Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Na miejsce w Lubiążu czeka obecnie szesnaścioro dzieci © WP | Angelika Sętorek, Dariusz Faron

Jedyny taki oddział w Polsce. "Mówią, że to piekło. Ale w piekle nie ratują życia"

Dariusz Faron

13-latek krzyczy ci w twarz, że jesteś chu***. Pokłute żyły, mord w oczach. Ale wystarczy, że zapytasz go o dom i pęka. Tata: nie żyje. Mama: siedzi za zabójstwo ojca. I nagle pojmujesz, że to nie bezwzględny ćpun, tylko skrzywdzone dziecko.

  • W Lubiążu na Dolnym Śląsku od 2007 r. działa jedyny w Polsce oddział odwykowy o wzmocnionym zabezpieczeniu dla młodzieży.
  • - Mamy najtrudniejsze przypadki z całego kraju. Losy tych dzieciaków to gotowe scenariusze na film - mówi ordynator, dr Norbert Sabatowski.
  • Raz młodzi pacjenci wszczęli bunt i zdemolowali oddział. Przyjechali antyterroryści. - To dawne czasy. Realia się zmieniły - zastrzega lekarz.


  • Magda, jedna z pacjentek: - Bałam się tam jechać, bo mówią, że ten oddział to piekło. Ale przecież w piekle nie ratują ci życia.

Tekst: Dariusz Faron

Choć Aga ma 17. urodziny, nikt nie wpadnie z prezentami.

I tak nie mogłaby ich rozpakować - najpierw ręce krępowały jej pasy, teraz kajdanki. Zakuli ją zaraz po wypisie ze szpitala. Transport to koszmar. Wokół tylko pola, jakby wywozili ją na koniec świata. Drżące ciało coraz bardziej domaga się narkotyków.

Jadą już trzecią godzinę. Na szczęście w końcu policjant wciska hamulec.

To tutaj.

DRUT I KRATY

Mała budka strażnicza. Za wysokim murem kompleks kamienic z XX wieku. Nad ogrodzeniem drut kolczasty, w oknach kraty. W czasie II wojny światowej hitlerowcy zrobili tu sanatorium dla żołnierzy wracających z frontu. Szare jesienne niebo dopełnia obrazu rodem z horroru.

Nie ma gdzie uciec. Do najbliższej wioski prawie dwa kilometry polami. Do stacji kolejowej w Malczycach - siedem. Turyści przyjeżdżają do Lubiąża, żeby zobaczyć słynny barokowy klasztor cystersów niedaleko szpitala. 

Aga raczej zwiedzać nie będzie.  

Masywne drzwi, jasny korytarz, izba przyjęć. Wszędzie kamery. Pielęgniarka każe się rozebrać, przeszukuje ubranie, wrzuca do pralki. Jeśli Aga schowała gdzieś narkotyki, to się rozpuszczą.

Dają jej piżamę, prowadzą do sali. Zwija się w kłębek i czuje, jak łzy napływają do oczu. Dwie dziewczyny z sali nawet na nią nie spojrzały. Muszą coś sobie wyjaśnić.

- Ty ku***! Naplułaś mi na łóżko!

Ola, pulchna nastolatka uzależniona od kryształu, rusza jak taran. Baśka - krótkie włosy, nałogowo brała mefedron i LSD - też skacze do bitki, bo gówno prawda, na żadne łóżko nie pluła. Aga podnosi wzrok i widzi, jak się szarpią. Wściekłość powoli ustępuje przerażeniu.

"Gdzie oni mnie, do cholery, przywieźli?!".

JEDYNI W KRAJU

Trafiła do Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Lubiążu. A konkretnie – na oddział odwykowy o wzmocnionym zabezpieczeniu dla młodzieży.

To jedyny taki oddział w Polsce.

24 chłopców, 12 dziewczyn. Uzależnienie od alkoholu lub narkotyków, często mieszane. Zaburzenia psychiczne. Demoralizacja. Zatargi z prawem. Sąd uznał, że tym dzieciom może pomóc już tylko przymusowa roczna terapia w zamknięciu. Niektórzy mają bogate kartoteki: dilerka, pobicia, porwania, latanie z bronią, udział w zorganizowanej grupie przestępczej. I biorą dosłownie wszystko: leki, dopalacze, amfetaminę, benzodiazepiny, mefedron, LSD, kokainę, heroinę.  

- Mamy najtrudniejsze przypadki z całego kraju. Gotowe materiały na scenariusze, które wydają się możliwe tylko w filmach - mówi ordynator oddziału, lek. med. Norbert Sabatowski.

Zna w Lubiążu każdy kąt, pracuje tu od czternastu lat. Dyrektor uznał, że to idealny kandydat – skoro jest lekarzem pierwszego kontaktu w zakładzie karnym, nie będzie się bał. Sabatowski faktycznie nie czuł obaw. Ale nie spodziewał się, jak trudne spotka przypadki.   

16-latka, którą rodzina umieściła w agencji towarzyskiej, żeby ich utrzymywała.

15-latek chwalący się, że dziadek odsiaduje wyrok za "głowę", czyli za zabójstwo. Marzy, by pójść w jego ślady.  

14-latka sprzedająca swoje ciało, żeby zarobić na ćpanie.

Najmłodszy pacjent miał 12 lat. Wąchał klej, odurzał się dezodorantami. Kradł rowery z piwnic. Skrajnie zaniedbany. Nie umiał czytać ani pisać, miał kłopoty z logicznym myśleniem. Narkotyki tak podziurawiły mu mózg, że funkcjonował jak osoba z niepełnosprawnością umysłową.

- Na wstępie usłyszałem od psychologa: cudów tu nie zrobimy, możemy tylko zabrać im komfort ćpania - tłumaczy ordynator.

I podkreśla: owszem, tym dzieciakom daleko do świętoszków. Ale najczęściej same zostały wcześniej bardzo skrzywdzone.  

Rozmowa z pacjentem drugiego dnia pracy Sabatowskiego. Nie zerknął wcześniej w historię choroby. Zapytał chłopaka o rodziców.

- Mama siedzi w więzieniu.

- Rozumiem, przepraszam. A co z tatą?

- No tata nie żyje, bo go mama zabiła.

Lekarz poprawia okulary i drapie się po głowie.

- Teraz już pan rozumie, jaki to kaliber traumy?

Lekarze ze szpitala starają się ratować uzależnione dzieci
Lekarze ze szpitala starają się ratować uzależnione dzieci© Wirtualna Polska | Dariusz Faron

ELDORADO

- Byłam jak kamień - mówi Aga.

Pochodzi z jednego z największych polskich miast. Tata – dyrektor firmy. Mama - menedżerka w korporacji. Na koncie dużo zer, w grafiku mało miejsca, żeby wcisnąć gdzieś córkę. Jak już się udawało, łatwiej niż o uczuciach rozmawiało im się o pogodzie. Nauczyła się tłumić emocje. Inaczej nie potrafiła.

Mefedron spadł jej jak z nieba.

Otworzyła się, brylowała w towarzystwie. Po narkotyku wszystko stawało się łatwiejsze. Aż rodzice zorientowali się, że z domu znikają pieniądze. Kiedy zrobili jej awanturę, wyszła i nie wróciła.

Tak trafiła na ulicę.

Razem z kumplem rozkładają namiot pod galerią handlową albo śpią po przystankach. Rano szukają jedzenia na śmietnikach albo żebrzą. Każdego dnia koło południa kradną w sklepie flaszki. Do wieczora są już puste. Nieraz udaje się wbić na jakąś imprezę do znajomego znajomych.  

Na jednej z nich poznaje pana B., który handluje.

On ma 55 lat, ona 16. On chce towarzystwa, ona narkotyków. Mogą sobie pomóc. Adze wydaje się, że trafiła do raju. Duży dom na przedmieściach. Może się wyspać, wykąpać, zjeść obiad. No i ćpać. Narkotykowe eldorado. Kokaina, LSD, opiaty, benzo, marihuana. Do tego średnio pół litra dziennie.

Po kilku miesiącach poznaje chłopaka i wyprowadza się od B. Pomieszkuje u znajomych, bierze coraz więcej. Ale przestaje być fajnie. Coraz częściej po imprezie skręca się z bólu. A jeśli nie ma skąd wziąć narkotyków, jest jeszcze gorzej. Nieraz trzęsie się tak, że wali głową w ścianę.

Chuda jak patyk, ściągnięta twarz, blada cera, poklejone włosy. Żywy obraz nędzy.

Na imprezie sylwestrowej bierze tyle, że odcina jej prąd. Ziomki przerażone, że się zaćpała i będzie przypał. Dzwonią na 112. Lekarze powiedzą w szpitalu, że jeszcze kilka dni ciągu i zamiast na oddziale ratunkowym, skończyłaby na cmentarzu.  

W 17. urodziny budzi się przypięta pasami. Sąd wydał już postanowienie o umieszczeniu jej w Lubiążu.

Kilka dni pod kroplówką. Kajdanki. Transport. Policyjny samochód wjeżdża przez bramę za ogrodzenie.

Aga spędzi tu najbliższy rok.

Aga nie wiedziała, że spędzi w zamknięciu cały rok
Aga nie wiedziała, że spędzi w zamknięciu cały rok © Wirtualna Polska | Dariusz Faron

KISIEL I KRATA

To nie żaden szpital, tylko kryminał. Tak przynajmniej myśli na początku.

O siódmej pobudka i śniadanie. Później społeczność, na której terapeuci omawiają raporty pielęgniarskie. Dwadzieścia minut spacerniaka. O 10:15 startuje terapia. Szkoła jest piętro wyżej. Do 18:00 kiblujesz na lekcjach. Latem wieczorem jest kolejny spacerniak. Jeszcze jedna społeczność i "lulu".

Jak coś odwalisz – zwyzywasz personel, poszarpiesz kogoś, zniszczysz sprzęt - lądujesz "na kracie". To dwie sale oddzielone kratą. Zwykle trafia się tam na tydzień.

Główna nieformalna zasada: nie kablować personelowi, donoszą tylko frajerzy. Jeśli kilka dziewczyn robi bardachę (tj. awanturę), nic nie widziałaś i nie słyszałaś. A grubych afer nie brakuje, bo wokół same patuski (tak przynajmniej myśli na początku Aga).

Po dwóch miesiącach izolacji zaczyna wariować.

Pije mgiełki do ciała ze szpitalnego sklepiku, żeby się odurzyć. Koleżanki podpowiadają, że płyn do dezynfekcji też kopie. Faktycznie – jest korba. Odbija jej się mydłem, ale da się przeżyć. Innym razem personel widzi na kamerach, jak Aga wciąga kisiel. Tak ją trzepało, że chciała poczuć jakiś proszek w nosie.

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

Aga staje się liderką łamania abstynencji na oddziale. Ciągiem spędza na kracie dwa miesiące, bo personel kilka razy z rzędu przedłuża karę. Tracisz wtedy wszystkie przywileje. Nie posłuchasz muzyki, nie uczestniczysz w społecznościach, nie odbierzesz telefonu od rodziny.

Widzenia odbywają się w weekendy. Pacjent ma też prawo do rozmów telefonicznych z rodziną. Starzy muszą tylko podać pesel i hasło, które wcześniej ustalą z lekarzem. Niektóre dziewczyny wiszą wieczorem na słuchawkach.

Ale nie Aga.

- Rodzice wysyłali mi paczki. Chciałam im powiedzieć, że postaram się zmienić. Dlatego czekałam na telefon. Początkowo myślałem, że coś nie tak z aparatem, jakiś problem techniczny. Aż któregoś dnia do mnie dotarło: po prostu do mnie nie dzwonią.

TELEFON OD MAMY

- Mama na pewno przyjedzie, tylko musi uzbierać pieniądze.

To nie Aga, tylko Jasiek. Piętnaście lat, uzależnienie mieszane - wódka i narkotyki. Ojciec w więzieniu, matka opiekuje się w domu jego rodzeństwem. Z Pomorza jest kawał drogi, ale umówili się, że będzie odwiedzać syna raz w miesiącu.

- Przyjedzie, mówię pani - głos zaczyna mu się łamać. Nie wiadomo, czy przekonuje terapeutkę, czy siebie.

Maria Sendyka, kierowniczka zespołu terapeutycznego, słyszy to już któryś raz. Łagodnie kiwa głową. Jasiek jest w Lubiążu od pół roku, a jeszcze nie widziała jego matki na oczy. Aż któregoś dnia chłopak ogłasza triumfalnie, że znalazł rozwiązanie. Pozostało tylko czekać na telefon. Matka zaczyna jak zwykle:

- Na razie cię nie odwiedzę, bo nie mam za co.

- Wiesz co, mamo? To weź z mojego 800 plus. Mnie nie ma, więc pieniądze leżą.

- Musiałam za to kupić ojcu fajki do kryminału.

W słuchawce cisza.

Może ani razu nie odwiedziła syna w szpitalu psychiatrycznym, ale przynajmniej Stefan będzie mógł zakurzyć. Tymczasem Jasiek tym jednym telefonem rozwalony bardziej niż przez dopalacze, fentanyl i ecstasy razem wzięte.

Następnego dnia się potnie.

Ordynator oddziału dla uzależnionych dzieci, Norbert Sabatowski
Ordynator oddziału dla uzależnionych dzieci, Norbert Sabatowski© Wirtualna Polska | Dariusz Faron

FAJKI

- Z niektórymi rodzicami pracuje nam się często dużo trudniej niż z dziećmi. O ile można w ogóle mówić o współpracy - mówi dr Sabatowski.  

- Mamy pełen przekrój: dzieci z biednych domów, ale też córki i synów menedżerów, dyrektorów, polityków. Rodzice często traktują nasz oddział jak serwis samochodowy. Mamy im naprawić dziecko i zwrócić. Reszta ich nie obchodzi - tłumaczy Maria Sendyka.

Raz do Sabatowskiego podchodzi 13-latek. Przebywa drugi dzień na sali obserwacyjnej. - Panie doktorze, nie mógłbym u was zostać do osiemnastki? W domu strasznie mnie tłuką.

- Takie zdania rozwalają głowę. Co musiało przeżyć dziecko, które pyta z nadzieją, czy nie mogłoby siedzieć na oddziale zamkniętym przez pięć lat, bo jest mu lepiej niż w domu? - pyta lekarz.

Inna scena. Swoją historię opowiada 14-latka. Jak miała 11 lat, skierowali ją do młodzieżowego ośrodka wychowawczego. Uciekła i przejechała pół Polski, byle wrócić do domu. Ledwo stoi na nogach. Matka otwiera drzwi, ale wcale nie wpadają w sobie w ramiona. Głupia sprawa: zamieszkał z nią nowy "wujek", a wujek nie lubi dzieci. Fajnie, że Asia wpadła, ale może wróciłaby do ośrodka?

- I ta dziewczyna pyta mnie, czemu matka jej nie chciała. Co by pan odpowiedział?

Sabatowski nie zapomni też, jak poszedł na rozprawę sądową o opiekę nad jedną z pacjentek. Akurat weszło 500+. Rodzice nagle zapałali do córki miłością, zaczęli walczyć o prawa rodzicielskie. Odwiedzali ją sporadycznie, więc nie wiedzieli, że stoją na korytarzu obok ordynatora.

Matka: - Ty, a w której ona jest klasie? Mogą dopytywać.

Ojciec tylko wzruszył ramionami. Adwokatka podpowiedziała, że w szóstej.

Personel stara się zrozumieć dzieci i ich zachowanie. Scenariusz zwykle jest ten sam: w pierwszych tygodniach są agresywne i się buntują. Sabatowski nie zliczy, ile razy usłyszał, że jest "łysym chu***" (mówi, że zgadza się tylko "łysy"). Szukają zaczepki, niszczą sprzęt, grają przed rówieśnikami twardzieli.

A gdy zapytasz o rodzinny dom, pękają jak cienkie szkło.  

PARAPET

- Nie będzie ci przeszkadzało, jak zapalę?

Magda: 18 lat, duże ciemne oczy, kasztanowe włosy do ramion. Rajd po psychiatrykach, cztery próby samobójcze. Po jednej z nich lekarze mówili matce: nie dożyje rana. Jakoś się udało.

O uzależnieniu opowiada jej się łatwiej niż o domu. Część wspomnień wyparła, ale niektóre obrazy zostały w głowie.

Pijany tata próbuje utopić mamę w wannie.

Dusi ją przy ścianie.

Bije tak, że przez kilka godzin matka nie będzie mogła się podnieść.

W końcu rodzice się rozwodzą, zakładają nowe rodziny. Magda zamieszkuje z matką i jej partnerem. Jako nastolatka wymyka się nocami z domu, żeby się napić albo zajarać trawę ze znajomymi. Wtedy matka odsyła ją do ojca.

Miała trzynaście lat, więc z tego okresu pamięta już dużo więcej.

Ojciec wpada w furię jak dawniej. Bije jeszcze mocniej. Raz tak ją szarpie, że wyrywa jej włosy. Innego dnia w szale podnosi jej drobne ciało i trzyma nad parapetem. Krzyczy, że "wypier*** ją przez okno".

Magda chodzi jak w zegarku.

Aż partnerka ojca czyta jej rozmowy na Facebooku. Magda napisała do koleżanki, że jeśli tata jeszcze raz ją tknie, zadźga go nożem. Chwilę później ojciec wpada do pokoju i okłada ją jak nigdy. Po wszystkim rzuca tylko: "wracasz do matki".

- W wieku 15 lat pierwszy raz wzięłam mefedron – wspomina.

Staje się agresywna, coraz częściej znika z domu. Najpierw bierze od imprezy do imprezy, potem codziennie. Początkowo jest euforia. Z czasem ćpasz już tylko po to, żeby przeżyć kolejny dzień. Kurator. Interwencje policji. Nieraz karetka, gdy traci przytomność.

Godzi się pójść do ośrodka leczenia od uzależnień. Ale po miesiącu podchodzi do terapeuty:

- Proszę mnie wypisać, jestem już zdrowa.

Nie udaje się go przekonać. - W takim razie wypisze mnie pan na wypis karny.

Najpierw atakuje inną dziewczynę. Później biegnie do łazienki i uderza głową w okno. Próbuje wybić szybę, żeby uciec. A kiedy zdaje sobie sprawę, że się nie uda, tnie się rozbitym szkłem.

Tego samego dnia dostaje wypis karny. I skierowanie do Lubiąża.

Ale zamiast do szpitala, Magda wsiada do pociągu i ucieka z chłopakiem nad morze. Policja nie znajduje jej na czas. Szpital informuje sąd, że tymczasowo zwolniło się jedno miejsce.

Zajmie je Aga. W Lubiążu dziewczyny spotkają się dopiero za kilka miesięcy.

Oddział dla uzależnionej młodzieży cieszy się złą sławą
Oddział dla uzależnionej młodzieży cieszy się złą sławą© Wirtualna Polska | Dariusz Faron

OCZY SZEROKO OTWARTE

W części męskiej i żeńskiej na każdej zmianie jest łącznie pięciu terapeutów, dwie pielęgniarki i kilku sanitariuszy. Naczelna zasada: oczy szeroko otwarte.

Myślisz, że trafił ci się spokojny dzień, a kilka minut później opatrujesz pacjenta, który się pociął. Lekarz naliczy 42 rany cięte. Teraz nie ma czasu o tym myśleć, kolejny alarm: chłopak z dwójki próbuje odebrać sobie życie. Przybiegną w ostatniej chwili.

Trudno kogoś ratować, jeśli on sam nie chce sobie pomóc.

Maria Sendyka: Prowadziłam uzależnioną dziewczynkę, która wzięła leki na serce należące do jej babci. Utrata przytomności, napad padaczkowy, nagłe zatrzymanie krążenia. Ledwo ją uratowali. Wie pan, co mi powiedziała? Że przecież nic takiego się nie stało.

Możesz tłumaczyć na milion sposobów, że niszczą sobie życie. Część i tak wie swoje.

Na przykład Igor, 17-latek. Po wyjściu z oddziału nie zamierzał rzucić nałogu ani zmienić roboty. Wyliczał ordynatorowi: - Ja mam za jeden samochód kilkanaście tysięcy, a złapali mnie tylko raz. To co mi pan będzie pierd***, że mam żyć na czysto i tyrać od siódmej do piętnastej?

Próby samobójcze, samookaleczenia czy wyzwiska pod adresem personelu to na oddziałach psychiatrycznych chleb powszedni. Ale Lubiąż jest specyficzny ze względu na uzależnienia.

Raz w części męskiej nagłe pobudzenie u kilku pacjentów. Nie trzeba być toksykologiem, żeby się zorientować, że coś wzięli. Ojciec Marka pomyślał, że syn chętnie by coś przyćpał. Wyciął w książce dziurę, wsadził woreczek z amfetaminą, dał mu na widzeniu. Mocna lektura. A że syn jest koleżeński, to się podzielił. I pół oddziału ma korbę.

Potrzeba ćpania matką wynalazków: tytoń w margarynie, marihuana w keczupie, amfetamina w szamponie, etanol w kartonach z sokiem. Był też kochający dziadek, który przywiózł wnuczce "małpkę", żeby z nim wychyliła.

Widziałeś już wszystko, a mimo to łapiesz się za głowę i tracisz wiarę w ludzi.

A potem zwykle dzieje się coś, co sprawia, że ją odzyskujesz.

DZIEWIĄTY KRĄG

Aga leży na sali i patrzy w sufit. Nie wie, jak wytrzyma tu kolejne pół roku. Nagle odzywa się Kaśka, koleżanka z pokoju. Uzależnienie mieszane.

- Wiesz co, Aga? Myślę sobie, jakby to było na trzeźwo.

- Co ty pieprzysz?! Zaraz walniemy mgiełkę.

- Poważnie gadam. Wyobrażam to sobie nawet: wychodzę ze szpitala, kończę szkołę, zdaję prawko. Jadę z chłopakiem coś zjeść, zamiast się nachlać.

Cisza.

Aga sama zaczyna się zastanawiać. Co niby miałaby robić? Wszystko kręci się wokół ćpania. Boi się tej myśli, ale nie może wyrzucić jej z głowy: Kaśka ma rację. Fajnie byłoby normalnie żyć. Skończyć z tym gównem.

Na terapii pierwszy raz opowiada, jak łamała w szpitalu abstynencję. A kilka dni później wchodzi do sali i widzi, że dziewczyny piją mgiełkę. "Wychylisz z nami?". Nie mówi nic, tylko cała się trzęsie, jakby miała atak.

- Wypieprzajcie stąd, bo powiem pielęgniarce!

Znowu cisza. Koleżanki patrzą jak na kosmitkę. Najpierw myślą, że to jakaś pokazówka. Ale Aga nie złamie abstynencji do końca pobytu. Z przodowniczki w ćpaniu stanie się liderką terapii.

Codziennie ma chwile zwątpienia, ale nie jest już sama. Skumplowała się z Magdą, którą przywieźli kilka miesięcy później.

Nie mogła uciekać w nieskończoność. Kiedy wróciła znad morza, sąd wyznaczył kolejny termin stawienia się w Lubiążu. Rodzice zapakowali ją do samochodu i przywieźli na oddział.

Magda też wypierała, że jest uzależniona. Aż złamała abstynencję tydzień przed rozprawą, na której sąd decydował, czy po trzech miesiącach nie wypuścić jej ze szpitala. Nie wypuścił. A ona napisała w liście do chłopaka: "jestem ćpunką".

Też próbuje się naprawić. Jednocześnie nie dziwi się sobie, że uciekała przed Lubiążem. O oddziale do dziś krążą legendy. Mówi się, że jeśli psychiatria dziecięca w Polsce to piekło, Lubiąż jest dziewiątym kręgiem.

A podobno w każdej legendzie tkwi trochę prawdy.

Kierowniczka zespołu terapeutycznego, Maria Sendyka
Kierowniczka zespołu terapeutycznego, Maria Sendyka© Wirtualna Polska | Dariusz Faron

PIANKA

Historia sprzed wielu lat.

Mroźny grudzień, za oknami biało. Maria Sendyka przemierza szpitalne korytarze. Od rana coś wisi w powietrzu. Dzieci pobudzone, napięcie takie, że starczyłoby na oświetlenie całego kompleksu.

Pożar zaczyna się od małej iskry.

Na oddziale męskim dwóch nastolatków goli się przed lustrem. Obaj dobrze zbudowani. Obaj mieli sportowy talent, ale od bicia rekordów woleli bić ludzi. Autostrada do więzienia, a oni już dawno jadą na piątce.

Jeden psika w drugiego pianką do golenia, ale żart się nie podoba. Szturchanina, wyzwiska, na oddziale błyskawicznie rozchodzi się informacja, że w kiblu jest dym. Nagle ktoś rzuca magiczne hasło: "Bunt!". Nikogo nie trzeba namawiać.

Kilkunastu chłopaków zaczyna demolować oddział. Niszczą wszystko, co napotkają na drodze. Na oddziale jest około dziesięciu członków personelu – sanitariusze i pielęgniarki. Dla bezpieczeństwa zamykają się za kratą. Telefon na policję.

Któryś z chłopaków daje cynk, że niebiescy już podjechali. Wszyscy skandują: "Jeb** psy! Jeb** psy!". Jeden z sanitariuszy, próbujący opanować sytuację, zostaje zaatakowany przez pacjenta. Chłopak łamie mu rękę.

- Tamtego dnia o mało nie zginąłem. Pacjent zamachnął się na mnie wykręconą nogą od stołu. Przyjechała brygada antyterrorystów, ale ostatecznie nie weszła na oddział. W ostatniej chwili udało nam się ich uspokoić poprzez rozmowę i nawoływanie do zaprzestania buntu - mówi dyrektor szpitala Jacek Kacalak.

Pacjenci kładą się na ziemi. Potem lądują w pasach, a personel ogląda zniszczenia. Krajobraz jak po wojnie: na podłodze pełno szkła, drzwi od szafy wyłamane, łóżka postawione na sztorc.

W łazience przed lustrem stoi otwarta pianka do golenia.

PIEKŁO PO REMONCIE

- Przeżyliśmy kilka buntów, ten był największy - mówi Sabatowski.

Przez lata wielu jego współpracowników rzuciło papierami. Nie wytrzymali obciążenia. Sam kilka razy myślał o złożeniu wypowiedzenia. Zły wizerunek oddziału nie ułatwia pracy.

Maria Sendyka: Mieliśmy na oddziale uzależnioną dziewczynkę. Początkowo nie wierzyła w efekty terapii, była oporna i roszczeniowa. Po czasie zaczęła realizować terapię i stosować się do wymagań. W międzyczasie sąd zdecydował, że trafi też do nas jej koleżanka. Ucieszyła się, że będzie miała kompankę. Nagle przyszła informacja, że tamta dziewczyna popełniła samobójstwo. Podobno odebrała sobie życie, żeby nie jechać do Lubiąża. Nasza pacjentka długo nie mogła się z tym pogodzić.

Lek. med. Norbert Sabatowski: Nagminnie zderzałem się z opinią, że to miejsce najgorsze z najgorszych. W czerwcu przyjmowaliśmy nowego pracownika. Zapytał: "Czemu nic nie robicie z wizerunkiem?". Ale my nie startujemy w konkursie na lubienie. Nie mamy być fajni. Mamy ich ratować.

W 2015 r. o szpitalu zrobiło się głośno. Jeden z pacjentów napisał skargę do biura Rzecznika Praw Dziecka. Kontrolerzy odwiedzili Lubiąż. I mieli uwagi do warunków, w jakich przebywają pacjenci.

- Kontrolerom rzucił się w oczy brak szafek na rzeczy osobiste. Nie ma też biurek. Dzieci odrabiają lekcje wspólnie, w stołówce. Albo w sali terapeutycznej, gdzie straszą obdrapane stoły, chwiejące się żelazne krzesła z powyrywanymi siedzeniami, na ścianach łuszczy się farba, a na wysokim suficie mruga z charakterystycznym trzeszczącym dźwiękiem jedna z niewielu działających jarzeniówek - pisał "Dziennik Gazeta Prawna".

Dziś warunki są już dużo lepsze. Oddział przeszedł gruntowny remont. Maria Sendyka wylicza: - Zrobiliśmy dzieciom siłownię. Z dotacji urzędu marszałkowskiego we Wrocławiu organizowane są zajęcia sportowe, zumba czy dogoterapia. Szkoła zabiera pacjentów na wycieczki czy basen. Raz w roku są warsztaty artystyczne i konkurs piosenki.

- Czy tak wygląda piekło?

Aga nie ma wątpliwości: gdyby nie specjaliści z Lubiąża, leżałaby już na cmentarzu. - Miałam wspaniałych terapeutów, Maćka i Olę. Napisz proszę, że mnie uratowali.

Magda w żadnym innym miejscu nie spotkała dorosłych, którym by na niej zależało. - Tam pierwszy raz komuś zaufałam. Chcę, żeby to wybrzmiało: nie ma powodu, by bać się tego oddziału.

- Faktycznie mówi się, że Lubiąż to piekło. Ale przecież w piekle nikt nie ratuje ci życia.

W tych miejscach znajdziesz specjalistyczną pomoc
W tych miejscach znajdziesz specjalistyczną pomoc© Wirtualna Polska

ŁAZIENKA

23 lutego 2023 roku.  

Osiemnaste urodziny Agi. Jej ostatni dzień.

Z sądu przyszło postanowienie, że może opuścić szpital. Na porannej społeczności śpiewają jej "sto lat". Później każda z dziewczyn mówi dwa słowa na pożegnanie. Życzą, żeby się trzymała. Żeby z rodzicami się jakoś ułożyło. I żeby nie szła w tango, chociaż o to są spokojne – Aga na pewno nie poleci.

Terapeutka radzi, żeby na wolności unikała miejsc, w których brała. W takim razie musiałaby nie wychodzić z domu. Ćpała dosłownie wszędzie. Nawet w łazience przychodni leczenia uzależnień.

Nagle strach ściska jej żołądek, ma ochotę schować się pod stół. Nie zna świata bez narkotyków. Praktycznie nie ma znajomych, którzy nie biorą. Zaraz zaczną się odzywać, bo skoro Agę wypuścili, dobrze byłoby razem walnąć w kabel.

Telefon: rodzice czekają na dole.

Samochód wyjeżdża za mur. Aga próbuje opowiadać o terapii, ale rozmowa z rodzicami się nie klei, a do domu 150 km. Otwiera szybę i kładzie się na tylnym siedzeniu. Z nerwów robi jej się słabo. Wie, że najtrudniejsze zaczyna się po wyjściu ze szpitala.

- Liczyłyśmy z Magdą, że na dwanaście osób z naszej grupy cztery już nie żyją.

Po prostu się zaćpały.

KLEPSYDRY

Oddział istnieje od 2007 r. Otwierał go Jacek Kacalak, który jest dyrektorem szpitala od 21 lat. Jak mówi, na miejsce czeka obecnie szesnaścioro dzieci z całej Polski. Średni czas oczekiwania wynosi trzy miesiące.

W czerwcu dr Aleksandra Lewandowska, krajowa konsultantka ds. psychiatrii dziecięcej, alarmowała na konferencji Ministerstwa Zdrowia, że coraz więcej małoletnich pacjentów jest kierowanych na oddziały psychiatrii sądowej.

- Takich oddziałów jak nasz powinno być więcej, bo liczba uzależnionych dzieci rośnie. Są inne ośrodki w kraju, ale to placówki otwarte. Patrząc całościowo, miejsc, w których dziecko otrzymuje specjalistyczną pomoc, jest w Polsce zdecydowanie za mało - mówi Maria Sendyka.

Wtóruje jej Sabatowski: - Jeden oddział na cały kraj na pewno nie wystarcza. Inna kwestia, że kulejemy systemowo. Z lokalnym sądem współpracuje się nam bardzo dobrze, ale z niektórymi jest ciężko. Sprawy wloką się tak długo, że dziecko, które powinno do nas trafić, przed wydaniem decyzji kończy 18 lat.  

Jaka jest skuteczność terapii?

- W długotrwałe leczenie uzależnienia wpisane są potknięcia. Pacjenci są tego świadomi i otrzymują zalecenia kontynuowania leczenia we własnym środowisku. Jeśli pyta pan o dzieci, które od razu po wyjściu z Lubiąża całkowicie rzuciły nałóg, jest to niewielki procent – przyznaje ordynator.

Dziecko opuszcza szpital i liczysz, że za jakiś czas odwiedzi oddział. Tymczasem to ty odwiedzasz je na cmentarzu.

Maciek miał 18 lat. Heroinista. Na terapii fajnie mu szło, aż nagle odwrót: to jego życie i będzie robił, co mu się podoba. Na rozprawie matka powiedziała, że nie chce, by go wypuszczono, bo się go boi.

Wyszedł w swoje osiemnaste urodziny. Dwa miesiące później odebrał sobie życie.

Karol. Marihuana, amfetamina, alkohol. W domu uzależnieni rodzice i skrajna bieda. Mama i tata niezaradni życiowo. Jak tylko się zjawili, z radości oddawał im swój obiad, bo może głodni. Po terapii wrócił do narkotyków.

Też popełnił samobójstwo.

Ale nie zawsze kończy się tragedią. Jacek brał wszystko, co wpadło mu w ręce. Zafascynowany przestępczością. Co chwilę dawał do zrozumienia, jak bardzo ma terapię w dupie. Rodzice postawili na nim krzyżyk. Trafił z Lubiąża do DPS-u. Po roku do gabinetu Sabatowskiego puka młody, wysportowany facet.

- Jacuś? Rany boskie, świetnie wyglądasz!

- Widzi pan, panie doktorze? A nie stawialiście, ku***, na mnie!

- No co ci mam powiedzieć? Nie stawialiśmy. Ale siadaj, opowiadaj!

Pomaga personelowi w DPS-ie. Zatrudnił się na budowie. Wynajmuje mieszkanie z kolegą. Zadowolony z życia. Uśmiechnięty.

Trzeźwy.

- W Lubiążu uratowali nam życie - mówią Aga i Magda
- W Lubiążu uratowali nam życie - mówią Aga i Magda© Wirtualna Polska | Dariusz Faron

TORT

Aga nie wzięła narkotyków, odkąd wyszła z Lubiąża. Ale dwa razy zapiła.

Dlatego kilka miesięcy po Lubiążu dobrowolnie pojechała do ośrodka uzależnień dla kobiet. Od roku jest całkowicie czysta. Stara się posklejać relacje z rodzicami, pomaga im prowadzić biuro.  

- Otwarcie mówię ludziom, że jestem po terapiach. Nie wstydzę się, że się uzależniłam, tylko tego, co robiłam pod wpływem narkotyków - tłumaczy. Chce skończyć kurs pierwszej pomocy. Nie ma jeszcze sprecyzowanych planów, ale fajnie byłoby komuś pomagać.

Magda opuściła oddział 22 maja 2023 roku. Też miała potknięcia, długo by opowiadać. Tak jak Adze, niedługo stuknie jej pierwsza rocznica życia w trzeźwości.

Jest w trzeciej klasie liceum, przygotowuje się do matury. Chce studiować psychologię, chodzi na spotkania anonimowych narkomanów. Choć minęło sporo czasu, nadal ma żal do rodziców. "Skoro tak cię bił, jak mogłaś mnie do niego odwieźć?" - w myślach zadała to pytanie matce milion razy. Ciągle szuka odpowiedzi.

W sierpniu 2024 dziewczyny ruszyły na wyprawę rowerową do Lubiąża. Na społeczności mówiły młodszym dziewczynom, że można żyć w trzeźwości.

Niedługo będą świętować urodziny Agi.

Siedemnaste spędziła w pasach. Osiemnaste – na oddziale zamkniętym o wzmocnionym zabezpieczeniu. Te nadchodzące zamierza celebrować inaczej niż przed roczną izolacją. Zamiast wódki będzie cola, zamiast mefedronu - tort śmietankowy.

Ma tylko jedno życzenie: dalej umieć żyć bez narkotyków.

Jeśli zdmuchnie z tortu wszystkie świeczki, podobno się spełni.

***

Zmieniłem imiona pacjentów.

Treść reportażu została skonsultowana z Lucyną Kicińską, członkinią Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i współautorką broszury "Rekomendacje dotyczące informowania o zachowaniach samobójczych".

Szukasz kontaktu z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (70)