Co najwyżej:
- Ty bękarcie, gdzie moje papierosy?!
Pupil
Dlatego w kościele 9-letni Patryk czuje się bezpiecznie. Zaopiekowany, ważny, potrzebny.
Kiedy msza się kończy, chłopcy mają jeszcze spotkanie ministranckie w swojej salce, a na koniec proboszcz rzuca: "Patryk, zostań na chwilkę".
Więc chłopiec czuje się wyróżniony i zostaje. Ksiądz idzie się przebrać i wraca już bez sutanny, w cywilnym ubraniu.
- Daj rączkę, Patryczku.
Więc Patryk ufnie podaje.
- Dotknij, jak mi stoi.
I proboszcz kładzie sobie jego małą dłoń na genitaliach.
Patryk czuje coś gorącego i nabrzmiałego. Wystraszony i zdziwiony pyta:
- Czemu ja mam to dotknąć?
Wtedy ksiądz tłumaczy ciepłym głosem:
- Jesteś chłopakiem, ja też jestem chłopakiem. A chłopaki tak właśnie robią. To zupełnie naturalne, Patryczku. Normalnie to tatusiowie rozmawiają o tym z dziećmi i wszystko pokazują. Ale ty wiesz, jakiego masz tatusia.
Wtajemniczanie
Czuły punkt. Patryk wie aż za dobrze. Widzi, że u kolegów w domu jest inaczej. On, kiedy tato leży pijany do nieprzytomności na podwórku między blokami, czuje wstyd. Kiedy tato wygraża mamie nożem: "Zajebię cię, k***o!", czuje strach. Kiedy go bije, czuje ból.
A proboszcz nie sprawia mu bólu. Proboszcz cierpliwie z nim rozmawia. Opowiada, do czego służy siusiak. Bo tak go nazywa: siusiak.
Łagodnie prosi:
- To pokaż, jakie masz dzisiaj majtki.
Ale też: - Pokaż buta. A, taki masz rozmiar, dobra.
I na każdym spotkaniu coś dodaje.
- Mogę dać ci buziaka?
- No, może ksiądz.
Więc ksiądz całuje go w policzek. Jak ojciec.
Po kolejnej mszy i spotkaniu ministrantów znów: - Patryk, zostań, mam coś dla ciebie.
Przebiera się, wraca, rozmawiają i w pewnym momencie rzuca: - To weź mi rozepnij rozporek.
Rozpina. A proboszcz zostaje w majtkach.
I na tym się kończy. Tylko jeszcze przed wyjściem chłopiec dostaje nowe buty.
Ksiądz najpierw się upewnia: - A umiesz dochować tajemnicy?
- No pewnie!
- To będzie nasza tajemnica.
Więc Patryk nikomu nie wspomina o tym, co u księdza. Właściwie sam nie wie, co tu jest tajemnicą: ich zaufane rozmowy czy te buty.
Następnym razem Patryk słyszy: - Pokaż mi swojego.
I kolejnym: - Porównajmy je. Zobacz: mój jest duży, bo ja jestem duży, a twój jest mały, bo ty jesteś mały.
Kiedyś twój urośnie i będzie taki jak mój.
- Nie! - wzdryga się Patryk – Niemożliwe!
- Dotknij. Połóż tu rączkę.
I kolejnym: - Wyjmijmy je i ja ci pokażę, co się robi i potem ty mi tak zrobisz.
I za każdym razem przypomina: - Pamiętaj, to nasz sekret.
Ale ksiądz też pamięta, co trzeba: że Patryk lubi Nutellę i wszystko, co słodkie. Bo tego nie ma w domu. Więc zawsze przynosi je specjalnie dla Patryka. Albo kupuje lodowe pałeczki owocowe za 50 groszy w sklepie obok kościoła. Potem nie może się napatrzeć, jak Patryk je zjada.
Tylko raz się przelicza:
- Poliż mi siusiaka jak lizaka.
- Nie chcę. Nie lubię lizaków.
Ksiądz nie naciska. Nie na tym spotkaniu. Nigdy od razu.
Jak przychodzi po kolędzie do domu Patryka, chwali go przed rodzicami: - Taki fajny ministrant z niego! Szybko się uczy. I ładnie służy.
Olśnienie
Przez cały ten okres proboszcz jest bardzo troskliwy i pomocny. Nie tylko zostawia mamie Patryka te 500 zł podczas kolędy, ale zawsze pomaga w potrzebie. Kiedy brakuje im na przybory do szkoły albo na trampki, mama idzie do księdza. I za pieniądze od niego kupuje, co trzeba.
Patryk zostaje u niego po mszy trzy razy w tygodniu. Pół godzinki, godzinkę – na tyle krótko, żeby rodzice się nie zorientowali, że długo go nie ma.
Trwa to dwa lata.
Aż proboszcz wkłada mu palec w odbyt.
Patryk krzyczy, że boli i zaczyna płakać. Ale tym razem ksiądz naciska. Tłumaczy, że to takie przygotowanie, że pokaże mu: teraz palec, a kiedyś siusiak. Chłopiec próbuje się wyrwać i wtedy po raz pierwszy oprócz czerwonej nabrzmiałej twarzy proboszcza widzi szaleństwo w jego oczach.
Zdrada
Przybiega z płaczem do domu i od razu mówi mamie: - Ksiądz mnie dotykał i wkładał mi palec do pupy!
A ona: - Ta, cię dotykał, ksiądz cię dotykał, co ty gadasz za bzdury! Ksiądz ci kupuje buty, a ty tak kłamiesz! Jak to się powtórzy, to będę musiała iść z tobą do psychologa. I masz zakaz mówienia o tym rodzeństwu.
Rana
Po 16 latach Patryk wciąż widzi czerwoną twarz proboszcza i słyszy jego ciepły głos:
- Wszyscy tak robią, Patryczku. Jak będziesz starszy, to zrozumiesz.
I rzeczywiście, zrozumiał. Że przez dwa lata on: 9-latek był wykorzystywany seksualnie przez 41-letniego księdza.
Niektórych rzeczy jednak wciąż nie rozumie:
- Przychodziłem w nowych butach, a mama: "O, jakie fajne na rzepy ci kupił!" Potem w tych butach jeszcze chodził mój młodszy brat. I bluzę dostałem z misiem... Nikt takiej nie miał. Jaki byłem głupi, że się z tego cieszyłem!
Konsekwencje
Kiedy Patryk opowiada o swoim życiu, płacze tylko raz:
- Najbardziej mnie zabolało, że nikt mi wtedy nie uwierzył. Że mnie zostawili z tym samego.
Jestem też przekonany, że to właśnie dlatego: że kiedy wchodziłem w okres dojrzewania i kształtowała się moja psychika i tożsamość, a on ją zaburzył - przez to jestem dzisiaj gejem.
Reszta mojego rodzeństwa jest heteroseksualna. Może też dlatego łatwiej im było wyprowadzić się z domu, odciąć od rodziców i zacząć własne życie. Dwoje z nich ma już dzieci. Ja utknąłem z rodzicami. Marzę, żeby się wyprowadzić, a jednocześnie boję się, że jak mnie przy nich nie będzie, tato po pijaku zabije mamę, albo sobie zrobi krzywdę. Czuję się za nich odpowiedzialny.
A najgorsze, że ja bardzo długo myślałem, że to, co robimy z księdzem, jest normalne. On mi tak to tłumaczył. Byłem dzieckiem, więc jak mi mówił, że każdy chłopak tak robi, to nie szedłem konsultować tego z kolegą, tylko mu wierzyłem. Bo wiedziałem, że jestem u Pana Jezusa i jestem bezpieczny.
Róża dla św. Rity
Patryk wciąż wierzy. W Boga, w Kościół, w ludzi.
Ze swoim chłopakiem Kubą chodzą na mszę kilka razy w tygodniu. 22. dnia miesiąca jeżdżą też do Pszczyny do św. Rity, patronki od spraw trudnych i beznadziejnych, powierzać jej swoje troski.
Każdy z nich kupuje różę i zawierza za daną osobę.
- Ja zawsze się modlę, żeby tato wyszedł z alkoholizmu.
Patryk widzi świat i ludzi lepszymi niż są w rzeczywistości. To jego podświadomy system obronny. Gdyby go nie wykształcił, musiałby się zderzyć z przykrą prawdą, że jego życie to piekło i samotność.
Również z mamą.
Rano przed wyjściem do pracy rozmawia z nią, że wróci po 17. A jak jest przed blokiem, ona wychyla się przez okno i bardzo głośno pyta:
- O której wrócisz, synku? Kocham cię!
I Patryk nie może się oprzeć wrażeniu, że to na pokaz.
Albo znienacka wraca z pracy koło trzynastej i w kuchni widzi mamę z butelką.
- Mamo, piłaś?
- Jedno piwo.
A w koszu leży jeszcze 6 butelek. Więc może ona wcale nie choruje na depresję?
Znaki ostrzegawcze
Ostatnio dopadają Patryka myśli samobójcze:
- Ludzie znają mnie jako uśmiechniętego gościa. Ale ja całe dnie potrafię przeryczeć. Z bezsilności. Jak tato mnie upokarza: "Wypierdalaj do swojego pedała!", to czuję, że wszystko traci sens i zostaje mi tylko jedno rozwiązanie: zasnąć i już się nie obudzić.
Łudzę się: może wtedy coś do niego dotrze?
Ale później myślę: no i co to da? Ja swoje życie poświęcę, a on nic nie zmieni.
Nabawiłem się też ataków paniki: serce mi wali i nie mogę oddychać – jakby ktoś mnie ścisnął za krtań z całej siły. Czuję paraliż i lęk, mam ochotę uciekać.
To jest niekontrolowane, ale dopada mnie, kiedy dużo myślę o domu i mojej rodzinie. Wtedy Kuba mnie przytula i próbuje uspokoić. Zauważyłem też, że przy bliskich osobach, które są mi serdeczne, to szybciej mija, a przy rodzicach to się wręcz nasila.
Niespodzianka
Stoimy w pustej kawalerce Patryka z widokiem na kościół.
- Tato w ogóle twierdzi, że nie jestem jego synem. Odkąd pamiętam, mówił do mnie "bękarcie", a jak czegoś potrzebowałem, to: "Idź se do Olskiego!".
Zawsze był zazdrosny i zarzucał mamie, że się puszczała z innymi, a mnie spłodziła z tym Olskim. Wygrażał, że sobie zrobi badania genetyczne. A ja na to: "Zrób, tato. Masz prawo".
Właściwie, to z chęcią sam bym zrobił te badania. Tak dla siebie samego. Gdyby się okazało, że to nie jest mój tato, Jezu, jak bym się cieszył!
Tylko z drugiej strony chyba miałbym żal, że straciłem tyle czasu, żeby go ratować.
Chcesz pomóc Patrykowi? Link do jego zbiórki internetowej tutaj.