Kandydat szuka niszy
Kandydować każdy może – wypadnie lepiej lub trochę gorzej! Ten nieco tylko zmieniony tekst – śpiewany niegdyś przez Jerzego Stuhra – jak ulał pasuje do wyrastających nie wiadomo skąd kolejnych kandydatów na prezydenta.
08.07.2005 | aktual.: 08.07.2005 08:15
Wybory prezydenckie to nie tylko droga do władzy. Zwycięzca i tak będzie jeden. Dla pozostałych kandydatów to świetna okazja, żeby się wypromować. Niezwykłe połączenie w czasie wyborów prezydenckich i parlamentarnych, z którym mamy do czynienia w tym roku, zachęciło do wyścigu o fotel prezydencki tych, którzy rzeczywiście walczą o miejsce w Pałacu Prezydenckim, tych, którzy promują swoje partie, by zapewnić im jak najlepszy start do Sejmu i tych, którzy... No właśnie, o co chodzi kandydatom, których podczas kampanii prezydenckiej zobaczymy po raz pierwszy w życiu?
Piotr Tymochowicz, specjalista od kreowania wizerunku polityków, nie ma złudzeń: – Wybory to nie tylko realna walka o władzę, ale dla wielu przede wszystkim okazja do wykreowania własnej osoby. Przecież nic tak dobrze nie wygląda w CV, jak „byłem oficjalnym kandydatem w wyborach prezydenta RP”. A to bank da lepszy kredyt, a to partner w biznesie nabierze szacunku.
Od zera do bohatera
Tymochowicz wie, co mówi. To właśnie jego uważa się za człowieka, który wymyślił wizerunek Andrzeja Leppera. Gdyby nie sztuczki z gatunku public relations, szef Samoobrony nie miałby dziś realnych szans, żeby wejść do drugiej tury prezydenckich wyborów. – I teraz zwraca się do mnie tylu kandydatów, że po raz pierwszy w życiu mogę przebierać w propozycjach pracy – chwali się Tymochowicz.
Jak wieść niesie, rozpoczął właśnie współpracę z Bożeną Łopacką, znaną z wygranego procesu z siecią sklepów Biedronka. Ale czy przyszłego prezydenta można po prostu wymyślić „od zera do bohatera” – czym chwalił się kiedyś Tymochowicz? – Jeśli chodzi o wybory parlamentarne – tak. Jeśli o wybory prezydenckie, absolutnie nie – polemizuje Eryk Mistewicz, jeden z najlepszych specjalistów od marketingu politycznego, a zarazem główny strateg kampanii prof. Zbigniewa Religi. – Przyszły prezydent musi być przywódcą stada, mieć autorytet, charyzmę, osiągnięcia i – przede wszystkim – być osobą rozpoznawalną.
Według Mistewicza wielu z obecnych kandydatów myślami jest więc już przy kampanii prezydenckiej 2010. – Znam młodego senatora, który nawet PIN w komórce ustawił sobie na 2010 – tak, by mu przypominał, że to rok wyborczy – śmieje się marketingowiec.
Do wyboru, do koloru
Ma 44 lata i o swojej chęci ubiegania się o fotel prezydencki poinformował Polaków jako pierwszy. Dobrze ubrany, świetnie wykształcony, ale kompletnie nieznany. Na co liczy Liwiusz Ilasz, praktykujący w Nowym Jorku prawnik, któremu w ostatni poniedziałek udało się zarejestrować komitet wyborczy? – Jestem osobą spoza układu politycznego, nieskażoną żadną aferą, a mój start jest wyrazem sprzeciwu wobec układu rządowo-parlamentarnego, który rujnuje Polskę – mówi z zapałem kandydat, który na czas kampanii przeprowadził się do Warszawy. – Swoje szanse oceniam wysoko. Po prostu wygram – zapowiada.
Tego, że zbliżające się wybory traktuje jako szansę na promowanie swoich pomysłów, nie kryje Zbigniew Roliński, założyciel i lider mikropartyjki Praca, Zdrowie, Ekologia. Jego celem jest walka z eurosyjonizmem. Ale absolutnie nie uważa się za antysemitę. – Ja syjonizm pojmuję zgodnie z definicją encyklopedyczną, jako nacjonalistyczny ruch narodu wybranego, przy czym wybrana jest tu pewna klasa, nie chodzi o narodowość – tłumaczy pokrętnie Roliński, w latach poprzednich członek – kolejno – ROP, SKL, PPS i SLD. Stawkę zupełnie nieznanych kandydatów zamyka Jan Pyszko. 75-letni dr habilitowany nauk medycznych. Ten mieszkający przez znaczną część swego życia w Szwajcarii pretendent do prezydenckiego fotela, również ma za sobą własną organizację. Jest prezesem Organizacji Narodu Polskiego – Ligi Polskiej. Określa się jako zwolennik Radia Maryja, zapowiada zmianę konstytucji w oparciu o ustawy zasadnicze z 1791 i 1935 roku, dokończenie powszechnej lustracji i walkę z antypolonizmem.
– Każdy szuka dla siebie jakiejś niszy, ale wszystkie są już zajęte. Są już: kandydat lewicy, centrum i prawicy. Jest kandydat skrajny, jest dla kobiet, kandydat dla lekarzy i dla piłkarzy. Nikt się już do stawki nie wciśnie. Ale cóż, śpiewać każdy może... – ocenia pobłażliwie Mistewicz. Pęd do wielkiej polityki tłumaczy wybujałą ambicją kandydatów. – No i kobiety naprawdę chętniej kochają osoby udzielające się publicznie – dodaje.
Stan wyjątkowy
Z grupy kandydatów – nazwijmy ich niepoważnymi – najbardziej znaną chyba postacią jest jednak Stanisław Tymiński. 15 lat temu znany jako Stan Tymiński, tajemniczy kanadyjski biznesmen, posiadacz czarnej teczki i rywal Lecha Wałęsy w drugiej turze pierwszych wolnych wyborów prezydenckich w III RP. Mimo ogromnej niespodzianki, jaką było pokonanie Tadeusza Mazowieckiego w 1990 roku (ale w II turze i tak poparło go 3,7 mln obywateli), dziś raczej nie ma co liczyć na powtórkę sukcesu. Nie ma już ani czarnej teczki, w której rzekomo przechowywał kwity na rywali, ani peruwiańskiej żony (zastąpiła ją chińska wybranka, poznana przez internet), a i Polacy nie dają się już nabierać na kandydatów znikąd. – Drugi raz taki numer się nie uda.
W 1990 roku Polacy bali się zmian, a tu nagle objawił się ktoś zupełnie nowy, człowiek sukcesu – ocenia Edi Pyrek, niezależny ekspert od marketingu politycznego, specjalizujący się w tzw. mowie ciała. Kolejnym kandydatem, który przy okazji roku wyborczego postanowił o sobie przypomnieć jest Leszek Bubel. Ten były poseł Polskiej Partii Przyjaciół Piwa w wyborach prezydenckich w roku 1995 dostał 6,8 tys. głosów, co zaowocowało poparciem rzędu 0,04%.
Dziś Bubel słynie z wydawania antysemickich broszur i książek. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego zdecydował się startować, lepiej nie przytaczać. Jest w niej nie tylko sporo słów niecenzuralnych, ale i po prostu nieprawdziwych. – Tak, jestem antysemitą i jestem z tego dumny – oświadcza nam po krótkiej rozmowie Bubel, z wykształcenia złotnik. Ale przedstawia się jako historyk, wydawca i autor ponad 50 książek. On także nie ukrywa, że wybory prezydenckie to okazja do promowania jego Polskiej Partii Narodowej, którą chce wprowadzić do Sejmu. – Jest nas już siedem tysięcy osób, sprzeciwiających się żydowskiej dominacji – zapowiada naczelny antysemita III RP.
Polityka kocha macho
Fenomenu parcia do polityki nie da się dziś jednoznacznie wytłumaczyć. Bo każdy z powyższych kandydatów musi zdawać sobie sprawę, że szanse ma marne. Ale się do tego oczywiście nie przyzna. – Powiedzieć, że wygram, będzie nieskromnie. Powiedzieć, że nie, to ktoś mi zarzuci, że startuję bez sensu – biedził się w rozmowie z nami jeden z kandydatów, którego wzięło na chwilę szczerości. Nikt – a kandydat na polityka w szczególności – nie może przecież przyznać się do słabości. Tym bardziej że polityka to mimo wszystko zawód dla macho, a wyjaśnienia fenomenu jej popularności szukać należałoby raczej w psychologii.
– Polityka to taka wredna pani, która lubi przede wszystkim ludzi z rozbudowanym ego. Kandydaci bez szans, którzy jednak decydują się na start, to albo ludzie, którzy w młodości chowani byli pod zbyt wielkim parasolem ochronnym i teraz chcą się wykazać, albo tacy, którzy miłości mieli zbyt mało i chcą być kochani przez wszystkich – ocenia Edi Pyrek.
Jacek Harłukowicz