Karolina Przewrocka-Aderet: Mazury, antysemityzm, gastrowycieczki. Izraelska prasa pisze o nas dobrze, gdy jest dobrze
Systemowy antypolonizm izraelskiej prasy to mit. Chętnie napisze o SPA na Mazurach czy ciepłej historii Sprawiedliwego – o ile w Polsce nie zdarzy się Marsz Niepodległości, w którym ułamek zamaskowanych młodzieńców wrzaśnie "Żydzi won z Polski".
16.11.2017 | aktual.: 16.11.2017 11:14
"Polska jest jednym z największych sojuszników Izraela w UE, ale jej ministerstwo spraw zagranicznych zlekceważyło przejawy rasizmu podczas marszu niepodległości"– napisał o polskim 11 listopada izraelski dziennik Jerusalem Post. W rzadkim komentarzu rzecznik prasowy ministerstwa spraw zagranicznych tego kraju, Emanuel Nachszon, nazwał wydarzenie "niebezpiecznym marszem z elementami ekstremistycznymi i rasistowskimi". "Mamy nadzieję na reakcję polskich władz. Historia pokazuje, że nienawiść rasowa musi być zwalczana szybko i zdecydowanie" – dodał. Na ten apel nikt z polskiego rządu na razie nie zareagował. W TVN24 wypowiedział się jedynie Adam Bielan, twierdząc, że "urzędnicy izraelskiego MSZ ulegli troszkę atmosferze, która była wytworzona w mediach zagranicznych".
Wizerunkowy strzał w stopę
A jednak uwadze izraelskich mediów nie umknęły hasła skandowane przez niektórych uczestników marszu - "Polska wolna od Żydów", "Żydzi won z Polski", a także jednostronne relacje z marszu w rządowej TVP. Trudno się dziwić, że te rewelacje przeważyły w artykułach nad istotą naszego święta niepodległości, obecnością na marszu rodzin i dzieci, patriotycznymi biegami czy pokazami pułku ułanów. Nie ma wątpliwości, że występ nacjonalistów i brak zdecydowanej reakcji polskiego rządu okazał się dla Polski wizerunkowym strzałem w stopę – i to nie tylko w Izraelu.
Trzeba jednak przyznać, że wyjątkowo to niefortunne w kraju, w którym polska dyplomacja – ambasada i Instytut Polski, a także spora liczba organizacji na rzecz dialogu i ziomkostw – prowadzonych przez polskich Żydów – robi wszystko, by zatrzeć stereotyp Polaka-antysemity i utrwalić wiedzę o tysiącu lat polsko-żydowskiej historii. Doniesienia o marszu, ale też wcześniejsze – o planowanej nowelizacji ustawy o IPN (zakładającej m.in. karanie więzieniem za pisanie o zbrodniach popełnionych przez Polaków) czy Annie Zalewskiej odżegnującej się w TVN od ich udziału w pogromie kieleckim budzą podejrzenia o zacieranie prawdy historycznej, a jednocześnie niweczą lata pracy nad dialogiem polsko-żydowskim. Trudno się dziwić, że izraelskie media je podchwytują – zarówno zresztą lewicowe, jak i prawicowe (wbrew temu, co w polskich mediach narodowych opowiadają wybrani przedstawiciele żydowskich organizacji, przypisując wybitnie antypolskie nastroje tym lewicowym).
Obsesji nie ma
Nie antypolonizm interesuje bowiem izraelskich dziennikarzy, lecz antysemityzm – który konsekwentnie tropią na całym świecie, nie tylko w Polsce. Pod tym względem izraelska prasa, i zresztą cała opinia publiczna, nie ma obsesji na punkcie naszego kraju, co jest chyba faktem mało u nas znanym. W tej dziedzinie sporo miejsca poświęca się obecnie antysemickim wybrykom w USA. Paradoksalnie Izraelczycy ze zrozumieniem odnoszą się też do obecnej sytuacji politycznej w Polsce – bo znają ją dobrze z własnego podwórka: prawicowe rządy Benjamina Netanyahu i reakcje społeczne w dużej mierze przypominają kroki podejmowane przez partię Jarosława Kaczyńskiego i ich polski oddźwięk.
Trzeba przy tym zauważyć, że zagraniczne publikacje w izraelskiej prasie, o ile nie dotyczą bezpośrednio tutejszej polityki, należą do mniejszości i zwykle lądują na dalszych stronach gazet. Izrael, uwikłany w trwający od stu lat konflikt, będący w stałym zagrożeniu egzystencjalnym, ma wystarczająco dużo własnych problemów do opisywania. Z dziennikarskiego punktu widzenia ten region jest też po prostu znacznie ciekawszy niż Europa, która w dużej mierze zapomniała już, co to jest wojna.
Dobre, bo polskie
W pozostałym ułamku zagranicznych publikacji jest i łyżka miodu. Odkąd kilka lat temu Tel Awiw, Eilat i polskie miasta połączyły tanie linie lotnicze, izraelskie media chętnie piszą o tym, jak atrakcyjne jest podróżowanie do Polski. Nie brakuje artykułów i programów telewizyjnych opisujących polskie miasta i regiony warte odwiedzenia. Uznanie znajdują polskie uzdrowiska, hotele SPA, a turystycznym odkryciem ostatnich lat są tutaj Mazury. Skojarzenie polskiej kuchni z babcinym rosołem ("szarą kurą", jak śmieją się niektórzy) odchodzi do lamusa, a absolutnym hitem są dziennikarskie relacje z najlepszych warszawskich restauracji.
Niemal każdy materiał podkreśla to, co dla zmęczonych kuriozalne drogim życiem w Izraelu jest najważniejsze – polskie ceny, które wydają się tu tak atrakcyjne, że coraz częściej słyszy się o turystach latających na weekend do Warszawy głównie po to, by skoczyć do Złotych Tarasów. To absolutne novum w kraju, w którym pamięć historyczna jest tak silna jak w Polsce, a latanie do Warszawy czy Krakowa na zakupy wydaje się niektórym – zwłaszcza starszemu pokoleniu, które przeżyło wojnę - profanacją ziemi i pamięci o tragicznej śmierci ich przodków.
Izraelskie media nie przemilczały sprawy z 11 listopada, tak, jak nasze nie przemilczałyby, gdyby podobna historia zdarzyła się w Wielkiej Brytanii, a hasła dotyczyłyby Polaków. Trudno się tu dopatrywać złej woli mediów, jak chciałby Adam Bielan. Nadszarpnięty wizerunek Polski uratować nietrudno - wystarczyłoby stanowcze "potępiamy" polskiego rządu i jasny sygnał posłany w świat. Na razie najostrzejsza taka wypowiedź padła z ust polskiego prezydenta, co zresztą nie umknęło uwadze izraelskich mediów. Pozostałym politykom pozostaje na razie sięganie po słowo-wytrych: "antypolonizm", który zamyka wszelką debatę, choć ma się nijak do rzeczywistości. Postawienie się w roli ofiary zwalnia jednak z odpowiedzialności. I może o to właśnie tutaj chodzi.
Karolina Przewrocka-Aderet dla WP Opinie