Każdy ma swoją wojnę do wygrania. Jak nie poddać się terrorystom
Kilka osób zabitych, kilka rannych i setki milionów przerażonych ludzi. Londyński zamach pokazał, jak minimalnymi środkami terroryści mogą odnieść sukces. Co gorsza, wszyscy im w tym pomagamy zamiast ich zmieść z powierzchni ziemi. Jednak żeby to zrobić, każdy z nas musi nauczyć się kierować zdrowym rozsądkiem, a nie emocjami. Każdy ma do wygrania małą wojnę.
22.03.2017 | aktual.: 22.03.2017 21:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na Twitterze przeleciała mi przed oczami informacja o tym, że dżihadyści z ISIS kpią z zamachu w Londynie. Trudno im się dziwić. Wystarczył fanatyk w samochodzie uzbrojony w nóż, który zaczął mordować w miejscu znanym na całym świecie.
Liczba ofiar nie musi być duża. Każda śmierć to osobista tragedia, ale nie o liczby chodzi zamachowcom. Porównajmy liczbę ofiar terroru w Europie i liczby ofiar wypadków samochodowych czy palaczy zabitych przez nałóg. Terror nie ma fizycznie pokonać wroga. Ma złamać jego ducha. Ma zasiać strach.
Każdy z nas może wyobrazić sobie siebie albo kogoś bliskiego w miejscu ataku. Wielu z nas było w okolicy Westminsteru, albo zna kogoś, kto mieszka niedaleko. Wyobraźnia zaczyna działać. Strach kiełkuje. Emocje buzują.
Tutaj pojawiają się media. Nagle każda redakcja szuka Polaka, który był w okolicy i powie coś „na setkę”, czyli zapewni nawet kilkusekundowy dźwięk. Zazwyczaj w takich okolicznościach nieco zdezorientowany i mocno zdenerwowany człowiek opowie, że przechodził w okolicy, widział biegnących ludzi, jest przestraszony, policja kazała gdzieś iść. Wartość informacyjna tej „setki” jest zerowa. Przecież i tak wiemy, że jest tam policja, ludzie są zdenerwowani i słychać było strzały albo krzyki.
Nie o informacje tu jednak chodzi, tylko o emocje. Widzowie, czytelnicy, słuchacze wytężają wzrok i słuch. Ich wyobraźnia działa. Media „grzeją” temat dopóki jest odbiorca. Brak informacji w przekazie nadrabia wyobraźnia. Od czasu do czasu pojawiają się niewiele wnoszące detale, strzępy rzeczywistego przekazu. Strach rośnie i nabiera kolorów.
Po jakimś czasie do informacyjnego hałasu dołączą głosy tych, którzy mają coś do ugrania na nastrojach. Nie jest ważne, czy nazwiemy ich populistami, lewakami czy prawicowymi oszołomami. To mogą być też blogerzy szukający rozgłosu i sprzedawcy jakiegoś gadżetu. Wojna to także biznes. Polityczny i nie tylko.
Po kilku godzinach czy dniach sytuacja zacznie przycichać i uspakajać się, ale strach, który już raz zakiełkował, nie zniknie. Po drugiej stronie barykady stoją bardzo inteligentni, przebiegli i niesłychanie cyniczni ludzie, którzy umieją go podsycać i pielęgnować, czekając na zbiory. Może to być zmiana polityki zagranicznej lub wewnętrznej państwa, doprowadzenie do dalszej radykalizacji nastrojów, pokazanie siły swoim. Katalog owoców jest pokaźny, a motywacja terrorystów po każdym tak udanym ataku, jak ten w Londynie, jedynie rośnie.
W pierwszej kolejności odpowiedzialnością muszą wykazać się sami dziennikarze. Nie zgadzam się z opinią, że nie należy informować o tym, co się dzieje. Cenzura w każdej postaci wypaczy obraz rzeczywistości, a raz jeszcze brak informacji nadrobią plotki i wyobraźnia, nie mówiąc o tym, że znajdą się ludzie gotowi w niecny sposób wykorzystać nową, szarą strefę.
Każdy, kto informuje o wojnie z terrorem, musi mieć świadomość odpowiedzialności. Najłatwiej jest posługiwać się wojenną pornografią, epatować krwią i emocjami, żeby zapełniać czas antenowy. Nikt nie przerwie w czasie, gdy inni „grzeją” temat. Każdy musi mieć pasek bardziej czerwony od konkurenta. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdy eksperci w studiach nie mają już albo jeszcze nic sensownego do powiedzenia i wiją się jak piskorz, a czasem nawet odmawiają komentowania. To jednak najmniejszy problem – jak nie ten, to będzie ktoś inny, albo powtórzymy wypowiedź Polaka z miejsca zdarzenia. Problem w tym, że w ten sposób stajemy się użytecznymi idiotami w rękach terrorystów, potęgując efekty ich zbrodni.
Czytelnik czy widz też nie jest bezbronny, albo przynajmniej nie musi być bezradny. Każdy na własną rękę może wygrać wojnę z terrorystami i wystarczy do tego zdrowy rozsądek. Czy fakt, że w wypadkach drogowych ginie tak dużo ludzi, spowodował, że mniej używamy samochodów? Nie bardzo, ale za to zapinamy pasy i staramy się nie przechodzić na czerwonym świetle przez zatłoczoną ulicę.
Przeżyłem kilka fal terroru na Bliskim Wschodzie, w tym serię samobójczych zamachów na autobusy w Izraelu. To było straszne. Ale jakie było prawdopodobieństwo, że znajdę się w złym czasie w złym miejscu?
Teoretycznie każdy z nas może przechodzić przez most nad Tamizą, ale jakie jest prawdopodobieństwo znalezienia się tam w czasie jakiegokolwiek ataku? Chłodne spojrzenie nie jest łatwe i nie zawsze się udaje, ale nikt nie mówi, że bez wysiłku można cokolwiek osiągnąć. Zawsze wrażenie robiło na mnie zimne i realistyczne podejście Izraelczyków, którzy przekonywali, że samobójcze zamachy terrorystyczne są bolesne, ale nie należy traktować ich jako zagrożenia dla państwa.
W walce z terrorystami potrzebujemy wyrachowania, które pozwoli wykonać kolejny krok, czyli żyć normalnie. Sukcesem terrorystów będzie wymuszenie zmiany zachowań i poglądów. Dlatego jeżeli pójdziemy do kina, znajomych czy na zakupy pomimo podświadomej obawy, to wygramy małą bitwę ze zbrodniarzami. Jeżeli powstrzymamy się od bzdurnego posta w internecie, to zmniejszymy pożywkę, na której kwitnie strach. Jeżeli, pomimo starań terrorystów, nie zmienimy naszych poglądów, jakiekolwiek by nie były, to wygramy. To samo zresztą dotyczy polityków, którzy muszą odrzucić pokusę wykorzystania buzujących emocji i rozchwianych nastrojów.
Warto też zrobić rzeczy, które najzwyczajniej zwiększą poczucie bezpieczeństwa. Można nauczyć się dostrzegać zagrożenie i działać, w jego obliczu. Każdy powinien wiedzieć kiedy uciekać, kiedy chować się, a kiedy i jak walczyć, gdy nie ma innego wyboru.
Nie jestem wielkim zwolennikiem ograniczania naszej wolności w imię bezpieczeństwa, co wydaje się metodą chętnie stosowaną przez rządzących, ale nie oznacza to, że nie godzę się na drobne niedogodności. Jeżeli wykrywacze metalu przy wejściach do budynków zmniejszają ryzyko, a widok patroli podnosi poczucie bezpieczeństwa, to mogę to zaakceptować.
Wojny z terrorem nie wygramy wyłącznie na polach bitew, a ulegając emocjom, przegramy ją, stając się łatwym celem manipulacji. Policja, wojsko i wszelkie możliwe służby muszą robić swoje, ale sukces w dużej mierze zależy od sumy naszych małych, prywatnych bitew. W przeciwnym wypadku po prostu skapitulujemy przed fanatykami.