Katarzyna Tubylewicz dla WP o Szwecji, uchodźcach i Polakach: być może do pontonu zabierasz też ułamki wojny
Veronica, dyrektorka ośrodka dla uchodźców w Szwecji, musiała iść na zwolnienie, bo jeden z jego mieszkańców, najwyraźniej chory psychicznie, groził jej i córce, że podetnie im gardła. Ona jednak wierzy w to, co robi i lubi swoją pracę - mówi WP Katarzyna Tubylewicz, pisarka, reporterka i tłumaczka, mieszkająca od 17 lat w Sztokholmie. Jej zaskakująco aktualny zbiór wywiadów i reportaży „Moraliści” pokazuje, że choć Szwecja pod pewnymi względami nie przypomina już bajkowego Bullerbyn, to jednak nie jest też czarno-biała.
Adam Przegaliński: Kilka dni temu zwróciłem uwagę na informację o tym, że już nie Finowie, ale Syryjczycy stanowią największą mniejszość narodową w Szwecji. Jest ich 158 tys. w ponad 10-milionowym kraju. Tylko w ubiegłym roku przybyło ich 50 tys. Grupa 89 tys. Polaków jest czwartą największą grupą obcokrajowców po imigrantach z Syrii, Finlandii oraz Iraku.
Katarzyna Tubylewicz: Szwecja wielu osobom kojarzy się stereotypowo: niebieskoocy blondyni, Bullerbyn, IKEA i tak dalej. Tymczasem jest to jedno z najbardziej wielokulturowych społeczeństw w Europie, 17 proc. populacji to obcokrajowcy, a jeśli doliczy się jeszcze dzieci tych osób, to okaże się, że mamy do czynienia z niezwykłą mozaiką.
Szwecja ze wszystkich krajów Starego Kontynentu przyjęła największą liczbę uchodźców per capita.
- To prawda. W 2015 r. Szwecja przyjęła ponad 160 tys. uchodźców. To ogromna liczba i wyzwanie, zważywszy na to, że ten kraj już wcześniej miał problemy z integracją uchodźców (m.in. z Somalii, Iraku i Erytrei) na rynku pracy. Przeciętnie potrzeba dziesięciu lat, by imigrant znalazł pracę, bywa, że dłużej.
Czy po kwietniowym zamachu w Sztokholmie wzrosła liczba osób niechętnych imigrantom? Uzbek, którego w ogóle nie powinno już być w Szwecji, zabił cztery osoby, ranił 15.
- Bezpośrednio po zamachu nie, Szwecja zareagowała wtedy spokojem i demonstracjami na rzecz miłości i jedności. Natomiast generalnie liczba osób sprzeciwiających się masowej imigracji rośnie – świadczy o tym popularność populistycznych Szwedzkich Demokratów, którzy zbijają kapitał polityczny głównie na hasłach antyimigranckich. Według niektórych sondaży są już drugą co do wielkości partią w kraju (mają też posłów w parlamencie, bo w zeszłorocznych wyborach głosowało na nich 13 proc. wyborców). Wiosną roku 2016 badania Eurobarometru wskazywały, że aż 93 proc. Szwedów uważa, że należy pomagać uchodźcom, najnowsze badania szwedzkiego instytutu SOM mówią, że już 52 proc. Szwedów chce zmniejszenia napływu uchodźców do kraju. To dość dramatyczna zmiana.
Zobacz też: Zamach w Manchesterze
Jednocześnie Szwecja nadal jest wyjątkowo humanitarna i tolerancyjna. Niektóre prawa szwedzkie są wręcz unikalne, na przykład nielegalni imigranci, nawet ci z nakazem deportacji, mogą korzystać z niektórych zasiłków, darmowej opieki medycznej i dentystycznej, a ich dzieci mogą chodzić do szkoły publicznej. W kraju jest ok. 10 tys. takich osób, uważa się, że ta liczba ma wzrosnąć w najbliższych latach do 30 tys. To stanowi oczywiście problem, bo osoby bez dokumentów mogą pracować tylko na czarno, nie mają wielu praw i są często marginalizowane, a więc tworzą „społeczeństwo cieni”, podatne na przestępczość. Zamachowiec ze Sztokholmu był objęty nakazem deportacji, w dodatku interesowały się nim szwedzkie służby specjalne, z czego oczywiście nie należy wyciągać wniosku, że każdy nielegalny imigrant jest niebezpieczny. Każdy nielegalny imigrant jest za to na wiele sposobów wykluczony ze wspólnoty, a z tego nigdy nie wynika nic dobrego.
Na początku kryzysu imigranckiego Szwedzi byli niezwykle chętni do niesienia pomocy. Nie brakowało wolontariuszy zbierających jedzenie, koce, opiekujących się przybyłymi w pospiesznie tworzonych „pogotowiach” dla uchodźców, rodziny zastępcze przygarniały dzieci i nastolatków, ludzie rezygnowali z pracy, żeby zatrudniać się w ośrodkach dla uchodźców. Swoją drogą, przy takiej liczbie ludzi nie było dla nich wystarczająco dużo miejsc w istniejących ośrodkach, trzeba było stworzyć dodatkowe punkty opieki, improwizować. Były sytuacje, gdy uchodźcy spali na ulicach lub w biurach Urzędu ds. Migracji, bo nie było ich gdzie umieścić.
Szwedzki rząd przyjął poprawkę budżetową, która zwiększa o 11 miliardów koron (ok. 5 miliardów złotych) finansowanie kosztów związanych z przyjmowaniem imigrantów. Tymczasem bezrobocie wśród nich wynosi prawie 30 proc. Mówi się też, że w kraju może być wkrótce milion bezrobotnych.
- W zeszłym roku budżet Urzędu ds. Migracji wyniósł 73 miliardy koron – tyle samo, ile wyniosły budżety wojska i policji razem wzięte. Te koszty ciągle rosną, bo na przykład brakuje mieszkań. Mówi się często o tym, że w Europie łatwiej byłoby sobie poradzić z falą uchodźców, gdyby cały ciężar ich przyjęcia nie spadł na kilka krajów, które da się policzyć na palcach jednej ręki.
Ludzie się buntują czy wolą przemilczeć problemy społeczne? Susan Sontag pisała w 1969 r. o Szwedach, że jest w nich "patologiczny” lęk przed konfliktami, który według niej czynił ich ludźmi zamkniętymi, tłumiącymi emocje.
- Część społeczeństwa na pewno odczuwa niepokój i ma wątpliwości, a część zachowuje spokój i optymizm, który wynika także stąd, że Szwedzi to społeczeństwo o bardzo wysokim stopniu zaufania zarówno do państwa, jak i do jednostek. Konflikty społeczne wynikające z wielokulturowości stanowiły długo temat tabu i próbowano zamieść je pod dywan.
Ciekawe jest to, że mówią o tym w mojej książce imigranci, np. policjant z Afganistanu, który prowadzi wykłady na temat życia w Szwecji dla nieletnich uchodźców. Mustafa mówi otwarcie o znaczeniu różnic kulturowych. Podkreśla, że szczególnie istotne jest informowanie uchodźców z jego byłego kraju o podstawowym znaczeniu równouprawnienia kobiet, a także o tym, że Szwecja to kraj, w którym trzeba respektować prawa osób LGBT.
Wspomina, że jako policjant wie, iż wśród młodocianych uchodźców są tacy, którzy przysparzają problemów, np. w 2015 r. odnotowano 123 przypadki molestowania seksualnego na publicznych basenach, były też takie incydenty na koncertach i sprawcami byli najczęściej młodzi Agfańczycy. Zważywszy na to, że przyjechało ich do Szwecji w 2015 r. 40 tys., mówimy tu o małej grupie "niesubordynowanych”, ale ta grupa istnieje, a jej postępowanie uwarunkowane jest według Mustafy także różnicami kulturowymi.
Nie chodzi o to, żeby się uprzedzać do wszystkich uchodźców, ale by piętnować złe zachowania, a także od pierwszej chwili dawać uchodźcom szansę na zrozumienie i zaakceptowanie zasad obowiązujących w kraju, do którego przybyli. Informacja o tym, że Szwedki mają takie same prawa jak Szwedzi, a fakt, że chodzą na basen w bikini nie oznacza, że źle się prowadzą, nie jest czymś, co można wchłonąć z powietrza. O tym należy otwarcie mówić! Mustafa Panshiri twierdzi też, że trzeba stawiać nowo przybyłym, zwłaszcza młodym, wymagania, bo w Szwecji każdy, kto chce, może zdobyć wykształcenie i dobrą pracę.
"Chwilami jesteśmy w Szwecji tak mili, że wydaje nam się, że stawianie ludziom wymagań to już przejaw złośliwości i złej woli. Ten sposób myślenia ze strony wiodących polityków stwarza miejsce dla populistów. Oni zabierają nam tematy, o których my nie mamy odwagi dyskutować” – mówi Panshiri. Podkreśla, że trzeba się zastanowić, czy system opiekuńczy jest dopasowany do wszystkich, którzy przyjeżdżają z innych krajów – uchodźcy dostają pomoc, mieszkanie, pieniądze, a nie mówi im się wprost, czego państwo od nich oczekuje.
- Na pewno państwo powinno też uważniej wsłuchać się też w głosy feministek z przedmieść, z którymi rozmowy znajdują się w mojej książce. One od lat alarmują, że w etnicznych enklawach miast narasta fundamentalizm religijny, że w patriarchalnych mniejszościach etnicznych ograniczane są prawa kobiet, że dzieje się to w „najbardziej równouprawnionym kraju świata”. Przez lata przymykano oczy na fakt, że wiele kobiet, czasem mających już szwedzkie obywatelstwo, nie może iść do pracy, uczyć się języka, bo np. mężowie im tego zabraniają. Albo bracia. Na przedmieściach żyje wiele kobiet, które nigdy nie nauczą się szwedzkiego, niektóre są nawet analfabetkami. Warto pamiętać, że one nie będą w stanie pomóc swoim dzieciom w szkole, ani przyczynić się do tego, by poczuły się Szwedami, bo one same tego kraju nie rozumieją, a czasem wręcz boją się jego inności. Zamieszki na przedmieściach miast, podpalanie samochodów to wyraz frustracji dzieci tych wykluczonych kobiet, tych zmarginalizowanych żon sfrustrowanych, niepracujących mężczyzn.
Poprawa sytuacji kobiet na etnicznych przedmieściach jest moim zdaniem kluczem do rozwiązania bardzo wielu problemów. A do zrobienia jest dużo. Uważa się, że 19 tys. dziewczynek w Szwecji jest zagrożonych obrzezaniem, które stanowi okaleczenie na całe życie. W zeszłym roku samorządy, wbrew obowiązującemu prawu, zalegalizowały 132 małżeństwa, w których kobiety były niepełnoletnie. Ostatnio doszło do skandalu, gdy okazało się, że uczniowie religijnej podstawówki w Vällingby są poddawani płciowemu apartheidowi:chłopcy mają wsiadać do szkolnego autobusu przednimi drzwiami i zajmować miejsca na przedzie, a dziewczynkom pozostawia się miejsca z tyłu.
Z drugiej strony warto sobie często powtarzać mądre słowa bardzo znanego w Szwecji kryminologa, Jerzego Sarneckiego, którego rodzice uratowali się z Zagłady i który przyjechał do Szwecji z falą marcowych uchodźców z Polski. Sarnecki twierdzi, że negatywne zjawiska społeczne nie są wystarczającym argumentem, by nie przyjmować ofiar wojny. Jest to – jak mi powiedział - "moralna odpowiedzialność bogatego kraju”. "Na dłuższą metę to społeczeństwa wielokulturowe odnoszą największe sukcesy” – twierdzi profesor i to także jest prawda o zglobalizowanej rzeczywistości, w której żyjemy.
W mediach głośno było swego czasu o przestępstwach, a nawet zabójstwach popełnianych przez nieletnich uchodźców, którzy nie zawsze byli w rzeczywistości nieletni. Szwecja to jedyny kraj w Europie, w którym nie sprawdza się wieku przybyszów – w efekcie w ośrodku dla dzieci-uchodźców może przebywać dorosły. Zastanawiam się, czy dyrektorki ośrodków dla uchodźców, z którymi pani rozmawiała, po zderzeniu się z rzeczywistością, mają jeszcze motywację do pracy?
- Veronica pracuje z rodzinami uchodźców w ośrodku położonym na jednej z wysp malowniczego archipelagu goteborskiego. Wcześniej była dyrektorką centrum konferencyjnego, nie była przygotowana do pracy z uchodźcami. Jest jednak kobietą odważną, ma silną osobowość i odniosłam wrażenie, że radzi sobie z codziennymi wyzwaniami. Otwarcie mówi o problemach. Na początku w ośrodku byli wyłącznie samotni mężczyźni, więc nie brakowało frustracji i konfliktów, nadmiar testosteronu połączony z frustracją długiego czekania na decyzję o przyznaniu azylu, robi swoje. Bardzo często dochodziło do bijatyk, niszczenia sprzętów, wyrzucania telewizorów przez okno. Ona doprowadziła do tego, by do ośrodka sprowadzono rodziny z dziećmi, co poprawiło sytuację.
Veronica zwraca uwagę na szereg problemów wynikających z niewydolności systemu: ludzie oczekujący długo na azyl stają się pasywni, czekający miesiącami na decyzję mieszkańcy ośrodka nie chcą nawet uczyć się szwedzkiego, mimo że mają taką możliwość, często nie wychodzą z pokojów, część jest bardzo roszczeniowych. Mówimy o ludziach, którzy dostają jedzenie, nieduży zasiłek i mogą np. wychodzić z ośrodka, jeździć na wycieczki, ale nie wiedzą, co z nimi będzie.
Zanim się oburzymy na „niewdzięczność”, powiedzmy sobie, że to nie jest nowe zjawisko. W raportach ONZ z 1947 r. z rozrzuconych po świecie obozów dla uchodźców też pisano, że część z nich to ludzie "zatruci wojną”, agresywni i nieradzący sobie z sytuacją. Eksperci ONZ podkreślali, że właśnie tym jednostkom należy się największa pomoc. Problem polega na tym, że w przypadku napływu niespotykanej masy ludzi – jak w 2015 r. – i zbyt małej liczby personelu w ośrodkach, bardzo trudno jest pomagać wyselekcjonowanym osobom. Na wszystko brakuje czasu i rąk do pracy.
Veronica opowiada, że w jej ośrodku dochodzi do konfliktów na tle etnicznym, rasizm nie jest tylko domeną białych, np. niektórzy Syryjczycy pogardzają Somalijczykami i nie chcą obok nich mieszkać. Są muzułmańscy fundamentaliści, którzy próbują wpływać na innych. Veronica wspomina o kobiecie, która boi się chodzić po ośrodku bez chusty, hidżabu, ze względu na konserwatywnych mężczyzn, więc chustę zdejmuje, tylko gdy jedzie na wycieczkę ze szwedzkimi wolontariuszami.
Pozytywnego nastawienia Veroniki nie zmieniły nawet dramatyczne wydarzenia: musiała iść na kilkutygodniowe zwolnienie, bo jeden z mieszkańców ośrodka, najwyraźniej chory psychicznie, groził Veronice i jej córce, że podetnie im gardła. Ona uważa jednak, że należy pomagać uchodźcom i cieszy się każdym człowiekiem, któremu przyznano w końcu azyl, zwłaszcza że widzi, że ludzie tacy często odzyskują chęć działania i radość życia. Jednocześnie wie, że niektórzy z mieszkańców ośrodka nie dostaną pozwolenia na pobyt, ma też poczucie, że wielu z tych, którzy zostaną w kraju, będzie miało ogromny problem ze znalezieniem pracy i z integracją. Podkreśla, że trzeba uświadamiać uchodźców w kwestii praw człowieka, szacunku dla kobiet, czy mniejszości seksualnych. Trzeba tłumaczyć, że w Szwecji religia jest sprawą prywatną, bo w przyszłości różnice kulturowe mogą prowadzić do napięć. To wszystko są problemy, które da się jakoś rozwiązać, pod warunkiem ich uczciwego nazywania.
Inna z moich bohaterek, Jenni prowadzi ośrodek dla nieletnich uchodźców – jest przykładem kobiety niezłomnej, która wybrała drogę pełnego zaufania, choć zdaje sobie sprawę, że to może być odbierane jako nieco naiwne i idealistyczne. Jenni, matka trojga dzieci nie tylko zaangażowała się w los uchodźców zawodowo, ale zaopiekowała się też 17-letnim chłopcem z Afganistanu, którego jej partner spotkał w pociągu. Ja zazwyczaj dzielę włos na czworo i zastanawiam się, jak odebrała to jej 16-letnia córka. Nie zmienia to faktu, że tacy ludzie jak Jenni starają się zmieniać świat na lepszy, bardziej tolerancyjny. Potrzebujemy ich, żeby wierzyć w pewne ideały.
Szwecja nie zawsze była otwarta dla uchodźców i obcych. Mało tego: tam powstał pierwszy na świecie Instytut Biologii Rasowej, a do lat 70. zeszłego wieku trwały przymusowe sterylizacje. Raz na zawsze okaleczono dziesiątki tysięcy osób, które uznano za bezwartościowe dla społeczeństwa (np. osoby niepełnosprawne, upośledzone umysłowo, Romów). Sprawę nagłośnił imigrant, Polak, znany reporter Maciej Zaremba Bielawski.
- Reporterka Elisabeth Asbrink opowiadała mi, że okres do 1943 r,. kiedy kraj przyjął siedem tysięcy duńskich Żydów, nie był czasem tolerancji. Szwecja odmawiała wtedy schronienia Żydom, była pod tym względem jednym z najbardziej restrykcyjnych krajów w Europie. Dopiero potem Raoul Wallenberg został wysłany do Budapesztu, by ratować Żydów, a jeszcze później Szwecja posłała białe autobusy po więźniów obozów koncentracyjnych.
Wszystkich zainteresowanych kwestią eugeniki w Szwecji odsyłam do świetnej książki "Higieniści” Zaremby, którego w mojej książce wypytywałam m.in. o to, czemu Szwecja i Holandia mają najgorsze wskaźniki, jeśli chodzi o zatrudnienie wśród świeżych imigrantów. Zaremba tłumaczy, że Szwecja – w przeciwieństwie do Niemiec – właściwie w ogóle nie miała imigracji zarobkowej, przyjmowała głównie uchodźców. Jednym z problemów szwedzkiego rynku pracy jest brak płacy minimalnej – nie chcą się na nią zgodzić związki zawodowe. Brak też pracy w usługach, do tego Szwedzi mają wysokie wymagania, jeśli chodzi o znajomość języka. Zaremba podsumowuje jednak, że Szwecja poradziła sobie z imigracją całkiem nieźle, wziąwszy pod uwagę, że w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii czy Francji, nie ma doświadczenia kolonialnego. „Kiedy mówimy o braku wyobraźni, trzeba dodać, że wyobraźnia to coś, co bierze się z doświadczenia” - mówi.
Jeszcze w latach 80. Szwecja była krajem pełnym homofobii: w czasie kryzysu epidemii AIDS pojawiały się pomysły, by izolować lub tatuować homoseksualistów, a w największej gazecie w kraju nie można było ogłosić nekrologu mężczyzny podpisanego przez innego mężczyznę. Ale już w 1995 r. zalegalizowano małżeństwa homoseksualne, a w 2009 r. zaakceptował je ewangelicko-luterański Kościół Szwecji. Pani rozmawiała z piątym biskupem kobietą Evą Brunne, która ma żonę i jest pierwszym na świecie biskupem otwarcie homoseksualnym.
- Kościół Szwecji stawia na otwartość i tolerancję. Jest to Kościół z miejscem dla niewierzących (to dla nich sztokholmski pastor Olle Carlsson odprawia w kościele Świętej Katarzyny popularne nabożeństwa dla ateistów). Duże kontrowersje wywołał w 1998 r. ówczesny arcybiskup Karl G. Hammar, który wyraził zgodę na urządzenie w katedrze w Uppsali wystawy zdjęć Elisabeth Ohlson "Ecce homo”. Składała się z dwunastu pozowanych zdjęć, które pokazywały Chrystusa między innymi na paradzie gejowskiej. Bez tej wystawy Kościół Szwecji nie zaakceptowałby tak szybko małżeństw homoseksualnych.* Biskup Eva Brunne mówi mi, że Kościół, do którego należy, dopuszcza in vitro, nie popiera aborcji, ale rozumie, że czasem jest konieczna i nawołuje też do dialogu z islamem.*
Rozmawiałam z Dominiką, Polką, która wyjechała do Szwecji, by móc założyć tęczową rodzinę – razem z partnerką wychowują Adasia, który jest owocem inseminacji. Związki partnerskie mogą tam otrzymać od państwa dofinansowanie in vitro. Dominika w Polsce czuła się dyskryminowana, a gdy stała się osobą publiczną, hejtowano także jej rodzinę. Powiedziała mi, że w Szwecji ludziom LGBT jest łatwiej, ona "wtapia się w tłum i nie ma w niej nic dziwnego”.* Odnalazła się na rynku pracy jak większość Polaków – zajmuje się resocjalizacją więźniów, a ponieważ ważna jest dla niej wiara, ochrzciła swojego syna w tolerancyjnym Kościele Szwedzkim. *
Dominika przyznaje, że Szwecja przestała być krajem, w którym można nie zamykać domu na klucz.
- Choć statystycznie przestępczość maleje, a od lat więzienia są zamykane, to jednak nie da się ukryć, że w mediach jest pełno informacji o strzelaninach, że na przedmieściach trwają wojny gangów. W samym regionie sztokholmskim w 2016 r. doszło do przeszło 100 strzelanin. Dominika pracuje w wielokulturowej dzielnicy, więc ludzie, których resocjalizuje, to często imigranci. Według niej jej podopieczni nie radzą sobie na rynku pracy, ponieważ wychowali się w gettach i są przekonani, że jeśli nie jesteś "Svenssonem”, to nie znajdziesz dobrej pracy, mają bardzo silne poczucie wykluczenia i braku szans.
Agnieszka Holland mówi o pani, że "trudno znaleźć lepszego przewodnika po zmieniającej się szwedzkiej planecie; kocha pani ten kraj, ale jasno widzi wszystkie jego pułapki”. Skąd pomysł, by wyjechać właśnie do Szwecji?
- Wyjechałam do mojego męża, Polaka, który wychował się w Norwegii. Właściwie nie mieliśmy planów, że będziemy mieszkać tam tak długo, nawet dziś nie mamy takich planów. Ale rzeczywiście Szwecja bardzo mnie wciągnęła i to na różne sposoby. Przetłumaczyłam kilka świetnych szwedzkich książek, napisałam o tym kraju mnóstwo artykułów i Szwecja cały czas stanowi dla mnie dużą inspirację. Poza tym bardzo lubię Szwedów. Może nie są tak spontaniczni jak Polacy, nie wpadają bez zapowiedzi na kawę, ale za to, jak urządzają urodziny, to jest to nie tylko wielka impreza z rozmachem, ale także impreza, podczas której goście wygłaszają wzruszające mowy, śpiewają solenizantom napisane dla nich piosenki i tak dalej. *Bardzo wtedy widać, jak ceniona jest w Szwecji przyjaźń. Podczas spotkań towarzyskich Szwedzi unikają drażliwych tematów, nie mówią o polityce, bardzo nie lubią, gdy im się przerywa, co w Polsce jest nagminne. Byłam kiedyś przyzwyczajona do żywych polskich dyskusji bez tematów tabu, więc na początku miałam z tym pewien problem, a potem nauczyłam się szwedzkich kodów kulturowych i tego, że szwedzkie rozmowy są inne niż polskie, ale równie ciekawe. Do dziś zaskakuje mnie szwedzkie poczucie solidarności nie tylko w kwestii uchodźców, ale też np. podatków. *Szwedzi płacą jedne z najwyższych na świecie, a gdy nadchodzi czas rozliczenia się z fiskusem w prasie pojawiają się głosy o „święcie narodowym”, co dla niektórych Polaków może brzmieć kuriozalnie.
Ale są też rysy na wizerunku Szwecji jako "humanitarnym mocarstwie” – ten miłujący pokój kraj jest znaczącym eksporterem broni.
- Tych rys jest więcej. Myślę, że po prostu warto pogodzić się z tym, że czegoś takiego jak kraj idealny, albo idealne społeczeństwo nie ma. Choć zawsze warto o tym marzyć.
Jak Szwedzi – "Moraliści”…
- "Moraliści” to jak dotąd najważniejsza moja książka, choć napisałam przed nią trzy powieści i antologię rozmów o książkach i promocji czytelnictwa „Szwecja czyta. Polska czyta” (tę ostatnią razem z Agatą Diduszko-Zyglewską). Nad „Moralistami” pracowałam ponad półtora roku, do napisania tej książki namawiał mnie mój wydawca, Paweł Szwed – nomen omen - który bardzo chciał wydać książkę o kraju, w którym mieszkam. Z początku myślałam, że może to nie jest dobry pomysł, bo tyle już napisano książek na ten temat, a poza tym nie lubię tendencji do zbyt łatwych uogólnień, które się często w tego typu pozycjach pojawiają. Pawłowi udało się jednak w końcu namówić mnie na ten projekt, a kiedy zaczęłam pisać książkę, Szwecja weszła akurat w okres trudnej debaty, w czas kryzysu, wręcz zachwiania szwedzkiej tożsamości. Uznałam, że to jest ważny, uniwersalny i fascynujący temat. I że opowieść o Szwecji jest w gruncie rzeczy opowieścią o Europie, a może nawet o naszej współczesności, o problemach liberalnej demokracji, o konflikcie wartości, który nie jest łatwy do rozwiązania, ale zarazem kluczowy dla naszej przyszłości.
Przeczytaj też: Jaś Kapela dla WP: 60 proc. rolników obawia się Jana Pawła II