Wojskowe władze w Egipcie przykręcają śrubę społeczeństwu. Przy miliardowym wsparciu ze strony USA
Rządząca Egiptem armia pod pretekstem "wojny z terroryzmem" przykręca śrubę społeczeństwu, umacniając swoją władzę. Amerykanie przyznają wprost, że demokracja i prawa człowieka mają się nad Nilem coraz gorzej, ale i tak wspierają egipski reżim miliardami dolarów.
29.09.2015 | aktual.: 29.09.2015 18:07
Przed tygodniem egipska armia poinformowała o zakończeniu pierwszego etapu wielkiej ofensywy wojska i sił bezpieczeństwa wymierzonej w panoszących się na Półwyspie Synaj dżihadystów. Władze odtrąbiły pełny sukces trwającej 16 dni kampanii - zabito ponad 500 bojowników, niszcząc ich kryjówki i składy broni. Doniesień tych jednak nie sposób zweryfikować, bo na obszar operacji od tygodni nie są wpuszczani przedstawiciele niezależnych mediów.
Jedno jest pewne - wywodzący się z armii i rządzący Egiptem od 2013 roku prezydent Abd al-Fattah as-Sisi pod pretekstem "wojny z terroryzmem" przykręca śrubę społeczeństwu i konsoliduje swoją władzę. Uchwalane są drakońskie prawa ograniczające swobody polityczne, a przeciwnicy polityczni lądują za kratkami.
Islamistyczna rewolta
Gen. Sisi stanął na czele egipskiego państwa, gdy armia pod jego wodzą obaliła wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego Mohameda Mursiego, pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta Egiptu. Choć prawdzie trzeba oddać, że wojskowy zamach stanu odbył się przy poparciu dużej części społeczeństwa, sprzeciwiającej się próbom islamizacji państwa pod rządami Bractwa.
Po obaleniu Mursiego nowa władza zabrała się za rozprawę z rodzimymi islamistami, co rozpaliło tlącą się na Półwyspie Synaj dżihadystyczną rewoltę. Późniejsze utworzenie Państwa Islamskiego, promieniującego swoją ideologią na cały Bliski Wschód, tylko dolało oliwy do ognia. Obecnie walkę przeciwko władzom w Kairze prowadzi szereg ugrupowań fundamentalistycznych, jednak najpoważniejsze zagrożenie stanowi Ansar Bajt al-Makdis (zwani też "Stronnikami Jerozolimy"), które przed rokiem przyłączyło się do ISIS, stając się jego filią na egipskiej ziemi.
Rebelianci są aktywni również po drugiej stronie Nilu, czego ponurym dowodem jest tragiczny incydent sprzed dwóch tygodni na Pustyni Zachodniej. W wyniku pomyłki prowadząca działania antyterrorystyczne w tym rejonie egipska armia wzięła meksykańskich turystów za islamskich bojowników. W przeciągu trzech godzin konwój cywilnych pojazdów został zbombardowany pięć razy. Zginęło 12 niewinnych osób.
Aktywiści twierdzą, że incydent z turystami jest najlepszym potwierdzeniem tego, z jaką łatwością egipskim żołnierzom przychodzi pociągać za spust. Choć władze w Kairze stanowczo temu zaprzeczają, praktyka zazwyczaj wygląda tak, że armia najpierw strzela, a dopiero potem zadaje pytania. Stąd oskarżenia o zabijanie cywili i notoryczne łamanie praw człowieka podczas prowadzonych przez wojsko operacji antyterrorystycznych.
Dyktatura z pomocą Wuja Sama
W szczególności razić może fakt, że umacnianie dyktatury i brutalna rozprawa z wewnętrznym wrogiem odbywa się przy liczącym miliardy dolarów wsparciu ze strony Waszyngtonu. Od 1948 roku Stany Zjednoczone wpompowały w Egipt 76 mld dol. pomocy ekonomicznej i wojskowej, z naciskiem na tę drugą. Egipska armia co roku otrzymuje czek na ok. 1,3 mld dol., finansując tymi środkami kosztowne zakupy amerykańskiego uzbrojenia. Nic dziwnego, że wielkie koncerny zbrojeniowe za oceanem usilnie lobbują w Kongresie za utrzymaniem takiego stanu rzeczy.
- Amerykańskie wsparcie materialne dla egipskiej armii stanowi czynnik umacniający jej status w państwie. Od momentu przewrotu dokonanego przez Wolnych Oficerów w 1952 roku wojsko egipskie, a konkretnie jego elita, pozostaje najważniejszą siłą polityczną w tym kraju, nawet jeśli nie rządzi bezpośrednio - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michał Lipa, znawca Egiptu z Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN.
Co prawda dwa lata temu, po wspomnianym zamachu stanu, kurek z pieniędzmi został przykręcony. Szybko okazało się jednak, że na krótko. Na początku tego roku wszystko wróciło do normy, a sekretarz stanu USA John Kerry tłumaczył wprost, że choć demokracja i prawa człowieka mają się w Egipcie coraz gorzej, to przywrócenie pomocy wojskowej jest koniecznością. - Dla Amerykanów nie jest to może fortunna sytuacja, niemniej - z punktu widzenia interesów Stanów Zjednoczonych i ich strategii na Bliskim Wschodzie - nie można sobie wyobrazić innej polityki - wyjaśnia ekspert PAN.
Dla Waszyngtonu Egipt to kraj strategiczny pod wieloma względami - graniczy z Izraelem, o którego bezpieczeństwo USA zawsze dbały; jest sojusznikiem Arabii Saudyjskiej - ważnego partnera Ameryki na Bliskim Wschodzie; kontroluje też Kanał Sueski, jeden z kluczowych morskich szlaków tranzytowych. Jednak dziś Biały Dom przede wszystkim widzi w Kairze sojusznika w walce z terrorystami i islamskim ekstremizmem. W zderzeniu z brutalną rzeczywistością hołubione w Ameryce wartości takie jak demokracja i prawa człowieka schodzą na dalszy plan.
- Gdyby USA utraciły Egipt, z pewnością znalazłoby się inne państwo gotowe wspierać go materialnie. W okresie prezydenta Gamala Abdela Nasera (rządził w latach 1958-1970 - przyp. red.) był to Związek Radziecki, który jednak utracił wpływy na rzecz bogatszych Amerykanów. Gdyby dziś wycofali się Amerykanie, ich miejsce zajęli by np. Chińczycy. Egipcjanie są świadomi swej pozycji i potrafią to wykorzystywać - podkreśla ekspert PAN.
Nie ten sprzęt, nie ta wojna
Szkopuł w tym, że płynące szeroką rzeką do Egiptu tony amerykańskiego uzbrojenia niekoniecznie pomagają egipskim siłom zbrojnym rozprawić z islamistyczną partyzantką. Kutry rakietowe, pociski przeciwokrętowe i przeciwpancerne, myśliwce F-16 i czołgi M1 Abrams - między innymi taki sprzęt w ostatnich latach kupowali Egipcjanie. W walce z rozproszonymi, nieregularnymi siłami rebeliantów jest on przydatny w niewielkim stopniu lub wcale.
Prawda natomiast jest taka, że egipska armia wciąż nastawiona jest na pełnoskalowy, konwencjonalny konflikt zbrojny. Wojsko latami było przygotowywane do wojny z Izraelem, ewentualnie do granicznych starć z Libią lub Sudanem. W ostatnich dekadach ryzyko takiego konfliktu niepomiernie zmalało, natomiast na horyzoncie pojawiły się nowe zagrożenia asymetryczne, takie jak terroryzm czy islamscy rebelianci. Mimo to egipskie siły zbrojne organizacyjnie i mentalnie nadal tkwią w czasach słusznie minionych.
- Regularne siły zbrojne przeważnie nie radzą sobie z działalnością partyzancką i terrorystyczną, zatem egipskie wojsko nie jest wyjątkiem - zaznacza Lipa, wskazując na przykłady nieudanych interwencji ZSRR w Afganistanie i USA w Iraku. - Należy również pamiętać o tym, że Egipt jest bardzo dużym krajem, którego terytorium to w większości pustynia oraz - częściowo - tereny górzyste, a dżihadyści działają głównie tam - dodaje.
Wewnętrzny wróg potrzebny
Egipskiej armii bardziej przydałaby się specjalistyczna broń przeznaczona do operacji antyterrorystycznych i używana przy konfliktach o niskiej intensywności. Kair jednak w najbliższej przyszłości nie zamówi takiego sprzętu, bo będzie realizować już zawarte i rozpisane na wiele lat kontrakty na dostawę drogich myśliwców czy czołgów, na poczet których zarezerwował przyszłe transfery pieniężne z Waszyngtonu. Takie rozwiązanie jest jak najbardziej na rękę amerykańskim gigantom zbrojeniowym, mimo że w rzeczywistości w niewielkim stopniu przybliża Egipt do ostatecznego zwycięstwa nad dżihadystami.
I być może prezydentowi Sisiemu na takim zwycięstwie wcale nie zależy. Tląca się w kraju islamska rebelia tak naprawdę nie zagraża jego władzy, a jest doskonałym pretekstem do jej umacniania. - To oczywiście spekulacje, niemniej istnienie wroga wewnętrznego z pewnością służy ograniczaniu praw i wolności oraz swobód obywatelskich w Egipcie, a co za tym idzie - nie służy demokratyzacji systemu politycznego. Można się zatem spodziewać, iż do końca nie uda się pokonać terrorystów, z którymi walka będzie trwać latami. Jak długo? Czas pokaże - prognozuje Lipa.
Tak czy inaczej, działania Sisiego znajdują poklask u dużej części egipskiego społeczeństwa, zmęczonego nieustannym chaosem i brakiem bezpieczeństwa. Większości podoba się, że obecne władze zaprowadzają porządek, jednocześnie nie zapominając o problemach najbardziej potrzebujących. Jak bowiem wyjaśnia Lipa, głównym grzechem ostatniego egipskiego dyktatora Hosniego Mubaraka, obalonego na fali Arabskiej Wiosny w 2011 roku, było doprowadzenie do sytuacji, w której nieliczni się bogacili, a masy biedniały.
- Sisi wyciągnął z tego wnioski i próbuje prowadzić bardziej zrównoważoną politykę społeczno-gospodarczą. Trzeba pamiętać też o tym, że egipska armia cieszy się niemałym prestiżem społecznym, co też promieniuje na prezydenta - podsumowuje ekspert PAN.