HistoriaJózef Unrug - syn pruskiego generała wybrał służbę dla Polski

Józef Unrug - syn pruskiego generała wybrał służbę dla Polski

Dowódca Obrony Wybrzeża poddał się dopiero po kapitulacji Warszawy. Gdy trafił do niewoli, nie tylko odrzucił propozycję przejścia do Kriegsmarine w stopniu admirała, ale na każdym kroku podkreślał swoją polskość, rozmawiając z Niemcami za pośrednictwem tłumacza. "Zapomniałem języka niemieckiego 1 września 1939 roku" - zadeklarował. Nie byłoby w tym nic zadziwiającego, gdyby nie fakt, że Józef Unrug urodził się pod Berlinem w niemieckiej rodzinie i język niemiecki znał nie gorzej od polskiego. Polakiem został z wyboru - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP.

Józef Unrug - syn pruskiego generała wybrał służbę dla Polski
Źródło zdjęć: © Imperial War Museum/Wikimedia Commons

12.10.2015 18:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Gdy Polak czyta o wojnie morskiej na Bałtyku w 1939 roku, ma prawo czuć się sfrustrowany porażkami. Honor polskich marynarzy uratował ich dowódca - admirał Józef Unrug - który, broniąc Rejonu Umocnionego Hel, jako ostatni poddał się Niemcom, a w niewoli zachowywał się jak bohater. Postać Józefa Unruga jest jednak dużo bardziej skomplikowana.

Józef Unrug - a właściwie Joseph von Unruh - urodził się w Brandenburgu pod Berlinem: ojcem był pruski generał, a matką - saska hrabianka. Gdy generał przeszedł na emeryturę, zakupił majątek ziemski w Wielkopolsce, odkrył wśród swoich przodków Polaków, a swoich synów zaczął uczyć polskiego. Joseph postanowił iść w ślady ojca i zostać zawodowym wojskowym: w 1907 roku mianowano go podporucznikiem Cesarskiej Marynarki Wojennej. Kariera toczyła się powoli, ale płynnie: tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej dostał nawet przydział na cesarski jacht SMS Hohenzollern, co było zarówno nagrodą za służbę, jak i zapowiedzią awansów. Wojna jednak zmieniła wszystko i Unrug - zamiast dbać o cesarski jacht - poszedł służyć na okrętach podwodnych. Nie miał szczęścia wojennego i większą cześć wojny spędził jako dowódca okrętów szkolnych, a nawet całej ich flotylli. Tuż przed końcem wojny został nagrodzony Krzyżem Żelaznym I klasy, a po jej zakończeniu - odszedł z niemieckiej marynarki wojennej i wrócił do rodzinnego
domu w Wielkopolsce.

Po kilku miesiącach, latem 1919 roku, Józef Unrug rozpoczął służbę w Wojsku Polskim - w powstającej Marynarce Wojennej. W tym czasie niezbyt dobrze mówił po polsku, ale... podobne problemy miało większość oficerów marynarki: wszyscy bowiem służyli na okrętach państw zaborczych. Józef Unrug nauczył się polskiego, rzetelnie wykonywał swoje obowiązki, regularnie awansował, wreszcie w 1925 roku został mianowany dowódcą Floty. W tym czasie Polska Marynarka Wojenna - oprócz instytucji centralnych - składała się z dwóch formacji taktycznych: Flotylli Rzecznej - grupującej okręty i statki operujące na rzekach Polesia oraz Floty - działającej na Morzu Bałtyckim. W ten sposób Józef Unrug stał się jedną z dwóch najważniejszych osób w Marynarce Wojennej, co w końcu 1932 roku zostało podkreślone admiralskim awansem.

Wojna

Gdy 1 września 1939 roku Niemcy napadli na Polskę, wojna morska na Bałtyku nie toczyła się szczęśliwie dla Polaków. Jeszcze przed 1 września najsilniejsze polskie okręty odpłynęły do Wielkiej Brytanii, a te, które pozostały, nie wykorzystały żadnej szansy danej im przez los. Polskie oddziały zostały zepchnięte na Półwysep Helski, gdzie 1 października - już po opanowaniu przez Niemców Warszawy, a przez Rosjan Lwowa - Józef Unrug podjął decyzję o kapitulacji.

Kontradmirał Józef Unrug poszedł wraz ze swoimi marynarzami do niemieckiej niewoli. Niemcy mieli nadzieję, że "Joseph von Unruh" wróci do niemieckiej służby. Byłby to wielki sukces propagandowy, udowadniający słabość Polski. Namawiał go do tego kuzyn - generał Wehrmachtu i późniejszy komendant okupacyjnego garnizonu w Warszawie - Walter von Unruh. Kontradmirał skwitował ją krótko: "jestem Polakiem i oficerem polskim". Nie tylko odrzucił propozycję, ale na każdym kroku podkreślał swoją polskość. Odmówił posługiwania się językiem niemieckim, a w kontaktach z Niemcami posługiwał się polszczyzną, żądając podczas rozmów tłumacza. Starał się też utrzymać wśród jeńców dyscyplinę i wysokie morale, co nie podobało się strażnikom. Kontradmirała przerzucano zatem z jednego do drugiego obozu jenieckiego - ostatecznie "gościł" w ośmiu z nich. Po zakończeniu wojny jego godna postawa została doceniona awansem na stopień wiceadmirała.

Józef Unrug w 1930 r. fot. Wikimedia Commons

Józef Unrug nie mógł jednak wrócić do Polski, w której rządzili komuniści - i w której czekało go więzienie albo śmierć. Rząd brytyjski - na wniosek królewskiej admiralicji - przyznał mu, co prawda, emeryturę, ale wiceadmirał uznał, że nie będzie jej pobierał: uważał, że byłoby to nie w porządku w stosunku do setek tysięcy polskich żołnierzy walczących po stronie Brytyjczyków, którzy takiej pomocy nie dostali. W wieku 60 lat po raz kolejny rozpoczynał swoje życie: zatrudnił się w Maroku w przedsiębiorstwie połowu ryb. W 1958 roku, gdy Maroko stało się niepodległe, a Europejczycy w nim mieszkający i pracujący - niemile widziani, Józef Unrug wyjechał do Francji, gdzie zamieszkał w polskim domu spokojnej starości w Lailly-en-Val. Tam właśnie zmarł w roku 1973, mając blisko 89 lat.

Przemilczane porażki

W biografiach wiceadmirała jest jednak pewna luka. Szczytem marzeń każdego oficera marynarki jest zostanie admirałem i dowodzenie w czasie wojny Flotą. Tymczasem admirał Unrug - choć był jej dowódcą - nie dowodził nią w czasie wojny. Nigdzie - czy to w jego biografii, czy hasłach encyklopedycznych - nie można znaleźć informacji, co robił w pierwszych dniach września. Autorzy - zamiast pisać o admirale - ograniczają się do opisu wojny. Łatwo to sprawdzić, zaglądając chociażby do Wikipedii.

Zadania każdego dowódcy można podzielić niejako na dwie kategorie: na to, co mógłby zrobić, i na to, co musi zrobić. Dowódca Floty admirał Unrug mógłby wypłynąć na największą operację bojową swoich okrętów, podczas których stawiacz min ORP Gryf w towarzystwie kontrtorpedowca ORP Wicher miał zaminować Zatokę Gdańską. Nie zrobił tego: dowódca bombardowanego Gryfa uznał, że bezpieczeństwo okrętu ważniejsze jest od przeprowadzenia akcji i wrócił do bazy. Uczynił słusznie, bo podstawowym obowiązkiem dowódcy okrętu jest dbanie o jego bezpieczeństwo. Gdyby jednak na jego pokładzie był admirał Unrug, najprawdopodobniej nalegałby na kontynuowanie akcji - taki jest bowiem obowiązek dowódcy Floty.

Z powodu bezczynności dowódcy Floty ucierpiały także okręty podwodne. W przededniu wojny ustawiono je na pozycjach obronnych wokół polskiego Wybrzeża i Gdańska. Decyzja była słuszna: Gdańsk był przecież pretekstem konfliktu, a w kwietniu 1940 roku Niemcy pokonali Danię i Norwegię nieoczekiwanym atakiem z morza. Jednak we wrześniu 1939 roku, gdy okazało się, że takiego ataku Niemcy nie przeprowadzą, polskie okręty podwodne powinny albo rozpocząć ataki na linie komunikacyjne wroga, albo odejść z Bałtyku do portu sojuszników. Zapomniano jednak o nich. Przez tydzień polskie okręty podwodne ukrywały się przed niemieckimi atakami i - choć wszystkie przetrwały - nie były w stanie kontynuować walk.

Być może decyzje, które dowódca Floty podjąłby w sprawie okrętów podwodnych czy stawiacza min, nie byłyby słuszne. Ważniejsze są jednak zadania, które dowódca musi wykonywać, ale których admirał Unrug nie wykonał. Przede wszystkim musiał zadbać o zastępowanie poległych dowódców i koordynowanie działań swoich podwładnych. A tego nie robił. Rankiem 1 września 1939 niemieckie samoloty przeprowadziły niespodziewany atak na Morski Dywizjon Lotniczy w Pucku. Atak nie przyniósł niemal żadnych strat, niestety poległ dowódca Dywizjonu - kmdr. ppor. pil. Edward Szystowski. Nowego dowódcę powinien wyznaczyć admirał Unrug, powinien też zadecydować, czy Dywizjon ma atakować wroga, czy prowadzić loty rozpoznawcze, czy też - w związku z niemiecką przewagą - odlecieć w głąb kraju. Żadna decyzja nie została podjęta, a bezczynne samoloty zostały po kolei wyeliminowane przez Niemców.

Gdy ORP Gryf i ORP Wicher - po nieudanym minowaniu - wróciły do portu w Helu, w ich ślady Niemcy rzucili dwa niszczyciele. Nastąpiła wymiana ognia, z której zwycięsko wyszli Polacy, uszkadzając okręty wroga. Sukces mógł być większy, ale obaj dowódcy polskich okrętów zwlekali z otwarciem ognia i nie mogli skoordynować swoich zadań - zabrakło dowódcy Floty. Co gorsza, zabrakło też jego decyzji w kolejnych godzinach feralnego dnia, gdy Niemcy rzucili przeciwko Gryfowi i Wichrowi swoje bombowce. Oba okręty zostały zatopione bezsilnie uwiązane do nabrzeży portu helskiego.

Z czego wynikała bierność admirała Unruga? Trudno znaleźć na to odpowiedź. Jego współpracownicy byli wobec niego bardzo lojalni i nie pozostawili zbyt wielu relacji z przebiegu wydarzeń na admiralskim stanowisku dowodzenia. Te zaś, które są, brzmią bardzo lakonicznie i mało precyzyjnie. Kapitan marynarki Bohdan Mańkowski, wspominał po latach, że "ze względu na głęboki kryzys psychiczny, wywołany wybuchem wojny oraz b. ostrym wówczas stadium trapiącej go choroby - łuszczycy - dowódca Floty w ciągu pierwszych dni wojny nie był w stanie sprawować dowództwa". Faktycznie, admirał był na pewno przepracowany i zmęczony przygotowaniami wojennymi. Co więcej, w pierwszych dniach września był osamotniony, a próby nawiązania kontaktu z naczelnym dowództwem były lekceważone: w Warszawie zdawano sobie bowiem sprawę, że wojna rozstrzygnie się na lądzie.

Prawda?

Przez wiele lat nikt nie był zainteresowany wykazywaniem błędów popełnionych przez admirała Unruga. Stał się postacią-mitem. Był nauczycielem, wychowawcą i zwierzchnikiem niemal wszystkich oficerów Marynarki Wojennej walczących w II wojnie światowej. Jego sława wykracza daleko poza hermetyczny krąg marynarzy. Jest symbolem upartego oporu przeciw Niemcom - broniony przez niego Rejon Umocniony Hel jako ostatnia twierdza został opanowany przez wroga. Wreszcie wiceadmirał Unrug jest doskonałym przykładem zwycięstwa polskości nad niemieckością, a jego stwierdzenie: "Zapomniałem języka niemieckiego 1 września 1939 roku" było wielokroć przywoływane na różne sposoby. Mit niezłomnego bohatera był pożyteczny zarówno dla polskiego wychodźstwa, jak i - paradoksalnie - środowisk komunistycznych, doceniających "antyniemieckość" admirała.

Admirał Unrug był jednym z nielicznych dowódców 1939 roku, o którym dobrze pisano w czasach PRL. Podkreślanie zalet wiceadmirała Unruga pozwalało oskarżać jego zwierzchnika (i przyjaciela): dowódcę Marynarki Wojennej, admirała Jerzego Świrskiego. Wszystko, co dobre, było zasługą Unruga, wszystko co złe - winą Świrskiego. Jerzy Świrski był mniej sympatyczny, ale dużo bardziej skuteczny. To on był prawdziwym organizatorem Marynarki Wojennej, to on dbał o jej trwanie podczas II wojny światowej, to on doprowadził do tego, że tuż po wojnie komunistyczny reżim w Polsce nie został wzmocniony i poparty przez Marynarkę Wojenną. Tego komuniści mu nie wybaczyli, skazując jego imię na zapomnienie, zastępując go w masowej pamięci postacią admirała Unruga.

Odbrązawianie postaci historycznych, dekomponowanie mitów ich otaczających jest złe, jeśli polega jedynie na szukaniu taniej sensacji. Wartość takiego postępowania można znaleźć w oddawaniu sprawiedliwości innym bohaterom przeszłości. Admirał Józef Unrug jest ze wszech miar postacią nietuzinkową. Był doskonałym dowódcą w okresie pokoju, wychował i wykształcił kadry Marynarki Wojennej. W czasie trudnych lat niewoli wykazał olbrzymią odwagę cywilną, godnie zachował się podczas ponurych lat wychodźstwa. Nie miał jednak szczęścia wojennego.

dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiamarynarka wojennaII wojna światowa
Komentarze (0)