PolskaJeszcze możemy obronić wolność

Jeszcze możemy obronić wolność

Niepostrzeżenie wkroczyliśmy w nową fazę, jaką jest bezwzględna eliminacja z mediów ludzi o poglądach sprzecznych z tymi, jakie wyznaje obóz rządzący i uważa za jedynie dopuszczalne. Ostatnio z anten TVP znikneły „Misja specjalna” Anity Gargas, „Antysalon” Rafała Ziemkiewicza, „Bronisław Wildstein przedstawia” Bronisława Wildsteina, zniknąć ma także „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego. To nie jest już walka polityczna z inną partią, lecz dążenie do pozbawienia znacznej części polskiego społeczeństwa prawa głosu, poddanie go cenzurze, próba zastraszenia i zmarginalizowania go.

Jeszcze możemy obronić wolność
Źródło zdjęć: © AKPA | Gałązka

Czy pamiętamy jeszcze, jak w 2005 r. ostrzegano przed zawłaszczaniem państwa, upartyjnieniem mediów, skokiem na nie? Jak ubolewano nad losem dziennikarzy i ostrzegano przed „putinizacją” Polski? Los Teletubisiów, zagrożonych obyczajową cenzurą w Polsce, wstrząsnął europejską opinią publiczną nie mniej niż usunięcie Gombrowicza z listy dodatkowych lektur szkolnych. I nawet w Nowym Jorku z przerażeniem opowiadano sobie w kręgach polonijnych „o czystkach” w Rzeczypospolitej.

Inwigilacja dziennikarzy

Rzeczywistość wygladała zupełnie inaczej. Jak wiemy, rząd Jarosława Kaczyńskiego był pod stałym obstrzałem mediów, polskich i zagranicznych. Nie przypadkiem to debata telewizyjna, w której publiczność śmiała się i buczała za plecami ówczesnego premiera, rozstrzygnęła o wyniku wyborów w 2007 r. Celem wulgarnych ataków politycznych, zupełnie niewyobrażalnych w kraju cywilizowanym, stał się prezydent Lech Kaczyński. „Gazeta Wyborcza”, TVN, „Polityka” i inne media prywatne nie ustawały w politycznym zwalczaniu PiS i wszystkiego, co się im z nim kojarzyło i co dało się zaklasyfikować jako przejaw „IV RP”. Także media publiczne, mimo oskarżeń o partyjność, pozostawały krytyczne wobec PiS oraz prezydenta. A część dziennikarzy dyskwalifikowanych jako „pisowcy” nie tylko nie miała żadnych związków z PiS, ale była nastawiona do niego sceptycznie bądź wręcz niechętnie.

Protesty i poczucie zagrożenia wynikały wówczas raczej z tego, że od czasu afery Rywina zaczął się proces przełamywania monopolu w mediach; w sferze publicznej zaczęli się liczyć także ci, którzy dotychczas istnieli tylko na marginesie życia publicznego, pojawiły się także opinie, które do tej pory były wyciszane i reglamentowane. W tych latach media się spluralizowały, a opozycja, dysponując ogromną przewagą w mediach prywatnych, nigdy nie była ograniczona w swoich prawach, nawet jeśli by uznać, że należał się jej większy dostęp do mediów publicznych. Natomiast rezygnacja ze współpracy z dziennikarzami skompromitowanymi wspieraniem komunistycznego reżimu w Polskim Radiu czy TVP nie była żadnym naruszeniem zasad wolnościowych czy demokratycznych, lecz próbą ustanowienia właściwych standardów.

Tymczasem teraz mamy do czynienia z sytuacją, która jest bez precedensu w ostatnim dwudziestoleciu. Zwalniani są dziennikarze, znikają kolejne programy publicystyczne niewygodne dla rządzących, reprezentujące odmienny światopogląd czy oceny polityczne. Mnożą się też przypadki inwigilacji dziennikarzy. Ci, którzy nadal są zatrudnieni, starają się ważyć słowa, by nie narazić się na utratę pracy.

Zawłaszczanie mediów

Oczywiście dawno już zapomniano o obietnicach „odpartyjnienia” mediów, którymi przedtem tak chętnie epatowano naiwnych wyborców. Przewodniczącym KRRiTV został polityk PO i bliski przyjaciel Bronisława Komorowskiego, a jej członkiem jego dawny rzecznik prasowy, w telewizji publicznej rządzi SLD. Natomiast ustawa o mediach publicznych, przygotowana przez twórców, i to tych sympatyzujących z obozem rządzącym, leży w sejmowej zamrażarce i prawdopodobnie już nie zostanie z niej wyjęta. Bo przecież nie chodziło to, żeby znieść polityczną kontrolę nad mediami, lecz by ją uzyskać w pełni.

Powrót cenzury odbywa się w imię różnorodności i zrównoważonego przekazu za zupełnym przyzwoleniem społeczeństwa. Ci, którzy dokonują tej operacji, usiłują przekonać Polaków, że nie jest to „skok na media” czy „zawłaszczanie”, lecz powrót do naturalnych uprawnień, do naturalnego stanu rzeczy, do „merytorycznego przekazu”, że to oni są przeznaczeni do tego, by rządzić mediami i w mediach, a ci inni, teraz usuwani, znaleźli się w nich prawem kaduka. Ostatnio z anten TVP znikneły „Misja specjalna” Anity Gargas, „Antysalon” Rafała Ziemkiewicza, „Bronisław Wildstein przedstawia” Bronisława Wildsteina, zniknąć ma także „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego.

Jeszcze nigdy po 1989 r. władza w Polsce nie była tak skoncentrowana w jednym ręku i jeszcze nigdy nie mogła liczyć na takie wsparcie przez najpotężniejsze media w kraju. Już nawet nie udają one, że chcą pełnić funkcje kontrolne wobec rządzących, nie ukrywają, że stały się częścią systemu władzy, że ich zadaniem jest utrzymywanie status quo i udaremnienie zmiany rządu, ewentualnego przejęcia władzy przez PiS. „Gwiazdy” polskiego dziennikarstwa występują raczej w roli rzeczników rządu niż dociekliwych audytorów władzy, co widać w zmianie tonu i sposobie zadawania pytań przedstawicielom obozu rządzącego i „pisowskiej opozycji”. Największa partia opozycyjna piętnowana jest i zwalczana jako „antysystemowa”. Nikt jednak nie zdecydował się na to, by zdefiniować, czym jest ów „system”, przeciwko któremu ona występuje. Jest rzeczą charakterystyczną, że dopiero teraz, gdy zmiany dotyczące OFE uderzyły bezpośrednio w interesy warstwy uprzywilejowanej, zaczęto energiczniej i bardziej realistycznie oceniać rząd.

(...)

Zdzisław Krasnodębski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)