Kazachstan po protestach. "Prezydent sprzedał kraj Rosji"
Prezydent Kazachstanu miał do wyboru: podzielić się władzą i pójść na dialog z protestującymi albo sprzedać kraj Rosji. Niestety wybrał to drugie. Teraz będzie musiał dzielić władzę z Putinem - mówi dla Magazynu WP Ermek Narymbajew, kazachski politolog i opozycjonista przebywający na emigracji.
Tatiana Kolesnychenko, WP Magazyn: W Ałmatach, największym mieście Kazachstanu, przez ostatnie dni płonęły budynki urzędowe, wojsku zezwolono strzelać do protestujących, a cały kraj został odcięty od internetu. Dlaczego pokojowe protesty zmieniły się w brutalny chaos?
Ermek Narymbajew: Zaczęło się od tego, że 1 stycznia ogłoszono dwukrotną podwyżkę cen gazu. Już dzień później na zachodzie Kazachstanu doszło do pierwszych protestów.
Zima w tym regionie jest niezwykle surowa, a ludzie ogrzewają domy oraz tankują samochody niemal wyłącznie skraplanym gazem. Więc początkowo żądania protestujących miały wyłącznie ekonomiczny charakter.
W kolejnych dniach rozpoczęły się protesty również w innych regionach Kazachstanu. W ciągu pierwszych trzech dni odbywały się bardzo pokojowo. I gdyby nie prowokacja władz, tak byłoby dalej.
Co się stało w Ałmatach?
Ludzie wielokrotnie apelowali, żeby wyszedł do nich ktoś z władz i wysłuchał ich żądań. Gdyby do tego doszło, sytuacja zostałaby rozładowana, zacząłby się dialog, negocjacje. Zamiast tego w nocy z 4 na 5 stycznia oddziały specjalne zaatakowały protestujących granatami hukowo-błyskowymi. Co ciekawe identyczna sytuacja miała miejsce na Ukrainie w 2013 roku. Wtedy oddziały Berkutu (wyspecjalizowana jednostka milicji ukraińskiej – red.) zaatakowały pokojową demonstrację na Majdanie, co dało początek eskalacji przemocy.
Dokładnie to samo wydarzyło się w Ałmatach. Po ataku na protestujących w mediach natychmiast pojawiły się obrazki płonących wozów policyjnych, który miały pokazać panujący chaos i uzasadnić decyzję o wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego. Podobny schemat znowu zastosowano tuż przed przed tym, jak prezydent Kasym-Żomart Tokajew postanowił poprosić rosyjskie i białoruskie wojska o pomoc. Wtedy właśnie zaczęły się akty wandalizmu i plądrowanie.
A prezydent Tokajew mógł nazwać protestujących bandą terrorystów.
Nie wiem, skąd prezydent ma te liczby, ale mówi, że kraj zaatakowało "20 tys. uzbrojonych terrorystów". Tokajew wydał rozkaz: "strzelać bez ostrzeżenia, aby zabić". Problem w tym, że na żadnym z nagrań nie widziałem, aby ktokolwiek z protestujących miał w ręku broń albo chociażby kostkę brukową. Do tej pory wiemy o 26 zabitych demonstrantach i nie ma żadnych dowodów na to, że te osoby były uzbrojone albo stanowiły niebezpieczeństwo dla wojskowych. Niestety najprawdopodobniej byli to zwykli cywile.
Dlaczego Tokajew zdecydował się wezwać na pomoc wojska Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli kierowanego przez Rosję sojuszu wojskowego byłych republik radzieckich?
Do pewnego momentu zamieszki były Tokajewowi na rękę. Dzięki temu mógł zażądać dymisji rządu i obsadzić swoimi ludźmi struktury siłowe. W ten sposób zakończył dwójpodział władzy między nim a Nursułtanem Nazarbajewem, który rządził od 30 lat.
W 2019 roku Nazarbajew postanowił przekazać władzę, a ponieważ zawsze obsesyjnie dbał o swój wizerunek, nie wybrał kogoś z rodziny, tylko postawił na Tokajewa. Uchodził on za intelektualistę, polityka wysokiej klasy - wcześniej był ministrem spraw zagranicznych, pełnił funkcję Dyrektora Generalnego ONZ.
Jednak początkowo Tokajew pozostawał jedynie prezydentem fasadowym, który nie kontrolował ani rządu, ani struktur siłowych, bo Nazarbajew pozostawał szefem Rady bezpieczeństwa. Transfer władzy odbywał się bardzo powoli, ale protesty ostatecznie pozwoliły zakończyć ten proces.
Czyli Nazarbajew stracił ostatecznie wpływ na Kazachstan?
Nazarbajew ma 81 lat, raka i poważny uraz kręgosłupa. Nie sądzę, aby - nawet gdyby chciał - mógł jeszcze wpływać na politykę w kraju. Według moich informacji, kiedy zaczęły się zamieszki, wyleciał odrzutowcem do swojej rezydencji w Dubaju. (Rzecznik Nazarbajewa informował już po zakończeniu wywiadu, że były przywódca wciąż przebywa w kraju – przyp. red.)
Pytanie pozostaje, jak zachowa się reszta jego rodziny, liczni zięciowie i siostrzeńcy. Kiedyś mieli duże ambicje, ale czują się zagrożeni.
Dlaczego?
Przez cały ten czas między Tokajewem a rodziną Nazarbajewa istniał układ: władza w zamian za niewtrącanie się w rodzinne robienie interesów.
Ale teraz sytuacja może się mocno zmienić, ponieważ o ile wcześniej Tokajew był zależny od Nazarbajewa, to teraz będzie musiał dzielić władzę z Putinem, którym mając wojska w Kazachstanie, tak po prostu sobie nie pójdzie.
Czym się różni Tokajew od Nazarbajewa? Czy już wcześniej zapowiadało się, że przyjmie bardziej prorosyjski kurs polityczny? Teraz często jest porównywany do Janukowycza, który miał zaprowadzić na Ukrainie "russkij mir".
Na początku bardzo próbował zaimponować Kazachom. Ale jeśli chodzi o takie drażliwe sprawy, jak pozbawienie języka rosyjskiego statusu urzędowego albo powrót do zapisywania kazachskiego zamiast cyrylicą łacińskimi literami, zawsze wypowiadał się niejednoznacznie. Symptomatyczne jest to, że zgodził się, aby Rosjanie wybudowali elektrownię jądrową w Kazachstanie. Podjął też decyzję o przejściu na rosyjską platformę cyfrową GosTekh, co w dużym skrócie doprowadzi do tego, że Moskwa będzie miała wgląd we wszystkie transakcje bankowe i biznesowe.
Teraz osobista ochrona Tokajewa składa się wyłącznie z rosyjskich komandosów, którymi dowodzi pułkownik Andriej Sierdiukow, dowódca Sił Powietrznych Rosji. Bardziej sprzyjające warunki trudno sobie wyobrazić. Rosyjskie służby po prostu zainstalują w każdym kazachskim ministerstwie swoje filię i będą mieć wpływ na każde, nawet najmniejsze wydarzenie wewnątrz kraju. Pod tym względem rzeczywiście Tokajew przypomina Janukowycza, choć temu ostatniemu nigdy nie udało się doprowadzić do wprowadzenia "bratnich" rosyjskich wojsk do własnego kraju.
Sytuacja w Kazachstanie jest bardzo często porównywana do wydarzeń na Ukrainie.
I słusznie. Z tą tylko różnicą, że od lat 90. na Ukrainie swobodnie formował się ruch protestacyjny, byli liderzy, społeczeństwo obywatelskie. W Kazachstanie to wszystko było tłumione w zarodku. Wszystkich, którzy nie zgadzali się z polityką Nazarbajewa, wsadzano do więzienia. Większość osób, które mogłyby stanąć dzisiaj na czele tych protestów, jest teraz za kratkami albo za granicą. Nie ma charyzmatycznego lidera, który mógłby ten ruch zorganizować, co niestety ułatwiło władzom prowokację i wciągnięcie ludzi w plądrowanie Ałmaty.
Po co Rosji Kazachstan? To kolejny sposób, żeby podnieść rekordowo niskie poparcie dla Putina, czy jednak to kwestia surowców naturalnych, które posiada ten kraj?
Przede wszystkim Putin marzy o zebraniu "podarków od narodu rosyjskiego". Tak właśnie nazywa terytoria, które kraje związkowe zyskały po wejściu w skład ZSRR. Przykładowo takim "podarkiem" był w rozumieniu Putina Krym.
W przypadku Kazachstanu Rosja od lat rości sobie prawo do zachodniej części kraju. Podliczono, że w ostatnich latach Putin wygłosił osiem oświadczeń, które bezpośrednio lub w sposób zawoalowany zawierały pretensje terytorialne do Kazachstanu. Już nie mówiąc o politykach wysokiego szczebla, którzy zawsze traktują Kazachów z butą, wytykając, że to Rosjanom zawdzięczamy cywilizację. W rosyjskiej Dumie Państwowej dość często i na serio padają propozycje, aby Kazachstan został dołączony do Rosji jako kraj autonomiczny.
Więc z jednej strony jest to część kremlowskiej ideologii, ale oczywiście też chodzi o ogromne pieniądze. Marionetkowe władze Kazachstanu zgodzą się na wszystko, a tylko sama budowa elektrowni to miliardy dolarów.
Kiedy na Ukrainie wybuchły protesty na Majdanie, połowa społeczeństwa miała prorosyjskie sympatie. Jakie nastroje są w Kazachstanie?
Pod tym względem można powiedzieć, że Putin się spóźnił ze swoją rusyfikacją. Wiele się zmieniło. Jeszcze 10 lat temu większość społeczeństwa była rosyjskojęzyczna. Ale badania pokazują, że od 2014 roku liczba obywateli nastawionych prorosyjsko zmniejszyła się trzykrotnie. W dużym stopniu wpłynęła na to wojna na Ukrainie, ponieważ każdy Kazach zdawał sobie sprawę, że jeśli Rosja najechała Donbas, to samo może zrobić i u nas. A po ostatnich wydarzeniach gwałtownie wzrosną nastroje antyrosyjskie.
Teraz do głosu dochodzi nowe pokolenie Kazachów, które w dużej części jest dobrze wykształcone, biegle mówi po kazachsku i nie chce rusyfikacji. Dla nich to, co oferuje Putin, jest kompletnie nieatrakcyjne. Chcą tylko nowoczesnego, normalnie funkcjonującego państwa, w którym będą warunki do życia i rozwoju. Bo zadziwiające jest to, że Kazachstan potrafi być biedniejszy niż Ukraina, która nie ma żadnych surowców naturalnych.
Jednak Rosjanie wciąż pozostają drugą po Kazachach największą grupą etniczną. Stanowią 18 proc. ludności kraju.
Tak, ale Rosjanie mieszkający w Kazachstanie nie mają wpływu na politykę w kraju. Przykładem jest chociażby Pietropawłowsk, miasto położone przy samej granicy, w którym kiedyś nawet 95 proc. mieszkańców mówiło po rosyjsku i uważało siebie za Rosjan. Teraz ten wskaźnik spadł do 40 proc. i są to głównie starsi ludzie, ponieważ rosyjska młodzież już dawno wyemigrowała.
Jak widzi pan dalszy rozwój sytuacji w Kazachstanie?
Idealnie byłoby, gdyby w Kazachstan poszedł taką samą drogą, jak Polska 30 lat temu. Jednak władze ewidentnie dążą do realizacji scenariusza białoruskiego, czyli żadnych dialogów, negocjacji, tylko pełna pacyfikacja protestów. Nawet kosztem życia cywili.
Jest to krótkowzroczne. Po tych protestach już nic nie będzie takie samo. Społeczeństwo się obudziło. Poza tym warto mieć świadomość, jaka jest mentalność Kazachów. Na protesty poszli niemal wyłącznie mężczyźni, a ich nastroje są zdecydowanie bardziej wojownicze. Na jednym z nagrań wiedziałem, jak nieuzbrojony tłum ludzi blokuje oddziały szturmowe. Po prostu walili gołymi pięściami w tarcze. Jest to szaleńczy, ale wielki akt odwagi. Jeśli nikt z nimi nie zacznie rozmawiać, to się może skończyć wojną partyzancką.
Ermek Narymbajew jest niezależnym działaczem na rzecz praw człowieka, politologiem oraz opozycjonistą. Od 1993 roku angażował się w kazachską politykę. Był współpracownikiem Instytutu Badań Strategicznych przy administracji prezydenta. Angażował się w ujawnianie oszustw finansowych w Kazachstanie. Był wielokrotnie sądzony według kodeksu administracyjnego oraz karnego. Ostatni wyrok mógł zakończyć się dla Narymbajewa ośmioma latami więzienia. W ostatniej chwili zdążył wyjechać z kraju. Obecnie mieszka w Kijowie.