Millenialsi chcą socjalizmu. A dlaczego mieliby nie chcieć
Tak, mamy dosyć waszego ukochanego kapitalizmu. I nie, to nie znaczy, że po nocach marzymy o gułagach i kolektywizacji wsi. My po prostu myślimy praktycznie i nie chcemy być wyzyskiwani – pisze Katarzyna Skrok-Bolejko z Partii Razem.
Wystarczająco napatrzyliśmy się na naszych rodziców pracujących od rana do nocy, na życie w pułapce kredytu mieszkaniowego, na śmieciówki i nadgodziny, za które nikt nam nie zapłacił. Chcemy pracować, aby żyć, a nie żyć, by pracować.
Media oburzają się, że jesteśmy "nielojalni wobec pracodawców". Nie, po prostu szukamy miejsca, w którym nasze prawa będą przestrzegane. A o to nie jest łatwo w kraju śmieciówek i mobbingu. W ogóle ze znalezieniem pracy poza Warszawą i garstką największych miast nie jest różowo. Mamy rynek pracownika? Dla millenialsa to kiepski żart. Zwłaszcza, gdy mówi nam o nim przy niedzielnym obiedzie ktoś, kto całe życie przepracował w jednej firmie.
Mamy dość słuchania o tym, jak to wystarczy zacisnąć pasa, żeby się dorobić. Że mamy wziąć kredyt i nie narzekać. Sorry, ale pokolenie, które dostało mieszkania od państwa praktycznie za darmo, nie powinno nas pouczać, jak fajnie jest zadłużyć się na 30 lat. I owszem, śmieszą nas panowie prezesi, którzy siedzą na stołkach od 20 lat, a ciągle nie udało im się nauczyć porządnie choćby angielskiego. Dziś pewnie nie dostaliby się nawet na staż, ale z miną mędrca pouczają młodzież, jak działa świat. Nawet nie widzą, jak są śmieszni.
Zobacz także: Czy pokolenie Z zmieni nasz sposób pracy?
Amerykańscy, brytyjscy czy australijscy millenialsi słuchają podobnych bzdur. Niedawno pewien milioner pouczał ich w mediach, że gdyby nie jedli tostów z awokado, byłoby ich stać na mieszkanie. To tak nie działa. Przy pracy na śmieciówce można zresztą nawet przejść na głodówkę - i tak ma się zdolność kredytową bliską zeru.
Bankierów oburza, że nie chcemy ładować się w kredyty hipoteczne. Po co? Nasze życie jest zbyt niestabilne. Jak mamy przewidzieć, czy za parę miesięcy nie będziemy musieli zmienić pracy, miasta, może nawet kraju, w którym mieszkamy? To dlatego marzymy o tanich i dostępnych mieszkaniach na wynajem. Chcecie nazwać to socjalizmem? Spoko. Dla nas kluczowe jest to, że państwo nie zaspokaja tej i wielu innych naszych potrzeb.
Z braku innych opcji tłoczymy się więc po cztery-pięć osób w dwupokojowych mieszkaniach. Tak, po wypłacie, siedząc w tej wspólnej kuchni, mamy ochotę czasem zjeść coś smacznego. I nie będziemy się za to wstydzić. A już na pewno nie będą nas z tego rozliczać kolesie, którzy na jeden wypad do knajpy wydają więcej niż my przez miesiąc na mieszkanie.
Millenialsi to lewaki?
Millenialsi to lewaki - oburza się chór wujów. Tak, chcemy mieć państwo, które zapewnia porządne usługi publiczne. Jesteśmy nieźle wykształceni, bo mędrcy od wolnego rynku nie zdążyli jeszcze zaorać publicznej edukacji. Czujemy w kieszeni wartość studenckiej zniżki na państwową kolej. Ustawiamy się w kolejkach do lekarza "na NFZ", bo nie mamy wolnych dwustu złotych do wydania. Wiemy, że państwo może działać lepiej. Roszczeniowość? Nie, po prostu chcemy normalności.
Socjalizm, którego chcą millenialsi, to nie powrót do PRL. Wręcz przeciwnie: to działająca służba zdrowia, tanie mieszkania na wynajem i dobra, stabilna praca. To krótszy tydzień pracy, powszechny dochód gwarantowany, sensowna płaca minimalna. Większość z nas nie będzie milionerami. W przeciwieństwie do naszych rodziców, nie liczymy w wyobraźni, na co wydamy wygraną na loterii.
Zamiast inwestować w złudzenia, wolimy wydać kasę na godne życie.
Katarzyna Skrok-Bolejko, Partia Razem