PublicystykaJoanna Mikos: Czy PIS otworzy "drugi front" w sprawie reparacji?

Joanna Mikos: Czy PIS otworzy "drugi front" w sprawie reparacji?

Dlaczego PIS chce się starać o reparacje wojenne od Niemiec, a od Rosji już nie? Czy Polska powinna wystąpić do Rosji o odszkodowanie za agresję 17 września 1939 roku? W premierowym odcinku programu "Moja strona. Bitwa redaktorów" (emisja w poniedziałki o godz. 9:00 na stronie głównej WP) spierali się o to Jacek Żakowski oraz Paweł Lisicki.

Joanna Mikos: Czy PIS otworzy "drugi front" w sprawie reparacji?
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Joanna Mikos

- Nosiłoby to znamiona politycznego awanturnictwa – twierdził redaktor "Do Rzeczy". Reparacje to rozmowa krzywdzie. Ja czuję taką krzywdę zarówno ze strony Niemiec jak i Rosji – odpowiadał redaktor "Polityki", najwyraźniej wcielając się w rolę "advocatusa diaboli".

W specjalnej sondzie przeprowadzonej przez WP, wypowiedzieli się też internauci. Ich opinie były również mocno spolaryzowane - 50 procent opowiedziało się za reparacjami od Rosji, 42 - przeciwko.

Jarosław Kaczyński, w lipcu tego roku, na kongresie partii w Przysusze, rzucił temat reparacji wojennych od Niemiec. Szef MSZ - Witold Waszczykowski szybko oszacował, że wartość ich może wynieść 840 miliardów euro. To około 10 razy więcej niż zarobiliśmy "na czysto", na funduszach europejskich w perspektywie 2014-2020 roku. Kwota potencjalnych reparacji zrobiła więc wrażenie. Od razu jednak nasunęło się pytanie - a co z odszkodowaniem od Rosji za wbicie nam noża w plecy we wrześniu 1939 roku?

Co z tą Rosją?

Trzeba przyznać, że jest ono trudne i... mocno kłopotliwe dla PiS. Bo niby dlaczego antykomunistyczna "do szpiku" partia Jarosława Kaczyńskiego chce odszkodowania od demokratycznych Niemiec – naszego najważniejszego partnera gospodarczego, jednego z głównych rzeczników naszej akcesji do Unii Europejskiej, a nie chce od autorytarnej Rosji. PiS uważa przecież naszego wschodniego sąsiada za kraj z definicji nam nieprzyjazny i spodziewa się z jego strony "różnych, nawet daleko idących, prowokacji".

Jeśli "w temacie" reparacji PiS chodzi rzeczywiście o reparacje, to przecież "pieniądze nie śmierdzą" i należałoby ich również zażądać od Moskwy. Zwłaszcza, że w niecały rok po agresji rosyjskiej w 1939 roku doszło do mordu 22 tys. polskich żołnierzy w Katyniu. Rosja nigdy nie wypłaciła odszkodowań rodzinom pomordowanych, twierdząc, że było to "nadużycie władzy", a nie ludobójstwo. W dodatku, po zwycięstwie nad Niemcami, zabrała nam ziemie wschodnie na zawsze i okupowała kraj przez prawie pół wieku.

Paweł Lisicki w trakcie "Bitwy redaktorów" tłumaczył taki stan rzeczy m.in. faktem, że nie wypowiedzieliśmy formalnie wojny Rosji w 1939. Nie możemy więc starać się o reparacje, bo nigdy nie byliśmy z nią w stanie wojny. Co innego Niemcy. Zasądzono już nam od nich odszkodowanie na konferencji w Poczdamie w 1945 roku. Niestety rząd Bieruta pod presją Stalina zrzekł się sumy 1,5 mld dolarów (po uwzględnieniu inflacji, byłoby to około 20,5 mld dolarów obecnie). Mamy więc niejako szansę na odkręcenie tej pochopnej i w dodatku niesuwerennej decyzji.

PiS od Rosji żądać nie będzie

To prawda, że nie wypowiedzieliśmy wojny Rosji w 1939. Zarówno ówczesny prezydent Ignacy Mościcki, jak i głównodowodzący armii gen. Rydz-Śmigły, delikatnie ujmując, nie dopatrzyli tej sprawy. Byli zbyt zajęci swoją ewakuacją do Rumunii. Jednak gen. Władysław Sikorski – naczelny wódz i premier na uchodźstwie - podkreślał, że nie było takiej potrzeby, ponieważ Rosja, wbijając nam nóż w plecy, złamała traktaty, stąd niejako automatycznie znaleźliśmy się z nią w stanie wojny. Może więc PiS powinien wynająć dobrych prawników?

Raczej nie będzie takiej potrzeby. PiS nie zażąda reparacji od Rosji. Gdyby tak się stało, Jarosław Kaczyński dałby idealny pretekst Putinowi do antypolskiej nagonki. A i bez tego nasze stosunki z Rosją wyglądają po katastrofie w Smoleńsku gorzej niż słabo.

Prawdopodobnie też kwestia odszkodowań od Niemiec nie zostanie przez PiS formalnie sfinalizowana w sądzie. Niemcy nie zamierzają płacić za straty wojenne. "Kwestia reparacji wojennych została w przeszłości całkowicie uregulowana prawnie i polityczne. Polska wiążąco, i dotyczy to całych Niemiec, zrezygnowała z reparacji w 1953 roku" – oświadczyła rzeczniczka Angeli Merkel.
O co więc chodzi?

Obraz
© Angela Merkel (fot. PAP) | DPA

Reparacje czy repolonizacja?

Sławomir Sierakowski, w niedawnym felietonie dla WP stwierdził, że PiS, “wrzucając" temat reparacji chce zaostrzyć antyniemiecką retorykę, w celu wyrugowania z rynku niemieckiego kapitału w mediach. Chodzi tu głównie o prasę regionalną.

Doradca Prezydenta – prof. Andrzej Zybertowicz, powiedział w wywiadzie radiowym, że PiS przypomina w ten sposób Niemcom ich odpowiedzialność za II wojnę śwatową. Walczy z próbami rewizji historii oraz “rozmywaniem" odpowiedzialności za Holocaust czego przejawem jest m.in.: używanie przez niemieckie media okreslenia “polskie obozy śmierci". Być może też.

Głównym powodem wydają się jednak być pieniądze. Nie w formie reparacji, ale funduszy rozwojowych. Już wiadomo, że po wyjściu z UE Wielkiej Brytanii, będzie ich znacznie mniej do podziału. Polska jako największy beneficjent funduszy strukturalnych, straci najwięcej. Może to spowolnić wzrost gospodarczy. To się nie spodoba wyborcom PiS. "Pedagogika wstydu" za zbrodnie wojenne prowadzona wobec Niemiec może więc mieć na celu wywarcie psychologicznej presji na rząd niemiecki, by jakoś zrekompensował nam straty z tytułu Brexitu. Niestety, metoda ta może mieć poważne skutki uboczne w postaci pogorszenia naszych relacji z zachodnim sąsiadem.

Joanna Mikos dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)