Jeszcze będzie lepiej, córciu© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Jeszcze będzie lepiej, córciu

Dariusz Faron
3 czerwca 2021

Wieczorem Danusia pada ze zmęczenia, ale zaraz wstaje. Trzeba wziąć Lonię na ręce i zanieść do wychodka. Nad głową czarne niebo, pod stopami skrzypi śnieg, kilka stopni na minusie. Trzymaj się mocno córcia, jeszcze tylko kilka kroków.

Ogródek Danusi jest dziś pełen gości. Zjedli już po ciastku na przywitanie, a teraz debatują nad losem gospodyni.

Danusia ma: bardzo chore dzieci, zacieki na suficie, nieszczelne okna, skrzypiącą podłogę, odpadający tynk, stare piece kaflowe i nadzieję, że los jakimś cudem się odmieni.

Danusia nie ma: toalety, łazienki, ciepłej wody, ogrzewania, elektryki, pieniędzy na remont, siły.

W małym pokoju, tak jak w ogrodzie, spory tłok. Zgromadzili się tu wszyscy święci. Na starą meblościankę spoglądają z obrazów papież Franciszek, Jan Paweł II, Jezus i kilka Maryj. Bez Boga ani do proga, a jak on teraz nie pomoże, to kto?

Chociaż pani Danusia waży jakieś 50 kilogramów, walczy w wadze ciężkiej i nieraz się przekonała, że życie bije mocniej niż jakikolwiek pięściarz. Kilka razy opuściła gardę, padając na deski, lecz zawsze wstawała. Musi. Narożnik pięściarza zawsze może rzucić ręcznik na ring i przerwać walkę. Danusia nigdy tego nie zrobi.

Mistrzyni świata krząta się po pokoiku, przygotowując kawę. Potem siada na małym taborecie, żeby opowiedzieć swoją historię. Już wie, że zaboli. Jeszcze się uśmiecha, ale po chwili z oczu zaczyna kapać do filiżanki, kawa robi się słona.

Obraz
© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Runda 1. Lonia ma jakiś zespół

Danusia mówi, że teraz to jest luksus.

Pamięta jak dziś – mąż jednego dnia się spakował, trzasnął drzwiami i tyle go widziała. Samochód zabrał, zostawił za to sporo długów i jeszcze więcej żalu. Długi jakoś pospłacała, żal pozostał. Pal licho ją samą, ale jak mógł zapomnieć o dzieciach, skoro wiedział, że nie będą mieli za co żyć? Oj… było ciężko, aż trudno opowiadać…

Długo musiała nosić wodę ze studni wiadrami. Ostatnio podłączyli jej zimną, może ją przygrzać w zbiorniku. Toalety dalej nie ma. Zima czy lato, trzeba przejść te kilkanaście metrów, pchnąć drewniane drzwiczki i załatwić się do wychodka. Ale przynajmniej szambo już jest.

Obraz
© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Nocami mocno dokucza brak centralnego ogrzewania. Gdy rano otwiera się oczy, chłodno nawet pod kocem. Latem Danusia przygotowuje drewno, żeby było gotowe na dużo gorszy czas.

Jest bardzo dumna, że chociaż czasem waliło się i paliło, sama odchowała czwórkę dzieci. Marek mieszka w pobliskim domu pomocy społecznej, a Marzena i Wojtek w Olsztynie – znaleźli pracę, pozakładali rodziny, poszli na swoje. Została z nią tylko Lonia, która teraz chodzi po podwórku, uśmiechając się do gości.

Kiedy się urodziła, dali Danusi jakieś skierowanie, ale takie bazgroły, że nie była w stanie przeczytać. Dopiero pielęgniarka rejonowa przyszła na wizytę i powiedziała: Lonia ma zespół Downa. A potem jeszcze doktorzy dołożyli swoje: że tego się nie leczy i córka będzie ograniczona do końca życia. Danusia wtedy nie wiedziała, co to jest ten cały Down.

Żyła nadzieją. Że pomyłka, że choroba się cofnie, że nie taki diabeł straszny.

A potem się okazało, że jednak straszny. I człowiek musiał się pogodzić. No bo co innego?

Runda 2. Idziemy na autobus

Podniosła się po dwóch ciosach i zaczęła się boksować z chorobą córki. Walka odbywała się w lekarskich gabinetach. Bo Lonię bolą włosy. Skóra. Paznokcie. Zęby. Wszystko. A w Ożumiechu ani szpitala, ani przychodni.

Wstają codziennie skoro świt. Do przystanku pięć kilometrów, więc Danusia mówi: chodź, Loniu, mama cię poniesie. Potem autobus, wizyta w poradni. Jednej. Drugiej. Warszawa. Ostrołęka. Przasnysz. Autobus powrotny. Przystanek. "Trzymaj się mocno, córcia, jeszcze tylko kilka kroków". Po drodze zakupy i wieczorem są w domu.

Na wywiadówkach Danka słyszy, że córka nie nadąża z materiałem, musi nadrobić. Lata 80., więc "zespół Downa", "klasa specjalna" i "specjalny program nauczania" są w Ożumiechu w słowniku wyrazów obcych. Leży na ostatnim regale, nikt tam nie sięga.

Dziś Lonia ma 39 lat, na szczęście wszystko ją boli dużo mniej niż kiedyś. Danka ciągle odprowadza ją na autobus i przyprowadza z przystanku. Wiadomo to w dzisiejszych czasach, kogo się na drodze spotka? Jeszcze kto córkę skrzywdzi, a tego matka by sobie nie wybaczyła.

Obraz
© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Człowiek tyrał od rana do wieczora, ale Danusia już wie, że warto było.

– Widział pan moją Lonię na rowerze?! – pyta z dumą w głosie. Jej córka miała nie siedzieć, a właśnie pedałuje po podwórku (sama się nauczyła). Miała się nie dogadywać z innymi ludźmi, a matka ją rozumie.

Nagle Lonia wchodzi do kuchni, pokazuje ręką na bochenek i mówi do matki. "Chleb chcem".

I jak tu nie być dumnym z dziecka? Codziennie na przystanku Danusia cieszy się z dwóch rzeczy: widoku córki i warkotu autobusu.

Z warkotu, bo były czasy, że nic nie kursowało.

Z widoku córki, bo miało jej tu dawno nie być. Dopiero co skończyła zerówkę, kiedy przyszło pismo z opieki społecznej. Danka miała kupić Longinie kilka rzeczy i zawieźć ją do domu dziecka. Pojechała zapłakana do rehabilitantki.

– Dziecko mi chcą zabrać. Co robić?

– Niech pani nie oddaje. Siłą nie zabiorą.

Nie zabrali.

Runda 3. Złamane drzewo

Czajnik wesoło gwiżdże, więc gospodyni na chwilę podnosi się z taboreciku, żeby zalać herbatę. Gość w dom, Bóg w dom – wiadomo. Może jeszcze ciasteczko albo krówkę? Proszę się śmiało częstować.

Danusia wspomina stare czasy znad coraz bardziej słonej kawy.

Pracy była nauczona od małego. Po wojnie rodzice prowadzili gospodarstwo rolne pod Ostrołęką, więc rano leciało się na lekcje, później robota w polu do wieczora. Krowa dawała mleko, ziemniaki się wykopywało, dzieci nigdy nie szły spać z pustym brzuchem, nawet jak chleba brakowało. Dzieciństwo Danka wspomina dobrze. A potem zaczęło być jakoś pod górkę.

Do Ożumiecha sprowadziła się z rodziną w 1984 roku. Po odejściu męża dostała robotę w szkole jako sprzątaczka, ale nie miała z dziećmi dachu nad głową. Dyrektor się zlitował i powiedział, że mogą mieszkać w pustej klasie, "nawet jakieś meble tam są". Przyjechał, popatrzył i rzucił: "pani tu na razie zamieszka, a później zobaczymy, co się uda zrobić".

"Na razie" trwało trzy lata.

Potem zwolnił się stary dom, w którym Danka siedzi teraz na taboreciku i trzyma kubek. Po szkole już nie ma śladu, dawno rozebrali.

Obraz
© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Najbardziej boli to, że brakowało czasu dla dzieci. Kiedy się Lonia urodziła, najstarsza Marzena miała dwanaście lat. Danusia wracała jakoś o osiemnastej, wcześniej dzieci musiały radzić sobie same. Odbierały Lonię ze żłobka, a potem do domu i czekały na mamę. Gdy wreszcie przyjeżdżała, bawili się nieraz do późnego wieczora, aż sąsiedzi zaglądali, co to za śmiech i hałasy.

Dzieci wiedziały, że biednie jest, ale nigdy nie zadawały trudnych pytań.

Danka przez lata sobie zadawała jedno: gdzie szukać pomocy? Ale nie umiała znaleźć odpowiedzi. Opowiada, że to było tak:

Pomoc społeczna praktycznie nie istniała, dopiero potem się tak wszystko porozwijało. A nawet jeśli przysługiwały jakieś świadczenia, to ona nie wiedziała. Dziś sobie wrzucisz pytanie do internetu, a wtedy dostęp do informacji był inny. W gazetach niewiele na ten temat pisali. Jeśli tam nie wyczytałeś, to nie wiedziałeś pan nic, bo w dzienniku telewizyjnym też nie mówili.

Tylko raz ktoś się zainteresował rodziną Danusi – przyjechała pani redaktor z Warszawy, z Gazety Spółdzielczej, żeby zrobić materiał o samotnej matce z czwórką dzieci, która nie ma za co żyć. Reportaż został zatytułowany "Złamane drzewo", Danka pamięta jak dziś. Żałuje tylko, że pod tekstem nie było nazwiska autorki, bo chętnie by ją odnalazła.

Ale jak się wpisze w internet "redaktor Barbara", to pewnie nic nie wyskoczy.

Danka jest szczęśliwa, że przynajmniej nie musi się martwić o chleb. Ona ma 1000 zł emerytury, a Lonia dostaje rentę, więc jak w dzieciństwie Danusi – z pustym brzuchem spać nie chodzą. A jak przyjeżdża gość z daleka, to i można postawić coś na stole.

Może jeszcze jedna krówka do herbaty?

Obraz
© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Runda 4. Marek staje się inny

Marek krówki nie chce.

Wpadł na chwilę do kuchni, bo każdy obcy budzi tu ciekawość, a z mamą podobno robią jakieś wywiady. Wysoki, krótkie włosy i lekko przystrzyżona broda. Właśnie przyjechał na dwutygodniowy urlop z domu pomocy społecznej. Kiedy tylko pojawia się w drzwiach, Danka przerywa rozmowę.

– Nie, Mareczku, nie przeszkadzasz. Nastaw wodę i idź do gości, dobrze?

Odgłos zamykanych drzwi i kilkusekundowa cisza. Danusia się zastanawia, jak zacząć najtrudniejszy, najbardziej bolesny temat.

Marek był dobrym dzieckiem. Skończył zawodówkę, poszedł do woja ("za mundurem panny sznurem" się sprawdziło), potem do roboty. Chłopak do tańca i do różańca. Zdolny mechanik, złota rączka - tu naprawi, tam podmaluje. Relacje z mamą miał jak najlepsze, nigdy złego słowa nie powiedział, nawet jak trzeba było czasem zapukać do sąsiada, czy nie pożyczy kilku stów, bo nie starcza im do pierwszego. Zaciskał zęby jak matka.

A potem nagle ostre cięcie. Lekarz nauczył Danusię kolejnego trudnego słowa: schizofrenia.

Tak jak przy zespole Downa, ciężko było pojąć, co to takiego. Na początku wiedziała tylko tyle, że Marek się zmieni. To jeden człowiek, tłumaczył doktor, a jakby było dwóch. I jak złe zrobi, to nie dlatego, że zły, tylko że chory. Często będzie mu się wydawać coś, co w ogóle nie jest prawdą, i zobaczy czasem rzeczy, których inni nie widzą.

Może mówić dziwnymi zdaniami (mówił), krzyczeć (krzyczał), stawać się agresywny bez powodu (to też było). Przed tym wszystkim lekarze przestrzegali. Nie powiedzieli za to, że odtąd Danusia będzie codziennie umierać ze strachu, a nocami nie zmruży oka, bo w domu będzie rozgrywał się horror pełen scen, na których dzieciom zasłania się oczy.

Danusia chodziła po gminie, policjach i sądach, ale tylko rozkładali ręce: co my mamy z pani synem zrobić? Pytali tak przez dziewiętnaście lat. Dopiero dwa lata temu udało się załatwić Markowi dom pomocy społecznej. Matka już nie dawała rady, a tam syn ma opiekę 24 godziny na dobę. Wcześniej musiał dojeżdżać doktor z Pułtuska (patrz punkt: w Ożumiechu ani szpitala, ani przychodni).

No… ale o tym to już nie ma co opowiadać. Ani tym bardziej wchodzić w szczegóły. Przecież Marek nie chciał nigdy źle, tylko chory.

A poza tym swoje dziecko zawsze się kocha, nawet jak krzywdę zrobi. Prawda?

Runda 5. Danusię bolą żebra

Teraz tak jakoś dziwnie. Danka całe życie pracowała, tymczasem przez ostatnie miesiące odpoczywa. Pan doktor kazał, a ona się przekonała, że to nie są żarty. Zdrowie już nie to, Danusia coraz bardziej czuje się jak to złamane drzewo z reportażu pani Basi.

– Podupadłam, jak zostałam sama z czwórką dzieci. Proszę sobie wyobrazić, że dziesięć lat leczyłam się na nerwy. W końcu doktor powiedział: "ja już pani nie jestem w stanie pomóc". Odłożyłam tabletki i jakoś żyję, ale ten żal do męża w środku ciągle jest. Do Boga pretensji żadnych nie mam, bo i o co? – pyta Danka.

Matka z ojcem uczyli ją zawsze: niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.

Słońce czy deszcz, co niedzielę drałowała z dziećmi do kościoła te kilka kilometrów. Raz nawet ksiądz pomógł finansowo i dzięki temu udało się pojechać na wypoczynek z parafii. Dzisiaj nie ma dnia, żeby Danusia nie zajrzała do Biblii. Co by to było, jakby człowiek nie miał wsparcia z góry?

Nauczyła się już, że po złym zawsze przychodzi dobre.

W lutym, podczas roztopów, szła podwórkiem i nagle straciła równowagę. Jak rąbnęła, to od razu wiedziała, że jest źle. Poleżała chwilę na śniegu, a potem jakoś stanęła na nogi, bo przecież Lonia sama w domu. Bolało jak cholera, ale wykąpała córkę i położyły się spać. Rano dramat. Danusia chciała odkaszlnąć, ale nie mogła złapać powietrza. W niedzielę nie było jak dojechać do szpitala, więc przeleżała kilkanaście godzin, a nazajutrz kurs do doktora. Złamane dwa żebra.

Na szczęście niedawno ból wreszcie ustąpił, zaraz będzie można iść do jakiej roboty u ludzi.

– Mówiłam już. Po złym zawsze przychodzi dobre.

Runda 6. Strach nie znika

Gospodyni powoli podnosi się z taboreciku. Herbata wypita, krówki zjedzone, filiżanka ze słoną kawą też już opróżniona. No dobrze, to chyba cała historia.

Danusia wychodzi do ogródka, goście zaczęli się już trochę niecierpliwić. Nie do wiary, że tyle ich tu jest i wszyscy chcą pomóc. Rozmawiają właśnie o tym, jak będzie przebiegać remont domu, jeśli uda się zebrać środki. Wszyscy są zgodni - najważniejsze toaleta i łazienka, bez tego ani rusz.

Trudno się Dance jakoś w tym wszystkim odnaleźć. Przyzwyczaiła się, że musi radzić sobie sama, rzadko prosiła o pomoc. Ale najwyraźniej ma ogromne szczęście do ludzi – zawsze pojawiał się ktoś, kto wyciągał rękę.

Ostatnio pracownicy domu pomocy społecznej w Przasnyszu zobaczyli, w jakich warunkach żyje rodzina i postanowili opisać historię pani Danusi w internecie, organizując zbiórkę na remont. Do akcji włączył się Krzysztof "Diablo" Włodarczyk, były bokserski mistrz świata. Też przyjechał na spotkanie w Ożumiechu.

Obraz
© Wirtualna Polska | Maciej Stanik

Danusia: Dużo wycierpiałam i swoje lata mam. Proszę mi wierzyć, ja już o niczym nie marzę, tylko myślę o tym, żeby dzieci miały jak najlepiej. Modlę się o to każdego dnia.

Najpierw dziękuję za wszystkich, którzy mi pomogli. Dużo złych spotkałam, ale ile tych dobrych? A to ktoś do roboty weźmie, żebym odpracowała, jak nie mam czym zapłacić za drewno… A to ktoś podwiezie, jak autobus akurat nie przyjedzie. A teraz jeszcze te jakieś zbiórki...

– Jak już podziękuję Bogu, to na koniec go proszę, ale nie o nowy dom, tylko o zdrowie. Tyle dobrze, że załatwiłam opiekę. Marek w ośrodku, a córka z Olsztyna obiecała, że gdybym umarła, weźmie Lonię do siebie. Już żeśmy to uzgodniły, tam przecież też można jeździć na terapię. Longina nie zostanie sama, to najważniejsze.

Ale kamień z serca wcale nie spadł i spokojnie nie zasypiam. Martwię się, jak chora córka da sobie radę, kiedy mnie zabraknie.

We dwójkę zawsze raźniej, a matka to przecież matka. Poza tym kiedy jest ciężko, zawsze można powiedzieć córce jak wtedy w drodze na przystanek: trzymaj się mocno mamy, Loniu, jeszcze tylko kilka kroków. No więc daj Boże, żebym jeszcze trochę pożyła.

Amen.

Chcesz pomóc Danusi? Pracownicy domu pomocy społecznej w Przasnyszu uruchomili zbiórkę na remont generalny domu kobiety (zamontowanie toalety, instalację ogrzewania oraz ciepłej wody, wymianę okien, podłączenie kanalizacji itd.). Link do akcji znajdziesz TUTAJ.

Jeśli chcesz skontaktować się z autorem, napisz na dariusz.faron@grupawp.pl.

Źródło artykułu:WP magazyn
krzysztof włodarczykpomoc społecznazespół downa
Komentarze (917)