Katastrofa Airbusa A321 na Synaju. Kim są dżihadyści, którzy twierdzą, że strącili samolot?
Katastrofa Airbusa A321 rosyjskich linii lotniczych na Synaju wciąż pozostaje zagadką. Zginęło w niej ponad 200 ludzi, ale nadal nie wiadomo, co było przyczyną tragedii. Nieszczęśliwy wypadek przez usterkę maszyny, błąd ludzki, a może zamach? Do tego ostatniego przyznała się nawet komórka Państwa Islamskiego z Synaju, choć śledczy z Kairu temu zaprzeczają. Kim są egipscy dżihadyści kalifatu i czy faktycznie byliby w stanie doprowadzić do katastrofy samolotu?
03.11.2015 | aktual.: 03.11.2015 15:30
Jest większy niż niektóre mniejsze państwa Europy, choć głównie to pustynia. Ale siła i słabość Synaju nie tkwią w jego powierzchni, a położeniu - półwysep łączy Afrykę Północną i Bliski Wschód. Ten naturalny szlak od dawna wykorzystują też lokalni przemytnicy (zwłaszcza że to przez Synaj prowadzi, poza Izraelem, jedyna lądowa droga do Strefy Gazy). Jeśli dodać do tego trwającą równie długo marginalizację zamieszkujących półwysep Beduinów, a w ostatnich dekadach powoli rosnące w siłę ruchy islamistów, zaczyna być jasne, dlaczego to Synaj stał się achillesową piętą Egiptu.
Patrycja Sasnal, ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, przypomina, że w ostatnich latach przez piaskowe granice Egiptu płynie z Libii aż na wschód dużo broni. Ale to wcale nie 2011 r., gdy wybuchła Arabska Wiosna, a władzę straciło kilku północnoafrykańskich przywódców (w tym Libii i samego Egiptu), Sasnal uważa za najważniejszą cezurę dla Synaju. - Tam cały czas się tliło i był problem z przemytniczymi bojówkami, ale został on wyeksponowany po 2013 r., kiedy namaszczonego przez Bractwo Muzułmańskie prezydenta Mohamada Mursiego obaliło wojsko i obecny prezydent Abd el-Fatah es-Sisi - mówi Sasnal.
Jeśli spojrzeć na dostępne w internecie chronologiczne listy ataków na Synaju i ich ofiar, trudno w ciągu ostatnich trzech lat znaleźć bezkrwawy miesiąc. To właśnie na tym tle na "kłopotliwym" egipskim półwyspie ogłoszono powstanie Prowincji Synaj Państwa Islamskiego. Stało się to, gdy lokalne ugrupowanie islamistów Ansar Bajt al-Makdis (Stronnictwo Świętego Domu) przysięgło lojalność samozwańczemu kalifatowi, który powstał w Syrii i Iraku.
Nie tak liczni, ale nie słabi
- To jeden z kilku wilajatów kalifatu, ale choć w nazwie ma "prowincję", w zasadzie kontroluje bardzo ograniczony obszar, w przeciwieństwie do prowincji kalifatu w Libii czy nawet Jemenie. (Organizacja na Synaju - red.) bardziej odwołuje się do pewnych więzi ideologiczno-politycznych i religijnych, ale nie stanowi konkretnego terytorium ze sztywnymi granicami - mówi ekspert ds. bezpieczeństwa Tomasz Otłowski.
Ilu członków może liczyć synajska odnoga ISIS? - Kilka miesięcy temu szacunki wahały się między kilkuset a kilkoma tysiącami bojowników. Można przyjąć, że jest to ok. 1,5 tys. ludzi - ocenia Otłowski, który podkreśla jednak, że takich danych nie sposób zweryfikować. Ekspert dodaje również, że ta liczba jest płynna, bo część bojowników może przedostawać się do kalifatu w Lewancie albo zasilać islamistyczne struktury zbliżone do ISIS w Jordanii czy Strefie Gazy.
Mimo jednak bycia prowincją raczej z nazwy, bo bez obszaru, i wydawać by się mogło nie tak dużej liczby bojowników, synajskich dżihadystów nie należy ignorować. - Ze względu na sprzyjające warunki terenowe na Synaju nawet relatywnie niewielu bojowników jest w stanie poważnie utrudnić życie siłom bezpieczeństwa i ograniczyć funkcjonowanie przemysłu turystycznego. Co już ma miejsce, bo popularne jeszcze kilka lat temu wycieczki po synajskim interiorze zostały ograniczone, a turystyka na półwyspie zamyka się w kurortach - mówi Otłowski.
Według eksperta Wilajat Synaj jest więc obecnie najsilniejszą islamistyczną organizacją na półwyspie. - Ma mocnych patronów, odwołuje się do struktur, które są obecnie w ruchu dżihadu sunnickiego najbardziej aktywne i dysponują największymi środkami finansowymi. Państwo Islamskie jest bogatą organizacją, dla której wyasygnowanie sporych kwot na funkcjonowanie jakichś regionalnych struktur jest bardzo proste - ocenia ekspert i dodaje, że pozostałe ugrupowania islamskie na półwyspie są z kolei bardziej zbliżone ideologicznie do Braci Muzułmańskich i skierowane przeciwko rządowi egipskiemu. ISIS tymczasem ma dużo większy cel, nie narodowy, a globalny.
Możliwe scenariusze ataku
Synajska odnoga ISIS już kilka razy pokazała, na co ją stać. W ostatnich latach dokonała kilku zamachów, których celem były służby bezpieczeństwa, ale nie tylko. W lutym zeszłego roku zamachowiec samobójca wysadził się przy turystycznym autobusie w Tabie - zginęły cztery osoby, w tym troje koreańskich turystów. Organizacja chwaliła się też, że wystrzeliwała rakiety grad w stronę Izraela. Z pewnością Wilajat Synaj dysponuje też przenośnymi przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi, tzw. manpads. Właśnie z takiej broni dżihadyści zestrzelili w styczniu 2014 r. egipski śmigłowiec wojskowy nad Synajem, a w lipcu tego roku uszkodzili egipski okręt, który patrolował wybrzeże.
Jednak tragiczny lot Airbusa A321 rosyjskich linii lotniczych, który wystartował z Szarm el-Szejk i miał dotrzeć do Patersburga, zniknął z radarów, gdy był już na większej wysokości. Według danych przekazanych przez media, maszyna przestałą być widoczna około 23 minuty po starcie, gdy osiągnęła już pułap 9,5 km.
Zarówno Otłowski, jak i Sasnal podkreślą, że nie ma informacji, by islamiści z Synaju mieli broń, która można zestrzelić pasażerski samolot na wysokości przelotowej.
- Istnieje uzbrojenie, które może strącić samoloty na takiej wysokości. Mieliśmy przypadek malezyjskiego lotu zestrzelonego nad Ukrainą najpewniej przez rosyjskich separatystów. Nieprawdopodobne jest jednak, by Państwo Islamskie na Synaju, które funkcjonuje de facto jako partyzantka, dysponowało takim profesjonalnym systemem przeciwlotniczym z rakietami ziemia-powietrze - ocenia Tomasz Otłowski. Ekspert nie wyklucza jednak, że taką broń mogą mieć dżihadyści z Lewantu, jeśli udało im się ją przejąć ją z arsenałów Baszara al-Asada.
Jest jednak jeszcze jeden teoretyczny scenariusz zamachu na pasażerski lot. Islamiści mogliby bowiem planować atak na samolot, nim jeszcze wzbiłby się on w powietrze - podłożyć ładunek wybuchowy w luku bagażowym lub wprowadzić na podkład zamachowca. Nie znaczy to oczywiście, że na pewno właśnie taki los spotkał maszynę rosyjskich linii nad Synajem. Sami Rosjanie podkreślają, że będą sprawdzać wszystkie możliwe przyczyn katastrofy i niczego nie wykluczają, ale już egipscy przedstawiciele stawiają raczej na techniczną usterkę. Z każdym dniem mnożą się spekulacje, ale brak oficjalnego potwierdzenia przyczyny tragedii.
Otłowski nie wyklucza jednak, że synajskie Państwo Islamskie mogłoby być w stanie przeprowadzić atak na samolot jeszcze na ziemi. To wyjątkowo czarny scenariusz nie tylko ze względu na śmierć ponad 200 niewinnych ludzi, w tym dzieci. Taka operacja oznaczałaby bowiem, że zamachowcom udało się przeniknąć na lotnisko lub obejść jego ochronę, a to nie jest proste. - To stawiałoby pytanie o warunki bezpieczeństwa w kurortach, bo ten samolot leciał z jednego z najbezpieczniejszych miejsc w Egipcie - mówi Otłowski, podkreślając, że turystyczne kurorty na Synaju to obecnie "prawdziwe twierdze". - Jeżeli okazałoby się, że islamistom udało się zinfiltrować struktury bezpieczeństwa na lotnisku, to władze w Kairze miałyby duży problem. Byłby to większy cios niż zamach w Tunezji, bo tam zamachowcem był jeden frustrat, a tu oznaczałoby to profesjonalną, zaawansowaną operację terrorystyczną - dodaje.
Krwawe "Prawo Męczennika"
Kair dobrze zresztą zdaje sobie sprawę z zagrożenia i wytoczył przeciwko niemu ciężkie działa. We wrześniu tego roku egipska armia rozpoczęła na Synaju wymierzoną w dżihadystów operację "Prawo Męczennika". Dodajmy, wyjątkowo krwawą. Tylko tego miesiąca zabito 500 bojowników. Patrycja Sasnal z PISM mówi wprost: na Synaju trwa obecnie otwarta wojna.
Ekspertka przypomina, że liczebność członków wszystkich synajskich bojówek szacuje się na 10 tys., a walczy z nimi "ogromna armia egipska, która liczy co najmniej 600 tys. żołnierzy i wspiera ją najsilniejsze wojskowo państwo regionu, jakim jest Izrael, nawet jeśli głośno o tym nie mówi". - Jest więc kwestią czasu, jak tych ludzi fizycznie się stłamsi, ale tylko fizycznie - ocenia Sasnal, która dodaje, że na synajską operację trzeba też spojrzeć w kontekście marginalizacji całego półwyspu i delegalizacji Bractwa Muzułmańskiego. Ugrupowanie to było poważną siłą polityczną, nim zostało uznane za organizację terrorystyczną. I choć jej liderzy (w tym prezydent, który wygrał legalne wybory) siedzą teraz za kratami, nadal ma wielu zwolenników.
- Młodzi ludzie, którzy wspierali Bractwo Muzułmańskie, dziś są pchani przez represyjną politykę Egiptu wobec tego ruchu i to, co dzieje się na Synaju, w ręce radykalniejszego islamu - ocenia Sasnal. A to, jak wyjaśnia ekspertka, grozi tym, że w przyszłości w Egipcie może pojawić się jeszcze większa grupa radykałów.