Kamil Durczok po procesie z "Wprost": sąd całkowicie uznał formę przeprosin. Uważaliśmy to za sprawiedliwy ekwiwalent tego bagna, które napisali Latkowski z Majewskim
• Kamil Durczok wygrał pierwszy proces z "Wprost"
• Sąd nakazał byłym dziennikarzom "Wprost" i wydawcom tygodnika zapłacić Durczokowi 500 tys. zł i przeprosić go
• Durczok domagał się 7 mln zł
• Zapowiedziano apelację od wyroku
• Były szef "Faktów" dla Wirtualnemedia.pl: sąd zmiażdżył metody i cel pracy Majewskiego i Latkowskiego, wykazał amatorszczyznę
9 maja Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok w pierwszym procesie między Kamilem Durczokiem a byłymi dziennikarzami "Wprost" i wydawcą tygodnika. Sąd nakazał im przeprosić Durczoka i zapłacić mu 500 tys. zł odszkodowania. Poniedziałkowy wyrok sądu nie jest prawomocny.
Za publikację pt. "Fakty po Faktach" o rzekomej ucieczce z mieszkania, w którym znalezione zostały m.in. ślady narkotyków, erotyczne gadżety czy płyty z zoofilią, były szef "Faktów" domagał się od wydawcy "Wprost", jej byłego naczelnego oraz dziennikarzy odpowiedzialnych za powstanie tekstu 7 mln zł.
W drugim pozwie wobec tygodnika, Kamil Durczok żąda 2 mln złotych i przeprosin, za formułowane przez "Wprost" zarzuty dotyczące molestowania pracownic TVN.
Kamil Durczok skomentował wyrok sądu w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl. Jak zapewnił były szef "Faktów", zasądzona kwota "nie jest dla niego najistotniejsza". - Ona i tak jest rekordowo wysoka. Są to dla mnie oczywiście bardzo istotne pieniądze, ponieważ nie pracuję - powiedział. - W wyniku publikacji "Wprost" musiałem rozstać się z moją firmą, miejscem, które było dla mnie całym życiem i które bardzo dobrze wspominam - mówił w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl.
Durczok powiedział również, że ma "satysfakcję, po ponad roku piekła, które się rozpętało". Dodał, że najważniejsze dla niego w orzeczeniu jest to, że sąd całkowicie uznał zawartą w pozwie formę przeprosin. - Sąd uwzględnił nasze wnioski - od okładki, przez strony, które chcieliśmy, po czcionki i kolory. Uważaliśmy to za sprawiedliwy ekwiwalent tego bagna, które Latkowski z Majewskim napisali na stronach "Wprost" - powiedział.
- Drugą bardzo ważną kwestią jest dla mnie uzasadnienie wyroku. Sąd absolutnie zmiażdżył sposób, metody i cel pracy Majewskiego i Latkowskiego. To jest uzasadnienie, które powinni czytać i o którym powinni czytać studenci dziennikarstwa. (...) Tymczasem sąd wykazał pełną amatorszczyznę, jaką dwóch panów pod pozorem zaklętego hasła "dziennikarstwa śledczego" uprawiało sobie w odniesieniu do mojej osoby - mówił portalowi Wirtualnemedia.pl Durczok.
Z orzeczenia sądu zadowolony był także adwokat Kamila Durczoka, mecenas Jacek Dubois, który wskazywał, że wyrok ten wyrok "jest precedensem". - Sąd zasądził najwyższe w historii obrony dóbr osobistych zadośćuczynienie, a precedensową sytuacją jest również nakaz publikacji przeprosin na okładce ze zdjęciem osoby pokrzywdzonej oraz na trzech stronach w numerze z fotografiami dziennikarzy - mówił Dubois.
Majewski i "Wprost" o wyroku
Za - pośrednictwem strony internetowej Latkowski.com - były dziennikarz "Wprost", który pisał teksty o Durczoku, Michał Majewski, odniósł się do wyroku sądu. "Warto napisać kilka słów na temat procesu w pierwszej instancji. Jego przebieg był zadziwiający. Proszę sobie wyobrazić, że odrzucono wszystkie wnioski dowodowe zgłoszone przez naszą stronę. Nie przesłuchano biznesmena, jego małżonki, najemczyni mieszkania, policjantów. Nikogo z nich. Sąd nie zgodził się nawet, by do akt sprawy dołączyć rozmowę, którą odbyliśmy z Durczokiem, zbierając materiał do tekstu. Przesłuchano za to wszystkich świadków zgłoszonych przez Kamila Durczoka" - napisał Majewski. "Będziemy apelować i bronić swych racji w drugiej instancji. Ze spokojem czekamy też na zakończenie drugiego, toczącego się za zamkniętymi drzwiami, procesu, którego przedmiotem są sprawy związane z molestowaniem seksualnym w stacji TVN" - dodał.
Na wyrok zareagował także wydawca tygodnika "Wprost", który ocenił, że jest on "skandaliczny i godzi w wolność prasy". - W demokratycznym państwie prawa nie do zaakceptowania jest fakt, że sądy uwzględniają powództwa mające na celu wywołanie tzw. efektu mrożącego, który powoduje, że dziennikarze i wydawcy będą bali się poruszać ważne, ale stanowiące często tabu, tematy. Przepraszanie i ponoszenia jakiegokolwiek ciężaru finansowego za pisanie prawdy jest niezgodne z ideą państwa wolnego - także od cenzury - podkreśla radca prawny „Wprost” Paulina Piaszczyk. Wyjaśnia, że sąd nie badał prawdziwości informacji zawartych w artykule prasowym i zbadał wyłącznie prawną dopuszczalność wkroczenia w tajemnicę korespondencji, wizerunek, intymność, uznając, że zostały one naruszone.
Durczok przesłuchany
Kamil Durczok na początku maja 2015 roku został przesłuchany w sprawie narkotyków, które w styczniu policja znalazła w mieszkaniu wynajmowanym w Warszawie przez jego przyjaciółkę, a odwiedzanym przez byłego szefa "Faktów" TVN. Pełnomocnik dziennikarza mec. Jacek Dubois, wyjaśniał wtedy, że Durczok był przesłuchiwany przez prokuraturę przed weekendem majowym w charakterze świadka.
Pełnomocnik Durczoka dementował też informację, by pracowniczki stacji, które czuły się molestowane przez przełożonych, złożyły przeciwko niemu pozwy cywilne. - Żadne pozwy do nas nie wpłynęły - mówił mec. Dubois.
PIP nie wykryła mobbingu w TVN
Państwowa Inspekcja Pracy nie wykryła łamania praw pracowniczych i mobbingu w stacji TVN. Kontrola zakończyła się podpisaniem protokołu bez zastrzeżeń - informowało pod koniec kwietnia 2015 r. Radio Zet.
- Zbadaliśmy dokumenty firmy, wewnętrzne procedury, podejmowane działania i szkolenia pracowników. Nie stwierdziliśmy naruszenia praw pracowników - mówiła rzeczniczka prasowa Okręgowej Inspekcji Pracy, Maria Kacprzak Rawa.
Na początku kwietnia warszawska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa ws. ewentualnego przestępstwa molestowania seksualnego w TVN. Śledczy uznali, że zidentyfikowane przez komisję TVN przypadki "niepożądanych zachowań" nie wyczerpują znamion przestępstwa.