Jerzy Urban w łódzkim sądzie
Sensację w łódzkim Sądzie Rejonowym budził w czwartek Jerzy Urban, rzecznik rządu w czasach PRL.
30.10.2009 | aktual.: 30.10.2009 10:03
Jako świadek przyjechał na proces, jaki IPN wytoczył członom komisji weryfikacyjnej, która w stanie wojennym wyrzucała dziennikarzy na bruk.
Czas zrobił swoje i 76-letni Jerzy Urban nie był już tak przebojowy i nie mówił z taką swadą, jak podczas pamiętnych konferencji prasowych na początku lat 80. Za to finansowo powodzi mu się doskonale, bo pytany przez sąd, czy życzy sobie zwrotu kosztów podróży, odparł krótko: - Nie, dziękuję.
Zapytany przez nas przed rozprawą, czy wie, w jakim celu go wezwano, Urban stwierdził: - Jestem zaskoczony. Nie wiem po co mnie wezwano i wątpię, czy potrafię wnieść coś do tej sprawy, bo w stanie wojennym nie zasiadałem w komisjach weryfikacyjnych i nie zwalniałem dziennikarzy.
Urban został wezwany na wniosek oskarżonych. Działali oni w komisjach weryfikacyjnych, które na polecenie partyjnej centrali przesłuchiwały dziennikarzy i pytały ich o stosunek do linii PZPR, stanu wojennego i "Solidarności". Ci którzy okazali się "nieprawomyślni", byli wyrzucani z redakcji z zakazem pracy w zawodzie dziennikarza. Dla wielu z nich był to wielki dramat.
- To były sądy kapturowe - stwierdziła Iwona Śledzińska-Katarasińska, dziś posłanka PO, która z dwoma innymi wyrzuconymi wtedy dziennikarzami, Jackiem Indelakiem i Gustawem Romanowskim, jest oskarżycielem posiłkowym w tym procesie.
Urban powiedział, że nie był związany z komisjami weryfikacyjnymi i nie miał wpływu na ich decyzje. Stwierdził, że na początku 1982 r. zaczęły do niego docierać sygnały, iż niektórzy decydenci wykorzystują komisje weryfikacyjne do prywatnych porachunków. Dlatego zaproponował swym przełożonym, Mieczysławowi Rakowskiemu i Wojciechowi Jaruzelskiemu, utworzenie komisji odwoławczych, do których zwracaliby się wyrzuceni dziennikarze. Komisje takie powstały, ale - według Śledzińskiej-Katarasińskiej - były fikcją.
- Pomysł weryfikacji dziennikarzy był w pakiecie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, tak jak ograniczenia w podróżach i przerywanie połączeń telefonicznych - mówił Urban.
Przy okazji przypomniał, że w swojej karierze w czasach PRL dwa razy dostał zakazy pisania: w latach 1957-1960 za pracę w tygodniku "Po prostu", który zlikwidowano, a także w latach 1963-1966 za artykuł pt. "Jego totalność doktor Marcinkowski".
Oskarżeni w tym procesie to: 77-letni Mieczysław K., były pełnomocnik KC PZPR ds. propagandy, 70-letni Andrzej H., były sekretarz komitetu łódzkiego PZPR, 66-letni Zdzisław K., były oficer SB w Łodzi, 81-letni Mieczysław K., były oficer LWP i 66-letni Piotr S., były dyrektor RSW "Prasa - Książka - Ruch".
Kolejna rozprawa w grudniu.