Katastrofa K‑129 i projekt Azorian. Najambitniejsza misja wywiadowcza zimnej wojny
• W 1968 r. radziecki okręt podwodny K-129 z bronią atomową zatonął na Pacyfiku
• Radzieckie jednostki nie odnalazły wraku, udało się to Amerykanom
• CIA zorganizowała najdroższą misję wywiadowczą w historii USA, aby wydobyć wrak
• Amerykanie zbudowali specjalny statek, który miał podnieść K-129 z głębokości 5 km
25.01.2016 18:13
Historia, która w konsekwencji doprowadzi do utworzenia ściśle tajnego i najdroższego projektu wywiadowczego podczas zimnej wojny, rozpoczyna się pod koniec lutego 1968 roku. Właśnie wtedy na swój trzeci z kolei patrol z Pietropawłowska Kamczackiego wyrusza radziecki okręt podwodny K-129. Zbudowana dziewięć lat wcześniej w stoczni Komsomolska nad Amurem dieslowo-elektryczna jednostka, należała do natowskiej klasy Golf II, którą w rodzimej marynarce wojennej oznaczano mianem "projektu 629A". Tego typu okręty przeznaczone do celów strategicznych przenosiły na swoim pokładzie trzy pociski balistyczne R-21 uzbrojone w głowice jądrowe - każda o sile megatony.
Podobna atomowa flota po obu stronach żelaznej kurtyny czekała w nieustannej gotowości pod wodami Oceanu Spokojnego i Atlantyckiego. To właśnie w kierunku tego pierwszego akwenu, a dokładnie na północny-wschód od Hawajów, kierował się K-129. Po pierwszym próbnym zanurzeniu przesłał do bazy komunikat o dobrym stanie technicznym, następnie zamilkł. Zaniepokojone władze ponawiały próby kontaktu - bez powodzenia. Pod koniec marca, kiedy było już jasne, że na pokładzie musiało dojść do niewyjaśnionego wypadku i zatonięcia okrętu, ZSRR skierował znaczne siły do poszukiwań wraku na dnie Pacyfiku. Tak duże skupisko statków i łodzi w jednym rejonie nie uszło uwadze amerykańskiemu wywiadowi, który słusznie zaczął podejrzewać, że Rosjanie przeprowadzają akcję poszukiwawczą jednego ze swoich okrętów atomowych. Rok 1968 był pod tym względem wyjątkowo pechowy, ponieważ w tajemniczych okolicznościach Francja (Minerve), USA (USS Scorpion) i Izrael (INS Dakar) również utraciły swój cenny arsenał.
Kiedy Marynarka Wojenna ZSRR dała za wygraną, do gry wkroczyli Amerykanie, którzy dzięki specjalnemu systemowi głębinowej obserwacji akustycznej SOSUS ustalili, że faktycznie 8 marca 1968 w rejonie Hawajów doszło do zarejestrowania dźwięku przypominającego eksplozję, a po nim do uderzenie dużego obiektu o dno oceanu. Wysłany na miejsce USS Halibut potwierdził istnienie wraku niemal nienaruszonego okrętu na głębokości niespełna 5 tys. metrów. Po wykonaniu tysięcy fotografii stało się jasne, że musi to być zagoniona radziecka jednostka, u której widoczna była jedynie wyrwa po eksplozji przy kiosku, spowodowana najprawdopodobniej wybuchem ładowanych przy wynurzeniu baterii, z których zaczął wyciekać wodór. W środku natomiast musiały znajdować się nienaruszone głowice jądrowe, książki z kodami startowymi, depesze, systemy komunikacji, systemy przeciwpożarowe, silnik... istne eldorado dla każdego oficera wywiadu. Na decyzję CIA nie trzeba było długo czekać, zarówno Departament Obrony jak i prezydent Richard Nixon
dali zielone światło misji z pozoru niemożliwej - wydobyciu K-129 z dna oceanu. Tak narodził się projekt Azorian.
Howard Hughes wkracza do akcji
Azorian stanowił największe wyzwanie, przed jakim od momentu swojego utworzenia stanął wywiad USA - oczywiście o ile jakiś większy nieujawniony jeszcze projekt nie zalega nadal w amerykańskich archiwach. Podnieść ogromny, liczący 100 m długości i ważący 2,7 tys. ton wrak okrętu z głębokości 5 tys. metrów i zrobić to w całkowitej tajemnicy, zarówno przed Rosjanami, ale przede wszystkim własną opinią publiczną i mediami - to wydarzenie bez precedensu. W razie wykrycia przedsięwzięcia, w powietrzu wisiała wojna, ponieważ oba państwa porozumiały się wcześniej, że w przypadku utraty okrętu podwodnego przeciwnika, nie będą starały się go wydobywać. Amerykanie złamali tę zasadę. W 1970 po dokładnych studiach, zespół złożony z inżynierów zatrudnionych w CIA oraz niezależnych specjalistów pracujących pod najwyższą kontrolą ustalił, że jedyną możliwą technicznie metodą wydobycia tak dużego obiektu będzie skonstruowanie nowego typu statku z otwieranym dnem i ogromnym dźwigiem z chwytakiem. Tak narodził się projekt
jedynego w swoim rodzaju Glomar Explorera.
Glomar Explorer fot. Wikimedia Commons
Oczywiście budowa tak dużego statku nie mogła przejść niezauważona, dlatego postanowiono zastosować inną strategię. Ustalono, że oficjalną przykrywką Glomar Explorera będzie komercyjne wydobycie złota oraz bogatych w pierwiastki rzadkie konkrecji manganowych z dna oceanu. Oficjalnym właścicielem i pomysłodawcą projektu, a także faktycznie jego sponsorem, został kontrowersyjny miliarder Howard Hughes. Konstruowany przez następne cztery lata statek posiadał wieże charakterystyczne dla platform wiertniczych, dźwig oraz ogromny chwytak, który potrafił umieścić wydobyty okręt w doku wewnątrz Glomar Explorera. Również sama procedura podnoszenia K-129 przemyślana została w taki sposób, aby zdjęcia satelitarne czy przepływające jednostki nie były w stanie poznać właściwego celu misji.
Wrak wciągano do doku poprzez otwierane dno, które z góry było w pełni zadaszone. Niemniej jednak tak złożona operacja obarczona była ogromnym ryzykiem, związanym nie tylko z dekonspiracją, ale przede wszystkim z samą logistyką. Chwytak, który w rzeczywistości przypominał zdalnie sterowanego robota, musiał być opuszczany niezwykle wolno, dodatkowo walcząc z silnymi prądami oceanicznymi. Miejsce samego wydobycia należało na dnie zabezpieczyć dodatkowym rusztowaniem, następnie krok po roku przytwierdzić poszczególne ramiona chwytaka do kadłuba K-129 i pod niewyobrażalnie dużym ciśnieniem dopilnować, aby okręt nie urwał się z zaczepów wydobywany z prawie pięciu kilometrów pod wodą.
O włos od tragedii
Na swoją dziewicza misją Glomar Explorer wyruszył z portu w Long Beach, na miejsce docierając 4 lipca 1974 roku. Pomimo kilkukrotnego kontaktu z jednostkami radzieckimi, które starały się wybadać faktyczne przeznaczenie jednostki, ponad miesiąc pracowano bez dekonspiracji. Ponieważ ryzyko abordażu CIA uznała za prawdopodobne, Glomar Explorer posiadał zbrojownię pełną karabinów maszynowych oraz specjalny system niszczenia dokumentów na mostku, który miał być broniony do momentu pozbycia się wszystkich wrażliwych danych. Podczas operacji wiele rzeczy i mechanizmów zawodziło, ale wyspecjalizowana załoga była w stanie korygować je na bieżąco, zapewniając równomierne i stabilne wznoszenie się wraku K-129 z głowicami jądrowymi nadal umieszczonymi w lukach rakietowych. Niestety, najprawdopodobniej poprzez błąd w obliczeniach wyporności okrętu, w około jednej trzeciej drogi na powierzchnię, puściły przednie zaczepy, a radziecka maszyna przerwała się na dwie części. Część dziobowa zaczęła gwałtownie opadać na dno i
przez kilkadziesiąt długich sekund załoga Glomar Explorera zamarła, oczekując podwodnej eksplozji.
Na szczęście detonacja nie nastąpiła, ale zdecydowana większość wydobywanego ładunku ponownie legła na dnie Pacyfiku. Raporty CIA dotyczące zawartości wyciągniętej części rufowej do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Według różnych wersji, udało się wydobyć niezwykle cenną księgę kodów i rakietę balistyczną, pewne jest natomiast, że wraz ze szczątkami K-129 wydobyto również ciała sześciu radzieckich marynarzy. Przy pełnych honorach oraz odtworzonym hymnie ZSRR, pochowano ich na morzu, a w 1992 roku w geście dobrej woli, ówczesny dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej ofiarował kasetę wideo z ceremonii prezydentowi Borysowi Jelcynowi.
Nic nie schowa się przed mediami
Niepowodzenie pierwotnej misji nie ostudziło apetytów Amerykanów, którzy błyskawicznie rozpoczęli przygotowania do kolejnej wyprawy, mającej na celu odzyskanie większej części przełamanego okrętu albo przynajmniej jego głowic. Podobna operacja przeprowadzona na mniejszej głębokości przy pomocy batyskafów udała się już raz w 1966 roku pod Palomares, na miejscu katastrofy przenoszącego bomby atomowe samolotu B-52. Niestety, w wyniku serii niefortunnych wypadków, które zapoczątkowało włamanie do siedziby firmy Howarda Hughesa, wyciekły dokumenty wiążące go bezpośrednio z tajną operacją wywiadu. Pomimo zaangażowania CIA i FBI, dochodzenie prowadzone z Los Angeles zataczało coraz szersze kręgi, wzbudzając zainteresowanie lokalnej prasy. Jesienią 1974 było już jasne, że dziennikarze powoli wpadają na dobry trop.
Ostatnią próbę zatamowania przecieków i mediacji z dziennikarzami podjął dyrektor CIA Wiliam Colby, osobiście przekonując redaktorów, aby nie ujawniali prawdy o projekcie Azorian. Niestety, coraz większe zainteresowanie Glomar Explorerem powodowało, że projekt utracił swoją największą zaletę - idealną przykrywkę, która nie budziła skojarzeń z faktycznym przeznaczeniem. 18 lutego 1975 pierwszy artykuł sugerujący powiązania pomiędzy Hugesem a wywiadem USA opublikowano w Los Angeles Times, a tą drogą sensacyjna wiadomość o tajnej operacji trafiła do telewizji. Projekt mylnie nazywany Jennifer (w rzeczywistości był to kryptonim zespołu pracującego przy Azorianie), uznano za marnotrawstwo pieniędzy podatników. Pomijając jego faktyczne znaczenie wywiadowcze, było w tym ziarno prawdy. Cała operacja kosztowała 800 milionów dolarów, które przy obecnej wartości przekładałoby się na prawie 4 miliardy dolarów. Pomimo wygaszenia misji, Glomar Explorer do tej pory służy Stanom Zjednoczonym w operacjach przeprowadzania
podmorskich odwiertów. Nie ulega wątpliwości, że jego konstrukcja oraz plan wyciągnięcia z dna Pacyfiku całego okrętu podwodnego, stanowi najambitniejszą operację zimnej wojny.
Marcin Makowski dla Wirtualnej Polski