Jurasz: dzisiejsza Rosja to ciężka patologia
Polacy uważają się za ekspertów od spraw rosyjskich, ale w rzeczywistości nimi nie jesteśmy. Myśmy nigdy nie wyszli ponad poziom ogólnej, czy jak kto woli, wstępnej diagnozy. Diagnoza to jest początek, wstęp do polityki, a nie polityka - mówi WP Witold Jurasz. Z autorem książki "Demony Rosji" rozmawia Łukasz Maziewski.
Łukasz Maziewski: Po co napisałeś tę książkę?
Witold Jurasz*: Powodów jest kilka. Po pierwsze: aby opisać Rosję w sposób – na ile umiem – obiektywny. Taki, w którym nie wpadamy w żadną ze skrajności, widząc w Rosji i Rosjanach albo wyłącznie zło, albo też dla odmiany wmawiając sobie, że Putin to, owszem, jest mordercą, ale już Rosjanie są dla odmiany dobrzy i tylko "car jest zły", co jest straszliwą naiwnością.
Ta naiwność może nie była u nas tak daleko posunięta, jak w Niemczech, czy we Francji, gdzie rusofile (albo skorumpowani politycy) nadawali ton debacie, ale też miała się doskonale, czego przejawem było przekonanie, że oto my Polacy, jak nikt inny rzekomo, rozumiemy "rosyjską duszę", albo, że jesteśmy dla Rosji jakoś szczególnie ważni.
Chciałem, aby ludzie, którzy nigdy w Rosji nie byli, rozumieli, czym ona jest. Nie chciałem napisać ani kolejnej naukowej rozprawy o historii, ani traktatu o układach rządzących Kremlem. Chciałem napisać lekką książkę o ciężkim temacie.
Rosję da się poczuć?
Tak. To jest zresztą ważniejsze niż fakty, daty, liczby. Cat-Mackiewicz napisał kiedyś, że o jednym z przedwojennych premierów Francji mawiano, że wszystko wie, ale niczego nie rozumie, a o drugim, że niczego nie wie, ale wszystko rozumie. Ja oczywiście chciałbym i wiedzieć, i rozumieć, ale jeśli miałbym wybierać to zawsze wolę rozumieć.
Czy rosyjska inteligencja ma słabość do Polski?
Po pierwsze nawet jakby miała, to nie miałoby to żadnego znaczenia, bo inteligencja nie rządzi Rosją. Polską zresztą też. Po drugie to nieprawda.
Ta rzekoma "słabość" rosyjskiej inteligencji do Polaków – to jest fikcja. Ściema. Humbug! To może istniało dawno temu, kiedy Daniel Olbrychski zaczynał karierę, Maryla Rodowicz i Ałła Pugaczowa ledwie zaczynały śpiewać, a Barbara Brylska brała udział w zdjęciach do legendarnego w Rosji filmu "Ironia losu". Słowem to wszystko, owszem, było. Tyle że kiedyś, dawno temu.
Przede wszystkim jednak nie ma czegoś takiego jak "rosyjska dusza". No bo niby co to miałoby być? Rosjanie są niby bardziej uduchowieni od innych narodów? Przecież jest dokładnie na odwrót, bo są narodem hiperrealistów. Rosja jest taka, jaka jest i nie należy tworzyć sobie jakiegoś jej wyimaginowanego obrazu.
Polacy imaginują sobie Rosję?
Oczywiście. Tylko w różne strony. Teraz jest czas na widzenie w Rosji tylko absolutnego zła. A to też nie tak, że wszyscy Rosjanie są diabłami.
Niepopularna opinia. Szczególnie po Irpieniu i Buczy. Wogóle – po 24 lutego. Po wiecach poparcia dla Władimira Putina i dzieciach w przedszkolach przebranych za czołgi z literą "Z".
Owszem. Tyle że rozmawiamy po Buczy, ale też miesiąc po tym, jak moja znajoma Rosjanka z Petersburga na moje pytanie, jak się jej żyje, odparła, że wspaniale i że nigdy nie była tak szczęśliwa, bo nigdy tak dużo nie rozmawiała z mężem. Bo będąc przeciw wojnie i przeciw Putnowi już tylko z mężem może rozmawiać i czuje się jakby byli "porządnym Niemcami w III Rzeszy". Są i tacy Rosjanie. Są mniejszością, ale istnieją.
Ale jest jeszcze jeden element. Nie jest otóż tak, że wszyscy Rosjanie są mordercami z Buczy, bo wtedy to byłoby proste i łatwe do zrozumienia. Ale czy w czasie II wojny światowej wszyscy Niemcy gremialnie wsypywali Cyklon-B do komór gazowych?
Wielkie zło istnieje nie w jakiejś próżni. Ono się rodzi, gdy jest podglebie, a tym podglebiem jest zło małe, czasem wręcz niezauważalne. I teraz tak: wielkie zło należy bezwzględnie osądzić i napiętnować. Ale jest jeszcze to małe zło. Tzw. zwykli ludzie, którzy nikogo niby nie zabili, ale udają, że nie wiedzą, że w ich imieniu się zabija.
A oni wiedzą?
Oczywiście, że tak. To nie jest tak, że w Rosji jest stalinowska cenzura. YouTube działa. Jak ktoś chce wiedzieć, co tak naprawdę się dzieje, to się może dowiedzieć. Pytanie brzmi, czemu nie przyjmuje tego do wiadomości, czemu wypiera rzeczywistość? Do jakiego stopnia czyni to tych zwykłych Rosjan współodpowiedzialnymi? I czy można ich zrozumieć?
Słucham?
Zrozumieć, nie znaczy "usprawiedliwić". Ale musimy zrozumieć, na czym polega ten mechanizm, który powoduje, że większość Rosjan udało się, jak to się mawia wśród rosyjskiej inteligencji, "zombirowat" czyli zrobić z nich zombie.
Bo to jest najbardziej przerażające i to rodzi pytanie, co zrobimy, jeśli kiedyś, pewnego dnia, Rosja się zmieni? Nagle stanie się np. prozachodnia, ale wewnątrz będzie tak samo autorytarna, jak jest obecnie.
Odległa perspektywa.
Owszem. Ale nie niemożliwa. I co wtedy zrobimy? Będziemy się cieszyć, że są prozachodni czy jednak martwić, że nadal są autorytarni. Bo może to drugie jest kluczowe i znów będzie tak, że bardzo łatwo będzie przestawić wajchę. I tu jest problem. Bo poprzednim razem z tej ich pseudodemokracji się cieszyliśmy.
Za Jelcyna cieszyliśmy, że jest "dobry car". A problem był w tym, że może i dobry, ale nadal był to car. Samodzierżawca, który wyznaczył następcę. Myśmy byli w takim zachwycie, że kiedy Rosjanie popełniali zbrodnie wojenne w Czeczeni – a robili to i za Putina i za Jelcyna przecież - udawaliśmy, że to się nie dzieje. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
Że zło w Rosji nigdy nie zniknęło?
Tak, dokładnie. My w Polsce lubimy stawiać cezury. Jedni mówią, że cezurą w relacjach z Rosją powinien być 2022 rok. Inni – że rok 2014, czyli pierwsza odsłona wojny z Ukrainą. A czym różni się ta Rosja od tej z 2008 r., atakującej Gruzję czy mordującej ludzi w obozach filtracyjnych w Czeczenii?
Czym różni się dzisiejszy Putin od Putina z 2007 r., ogłaszającego na konferencji w Monachium, że nie akceptuje całego systemu bezpieczeństwa europejskiego? Zmieniła się intensywność zła, ale nie samo zło. Wracając do pytania wyjściowego: moja książka miała mieć początkowo inny tytuł.
Jaki?
"Nie tylko Putin". Chciałem tym powiedzieć, że Putin nie jest wynaturzeniem, ekstrawagancją. On jest egzemplifikacją tego, co Rosjanom w duszy gra. Z różną intensywnością, ale gra.
Mój ojciec, też wieloletni dyplomata, powiedział mi kiedyś, że polityka zagraniczna jest odzwierciedleniem państwa. Dlatego czeska będzie zawsze przewidywalna, konsekwentna, ale też trochę nudna, we francuskiej pobrzmiewać będą echa imperium, brytyjska będzie zawsze taka nie do końca europejska, nasza będzie taka jak my, czyli romantyczna, ale zarazem pełna słomianego zapału. A rosyjska będzie brutalna.
Bo Rosja jest brutalna wewnątrz. W relacjach międzyludzkich, w każdym przejawie życia.
Czyli jest prymitywna.
Nie. Bo tylko my w Europie utożsamiamy postęp z wyrugowaniem brutalności z życia. To nie wszędzie na świecie jest standard. Są kraje, których prymitywnymi nie sposób nazwać, a które może nie tak jak Rosjanie, ale też nie tak jak my w Europie patrzą na prawa człowieka.
Swoją drogą warto sobie czasem uświadomić, że Europa to dziś na świecie najlepsze miejsce do życia. Nie USA, a Europa właśnie. Bo nie tylko pieniądze, ale też poszanowanie praw jest tym, co decyduje o atrakcyjności danego miejsca. Z jakiegoś powodu ludzie z Afryki czy Bliskiego Wschodu uciekają właśnie do Europy.
Pewnie dlatego, że jest najbliżej.
No na pewno. A my ich nie wpuszczamy. I jakkolwiek mi tych ludzi żal, to jestem za tym, by ich nie wpuszczać.
Oj, to jest bardzo niepopularna opinia.
Owszem. Ale ja jestem za obroną granic z innych powodów niż ci, którzy zazwyczaj chcą ich ochrony. Otóż bardzo bym nie chciał, by w Polsce rządził pan Bąkiewicz, we Francji – pani Le Pen, a w Niemczech AfD.
Chciałbym równocześnie, żeby poziom życia w Afryce się polepszył, ale to się nie stanie jak najambitniejsi (bo ryzykują życie, usiłując się dostać do Europy nie, jak chce skrajna prawica, ci, którym marzy się zasiłek, ale ci, którzy chcą tu pracować) stamtąd wyjadą, ale wówczas, gdy te państwa będą miały szansę na rozwój gospodarczy.
Dyplomata powinien tak mówić?
Dyplomatą byłem i już nim nie jestem. Jestem dziennikarzem. Jeśli coś jednak z tej byłej profesji we mnie zostało to myślenie o polityce przez pryzmat tego, co się opłaca Polsce. I nie ma znaczenia, czy rozmawiamy o globalnym ociepleniu, kwestii Tajwanu, czy migracjach.
Ale masz poglądy?
Mam. Ale moje poglądy są sprawą drugorzędną. W Polsce tak się jakoś dzieje, że ludzie patrzą na politykę zagraniczną zawsze przez pryzmat takich czy innych poglądów. Innymi słowy, stawiają swoje poglądy, w gruncie rzeczy samych siebie ponad Polską. I w efekcie mamy politykę zagraniczną naprzemiennie PiS-owską albo Platformerską.
Najmniej jest pragmatyków. Skądinąd mam często wrażenie, że najbardziej pragmatyczni i w gruncie rzeczy najbliżsi zachodniemu rozumieniu dyplomacji jako sztuki kompromisu byli, czy to się komuś podoba, czy też nie, dyplomaci ze stażem jeszcze z PRL.
Obecna dyplomacja tego nie rozumie?
Nie. Kiedy przed wyborami na Białorusi w 2020 r. pisałem, że demokratyczna rewolucja na Białorusi się nam nie opłaca, bo doprowadzi do jeszcze większego uzależnienia Białorusi od Rosji, co spowoduje zagrożenie militarne dla Polski i Ukrainy, to był to cynizm czy po prostu zimna analiza?
Zostało to zweryfikowane w ten sposób, że prawa człowieka na Białorusi mają się dziś gorzej, niż w 2020 r., a Kijów został zaatakowany z terytorium Białorusi. Czy to oznacza, że jestem cyniczny? Nie. Jestem za tym, by Łukaszenka został obalony. Ale nie "obalany" a "obalony".
W tym miejscu wrócę do mojej książki: nie wierzę, że Rosja w przewidywalnej przyszłości stanie się normalnym, nieagresywnym krajem. Bo z nacjonalizmem i autorytaryzmem jest jak z narkomanią – trzeba upaść na samo dno, aby się odbić.
A Rosja na dno nie upadnie. Bo jest mocarstwem atomowym i ci, którzy wierzą w przysłowiową ukraińską paradę zwycięstwa w Moskwie, są naiwni.
Zobacz także
Mam wrażenie, że problemem Zachodu – i Polski jako jego części – stało się w pewnym momencie to, że zaczęliśmy w to wielkie zwycięstwo Ukrainy wierzyć.
No tu się nie zgadzam. Prezydent Joe Biden jednoznacznie, na łamach New York Times, napisał, że USA dostarczają Ukrainie broń po to, by Ukraina nie przegrała i by strony usiadły do stołu rozmów. To był komunikat wprost wysłany do Moskwy: nie chcemy was pokonać, chcemy uniemożliwić wam agresję.
Mam wrażenie, że mocarstwa zachodnie realistycznie oceniają to, co się dzieje. U nas jest z tym gorzej. Naprzemiennie wierzymy albo w jakieś nie końca nawet zdefiniowane zwycięstwo Ukrainy, albo dla odmiany wpadamy w histerię, że Ukraina przegra.
Jeśli nasz największy sojusznik nie chce pokonania naszego największego wroga, to chyba powinniśmy się martwić.
No widzisz - jako były dyplomata ja się tym ani się nie martwię, ani nie cieszę. Ja to przyjmuję do wiadomości. Uważam, że przyjmowanie realiów do wiadomości jest warunkiem skuteczności. Możemy jako Polska obstawiać scenariusz, na który nie gra ani Waszyngton, ani Londyn, ani nawet Kijów. Albo przyjąć do wiadomości realia i lobbować, by Zachód pomagając Ukrainie, grał na możliwie najmniej nadgniły "zgniły kompromis".
Jak na kraj, który chce być eksporterem bezpieczeństwa w Europie lobbowanie to trochę mało.
Na razie śmiem twierdzić, że mamy słabsze siły zbrojne, niż Ukraina. Może kiedy będziemy 500 HIMARS-ów, 1000 czołgów K2, 366 Abramsów i wyrzutnie Patriot będziemy eksporterem bezpieczeństwa. Póki co nim nie jesteśmy.
A eksport bezpieczeństwa opiera się tylko o liczbę czołgów?
Militarnego? Tak. I o zdolność przyjęcia sił sojuszniczych. A tę mamy. Ale ilekroć ktoś mówi o Polsce, jako o dawcy bezpieczeństwa, to powinien pojechać na Litwę, Łotwę albo do Estonii i zapytać tamtejszych polityków, czy jak myślą o swoim bezpieczeństwie, to czy myślą o nas, czy może jednak o USA, Wielkiej Brytanii i dopiero w dalszej kolejności o nas.
A my powinniśmy w tym kontekście myśleć o USA? O NATO? O UE?
Powiedzmy, że o Zachodzie jako całości. Dla nas gwarancją bezpieczeństwa jest fakt, iż inaczej niż Ukraina jesteśmy częścią Zachodu. Im bardziej spójny Zachód, tym lepiej dla nas. To nie znaczy oczywiście, że wszystko jest idealnie. Niektórzy nasi sojusznicy powinni w końcu dokonać krytycznej oceny swojego stosunku do Rosji.
Sądząc po tym, co robią np. Niemcy, średnio im to idzie.
No niestety. W wypadku Niemiec schodzą się w mojej ocenie cztery czynniki: poczucie winy wobec Rosji i równoczesne lekceważenie tej winy wobec innych narodów (tak jakby Ukraińców Niemcy w czasie II wojny światowej nie zabijali), trauma przegranej wojny oraz setek tysięcy gwałtów, których dopuścili się żołnierze Armii Czerwonej, coś, co nazwałbym politycznym uwiedzeniem oraz zwykłe, prozaiczne wzięcie przez kilku polityków łapówek.
To jest z jednej strony niebezpieczna kombinacja, ale z drugiej dająca też nadzieję. Trauma minie, poczucie winy zyska właściwe proporcje, uwiedzenie kończy się potężnym zawodem, a łapówki, no cóż...
Amerykanie zapłacić też potrafią, a poza tym w Niemczech stacjonuje nadal ok. 30 tys. amerykańskich żołnierzy. Gorzej jest z Francuzami, którzy Rosjan autentycznie lubią. Co gorsza, całkiem za darmo. Ja zawsze skądinąd bardziej niż niemieckiej słabości do Rosji obawiałem się tej francuskiej.
Niezależnie bowiem od wszystkich złych/głupich rzeczy, które w swoich relacjach z Moskwą robił Berlin, Niemcy zawsze były amerykańskim lotniskowcem w Europie. A Francuzi nigdy nie byli i nigdy nie będą. Bo nie chcą.
A my możemy nim być? Może już jesteśmy?
Powtórzę: to w Niemczech, nie w Polsce stacjonuje 30 tys. żołnierzy USA. U nas 10 tys.
Możemy zwiększyć tę liczbę.
Możemy chcieć ją zwiększyć. Ale na mapie interesów USA liczą się nie tylko czołgi i samoloty, ale i gospodarka. A naszej gospodarce do niemieckiej jeszcze "trochę" brakuje.
Czy Rosja zagraża Polsce?
W mojej ocenie nie. Rosja jest dziś cieniem Zachodu i cieniem dawnego Związku Sowieckiego. Rosja, jak już widzimy, nie jest w stanie pokonać Ukrainy, a dodatkowo przez swą głupotę obudziła Zachód i uniemożliwiła sobie to, co było jej siłą, czyli możliwość lewarowania się za pomocą dyplomacji i służb specjalnych.
Zachód pokazał, że nie jest, jak sądziła Rosja, zgniły i dekadencki. Tu, jeśli można, pewna dygresja. Otóż z pewnym niepokojem obserwuję, że narracja o zgniłym Zachodzie polskiej prawicy bardzo przypomina to, co mówią Rosjanie. A wszystko sprowadza się do stosunku do homoseksualizmu. No przecież to jest paranoja.
Jak kto woli, ale ja wolę, by w Polsce stacjonował homoseksualny amerykański czołgista John, niż heteroseksualny rosyjski czołgista Iwan.
A USA Polski nie zdradzi?
Po pierwsze, niby po co? Cóż takiego da Amerykanom Rosja? Gaz, który Amerykanie sami już eksportują, czy ropę Ural, której nie potrzebują? Czy może sojusz przeciw Chinom, którego i tak USA nie zaoferują?
No ale przede wszystkim: USA nie porzucą sojusznika z NATO, bo to oznaczałoby koniec ich przywództwa w świecie Zachodu. Wnioski z tego szybko wyciągnęłyby takie kraje jak Japonia, Korea, czy też Arabia Saudyjska. Prawdopodobnie szybko postarałyby się o własną bombę atomową.
Mówiąc krótko – każdy, kto straszy "zdradą" czy to USA, czy też Zachodu w istocie sufluje to, w co Moskwa chciałaby, byśmy uwierzyli. Nie zmienia to faktu, że to bardzo dobrze, że Polska się zbroi. I powinniśmy się zbroić jeszcze bardziej, kupować jeszcze więcej. W tym punkcie niezależnie od tych czy innych zastrzeżeń, chwała obecnym władzom.
Po co się zbroić, skoro jesteśmy bezpieczni?
Po to, żebyśmy byli bezpieczni, gdyby coś się na świecie zmieniło, bo tak jak jestem pewien tego, co mówię, tak jestem też pewien i tego, że nie jestem wróżką i nie wiem, jak będzie wyglądał świat za pięć, albo 10 lat.
Budowa armii trwa zaś lata. Więc co prawda nic nie wskazuje, byśmy musieli ją "na dziś" budować, to ją niemniej budujmy. Armię tworzy się otóż na takiej samej zasadzie, jak się kupuje ubezpieczenie mieszkania. Przecież nikt, kupując je, nie zakłada, że mu się mieszkanie spali.
Czy Polacy są ekspertami od spraw rosyjskich?
W mojej ocenie nie. Uważamy się za ekspertów, ale w rzeczywistości nimi nie jesteśmy. Myśmy nigdy nie wyszli ponad poziom ogólnej, czy jak kto woli, wstępnej diagnozy. Diagnoza to jest początek, wstęp do polityki, a nie polityka.
Ale rację mieliśmy, kiedy mówiliśmy, że z Rosją nie należy paktować ani nawet rozmawiać.
Chciałbym zauważyć, że z Rosją nadal się rozmawia. Prezydent Macron robi to ciągle. Amerykanie oficjalnie nie, ale przecież nie miejmy złudzeń. Prędzej czy później będą.
Trudno rozmawiać z partnerem, który jest nacjonalistyczny, szowinistyczny i jeszcze używa szantażu energetycznego.
W moim przekonaniu Rosja jest butna, arogancka i agresywna w relacjach z Zachodem właśnie dlatego, że – i to będzie paradoksalne – chciała wybrać Zachód, a nie Chiny jako partnera na przyszłe lata. I tą postawą chciała Zachód sobie ustawić w przyszłych relacjach. Gdyby wybrała Chiny, to machnęliby na nas ręką.
Oryginalna forma nawiązywania relacji.
Są tzw. przemocowi mężczyźni, którzy biją swoje żony jeszcze w okresie narzeczeństwa.
Ale to jest ciężka patologia.
A to się zgadza. Bo Rosja to jest ciężka patologia.
Z takimi partnerami niedobrze jest wiązać się na dłużej.
Dlatego się nie tylko nie wiążemy, ale wręcz, że tak to ujmę, odwiązujemy. Nie wiem, czy pamiętasz, ale byli tacy, którzy rozpaczali, jakie to Eldorado tracimy, tracąc wschodnie rynki. No i okazuje się, że dzięki Bogu żeśmy je zamienili na zachodnie.
A z Ukrainą należy się wiązać?
Ukrainę należy wspierać w każdy możliwy sposób. Ale pomysły unii albo wspólnego państwa to tyle, co wyprowadzanie nas ze świata Zachodu i jego gwarancji bezpieczeństwa i jako takie są szkodliwe.
Jak przyszłość czeka Rosję?
Od wybuchu wojny wyjechało z Rosji, według różnych szacunków, od 1 do nawet 3 milionów ludzi. To jest największa fala emigracji od 1917 roku! Wyjeżdża głównie klasa średnia: bankowcy, ludzie z IT, inżynierowie… I władze nie robią nic, żeby ich zatrzymać. Wprost przeciwnie, mówią: chcą jechać? Niech jadą! Właśnie dlatego, że Rosję opuszcza klasa średnia, bo to właśnie tacy ludzie, a nie biedota, najczęściej się buntuje.
Władimir Pastuchow, wybitny, może nawet najwybitniejszy rosyjski politolog, który oczywiście żyje na emigracji w Londynie, powiedział ostatnio, że w Rosji od stu lat istnieje napięcie między żywiołem czarnosecinnym a bolszewickim. Teraz zwyciężył czarnosecinny.
Zwyciężył z banalnego powodu - złodzieje nie mogą być bolszewikami. To, że Rosją rządzą złodzieje, jest swoją drogą najlepszym, co nas mogło spotkać. Lepsza imperialistyczna, ale przy okazji totalnie skorumpowana i rozkradziona Rosja, niż Rosja imperialistyczna i zarazem nieskorumpowana, a tym samym silniejsza.
Mało to dyplomatyczne.
Mało dyplomatyczne jest powiedzenie tego, a nie sama konstatacja. Oczywiście nie lubię złodziei u władzy. Ale tylko we własnym kraju i w krajach sojuszniczych lub też takich, które sojuszniczymi nie będąc, zasługują na to, by im dobrze życzyć. W tych mniej sympatycznych złodzieje u władzy mnie cieszą niepomiernie.
Czy Rosję może się zmienić, gdy do władzy dojdzie opozycja?
Ta z Londynu, ta z Dubaju czy ta z kolonii karnej, w której siedzi Nawalny?
A w Moskwie nie ma opozycji?
W Moskwie jest ruch dysydencki, a nie opozycja.
Był jakiś moment, gdy Rosja mogła stać się inna?
Gdyby rosyjska oligarchia nie poszła na układ z Putinem, to może wtedy. Inna sprawa, że Putin oligarchię od razu spacyfikował. Może gdyby Jelcyn wybrał kogoś innego. Ale to też by nie znaczyło, że taka Rosja byłaby zasadniczo inna. Ona byłaby jedynie inaczej agresywna. Może nie doszłoby do wojny, ale plan rekonkwisty przestrzeni postsowieckiej i tak by realizowali.
Rosjanie się kiedyś zmienią?
Kiedyś pewnie tak. Ale nieprędko. I nie wiem kiedy. Niestety, mają sporą drogę do przejścia, nim staną się takim samym narodem, jak inne narody w Europie.
Wspomniany przed chwilą Pastuchow powiedział, że Rosjanie nienawidzą Ukraińców inaczej, niż Amerykanów, Niemców, czy też nas Polaków.
Nas nienawidzą otóż jako obcych. A Ukraińców nienawidzą jako zdrajców. Bo nie zaakceptowali nawet tego, że Ukraińcy są innym narodem. I dlatego nienawidzą ich bezwzględnie. Rosjanie. Nie Putin, a Rosjanie.
No to jeszcze sporo to czasu zajmie im ta zmiana.
I dlatego cieszy mnie każdy amerykański czołg w Polsce.
I koreański też.
I koreański też.
***
Witold Jurasz* – (ur. 1975 r.) były I sekretarz Ambasady RP w Moskwie oraz były chargé d'affaires RP na Białorusi. Po zakończeniu kariery dyplomatycznej jest publicystą i dziennikarzem. Pisał m.in. w "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej" i Nowej Konfederacji. Był gospodarzem programu "Prawy do lewego, lewy do prawego" w Polsat 2. Obecnie jest dziennikarzem Onetu.
Łukasz Maziewski jest dziennikarzem Wirtualnej Polski