Katastrofa w Budapeszcie. Kapitan statku aresztowany
Węgierski sąd podjął decyzję o aresztowaniu pochodzącego z Ukrainy kapitana. Dowodził on statkiem, który na Dunaju zderzył się z inną, mniejszą jednostką. Statek ten, z 35 osobami na pokładzie, zatonął.
01.06.2019 | aktual.: 01.06.2019 22:30
Do tragedii doszło nocą na rzece Dunaj, nieopodal słynnego budapesztańskiego parlamentu. 135-metrowy statek, którym dowodził Ukrainiec, uderzył w mniejszą jednostkę. Ratownikom udało się ocalić siedem osób. Wyłowili osiem ciał, ale wciąż poszukują dwudziestu osób.
Czuje się niewinny
Jak podaje Reuters, ukraiński kapitan zeznał, że nie złamał żadnych przepisów i nie popełnił przestępstwa. Prawnicy kapitana mówią, że ich klient jest "zrozpaczony" przez liczbę ofiar katastrofy. Prosił, aby przekazać rodzinom ofiar kondolencje.
Zaznaczają również, że także ich zdaniem nie popełnił on błędu. - Nie dopuścił się błędu nawigacyjnego - zapewnia mecenas Gabor Elo. - Nie posiadamy jednak wielu danych, które umożliwiliby ustalenie winnego.
Czytaj też: Tragedia w Budapeszcie. Wzrosła liczba ofiar
Sąd podjął decyzję, że pochodzący z Odessy 64-letni kapitan spędzi miesiąc w węgierskim areszcie. Może jednak wyjść wcześniej - za kaucją, której wysokość wynosi 15 mln. forintów (ok. 200 tys. złotych).
- Nawet jeśli opuści areszt za kaucją, to nie będzie mógł wyjechać poza Budapeszt - uspokaja Elo. Dodaje, że jego klient będzie zobowiązany do noszenia elektronicznej opaski, która ma wskazywać jego lokalizację.
Trudna akcja służb
Operację służb utrudnia wysoki poziom wody, przez który nie można wyciągnąć wraku. Warunki mają poprawić się w połowie przyszłego tygodnia. Wtedy, najprawdopodobniej, nurkowie będą mogli dotrzeć do ciał.
Na pokładzie statku było 35 osób - dwóch węgierskich członków załogi, trzech przewodników i 30 turystów z Korei Południowej. Wśród nich były dzieci. Najmłodsze miało 6 lat.
Ofiary zidentyfikowane
Węgierska policja poinformowała w sobotę, że zidentyfikowano zwłoki wszystkich siedmiu południowokoreańskich ofiar wypadku, ale nie podała ich personaliów. Aby to zrobić, wykorzystano odciski ich palców i dłoni oraz fotografie pokazane członkom rodzin ofiar.