Kacprzak: PiS względów rolników nie odzyska [OPINIA]
Co nagle to po diable - mówi nie bez przyczyny stare polskie przysłowie. Gdy z zaskoczenia proponuje się radykalne zmiany w prawie, nie bacząc na konsekwencje ekonomiczne społeczne i polityczne, to równie szybko trzeba się później z nich rakiem wycofywać, udając, że się słuchało ludzi, a nie się wystraszyło gniewu dużej grupy wyborców.
12.10.2020 18:19
Premier ogłaszając zmiany w "piątce dla zwierząt" mówił o "złotym środku", choć musi mieć świadomość, że nikt z tego rozwiązania nie jest zadowolony, co w efekcie może oznaczać, że nie dość, że PiS nie zatrzyma spadków poparcia i niezadowolenia hodowców, rolników oraz zwolenników "większych praw dla ludzi niż dla zwierząt", to jeszcze straci i tak marne zaufanie ludzi młodych. W cofającym się PiS zobaczą oni słabość i uległość wobec protestujących niezadowolonych, a nie prawdziwą troskę o dobrostan zwierząt.
Ci, którzy uwierzyli w prawdziwy i cywilizacyjny zwrot partii rządzącej ku dobrostanowi zwierząt, która była przecież przez chwilę gotowa narazić nawet większość koalicyjna na rząd mniejszościowy, będą zawiedzeni. PiS będzie postrzegana przez tych ludzi jako ta, która wystraszyła się lobby przemysłu futrzarskiego i rolników, którzy zapowiedzieli, że z widłami przyjadą do Warszawy. Zapowiedzią wydłużenia vacatio legis dla zamykających swoje farmy o rok, wyłączeniem kur z zakazu uboju rytualnego, czy powoływanie nowej państwowej instytucji nadzorczej PiS względów rolników nie odzyska. Na prawdziwych miłośników zwierząt też już nie ma co liczyć.
Dla nich zbyt dużo tu niezrozumiałych posunięć. Skoro premier zapewnia, że dobro zwierząt musi być celem samym w sobie, to nie może jednocześnie pokazywać, że kura będąca zarzynana rytualnie cierpi mniej, niż zarzynana rytualnie krowa. No, chyba, że dla premiera drób, to nie zwierzęta, skoro na ich ubój rytualny chce pozwolić, mimo że, jak zapewnia "nowoczesne państwa XXI wieku nie muszą skazywać zwierząt na cierpienie".
Obrońcom zwierząt na pewno nie spodoba się też, ustanowienie cudownego środka, jakim ma być w przekonaniu premiera powołanie "Państwowej Inspekcji Ochrony Zwierząt". Pomijając już fakt, że mamy przecież Inspekcję Weterynaryjną oraz Pełnomocnika ds. zwierząt powołanego przez ministra rolnictwa, to podkreślanie, że funkcji nadzorczych nie będą prowadzić aktywiści, każe stawiać kolejne pytania. Choćby o to, kto będzie w tej nowej inspekcji pracował, czyje i jakie interesy naprawdę będzie reprezentował i czy będą w niej zatrudniani ludzie z terenów, na którym będą prowadzić inspekcje. Pokusa, by chronić "swoich" będzie przecież tak samo duża, jak to, by zatrudniać w niej przedstawicieli organizacji pro-zwierzęcych. A wszystko w zależności od tego, kto będzie miał decydujący głos. Czy ci, który twierdzą, że zwierzę futerkowe w klatce, to barbarzyństwo, czy jak były minister rolnictwa Jan Ardanowski, że "łajdactwem jest przedstawianie rolników jako barbarzyńców, lobby czy mafię".
Urażeni rolnicy, którzy ruszyli z masowymi protestami musieli skutecznie podziałać na wyobraźnię decydentów w partii rządzącej, skoro premier, te uliczne naciski nagle nazywa konsultacjami, za które dziękuje. Wcześniej, zanim w Sejmie na wyraźne polecenie głosowali tak jak prezes Kaczyński chciał, nie widzieli potrzeby konsultacji. Ci, którzy się prezesowi sprzeciwili zostali zawieszeni, a nawet, jak minister rolnictwa, stracili stanowiska. Teraz, gdy za chwilę głosowanie w Senacie, w którym PiS większości nie ma, premier zapowiada nagłe zmiany w ustawie.
W efekcie znów mamy sytuację, gdy partia rządząca udaje, że coś konsultuje, a nie się wycofuje pod naporem protestów rolników, którzy i tak nic praktycznie na nowych propozycjach nie zyskują. W całym tym zamieszaniu tylko zwierząt żal.