ŚwiatJedno słońce, wiele księżyców. Kulisy zgładzenia wpływowego wuja Kim Dzong Una w Korei Północnej

Jedno słońce, wiele księżyców. Kulisy zgładzenia wpływowego wuja Kim Dzong Una w Korei Północnej

Upadek wpływowego wuja Kim Dzong Una sprawił, że Korea Północna ponownie znalazła się na czołówkach światowych mediów. Czemu ten prominentny przedstawiciel reżimu musiał zginąć? I czemu sądzono go - krótko, ale jednak - przy świetle jupiterów i włączonych kamerach, co było precedensem? Przyczyn jest kilka, choć większość z nich to spekulacje - pisze prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski.

Jedno słońce, wiele księżyców. Kulisy zgładzenia wpływowego wuja Kim Dzong Una w Korei Północnej
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Yonhap South Korea

09.01.2014 | aktual.: 18.04.2014 09:36

Koreańska Republika Ludowo-Demkratyczna (KRLD) nie jest ani ludowa, ani demokratyczna. To pojęciowy fałsz. Faktycznie to ostatnia na globie skamielina stalinizmu i totalitaryzmu, którą raczej należałoby zwać komunizmem klanowym.

Dynastia Kimów

Nigdzie indziej na świecie, nawet na Kubie, gdzie władzę przejęli po sobie bracia, nie ma u władzy Klanu, który rządzi - okrutnie - przez trzy pokolenia. A głośno o nim tylko wtedy, gdy wyskoczy z nową sensacją. Przed niemal rokiem, 12 lutego 2013 r. reżim w Pjongjangu doprowadził do trzeciej próby jądrowej, a potem poważnego kryzysu międzynarodowego. Natomiast 8 grudnia ubiegłego roku zgładzono Dzang Song Thaeka, dotychczas jednego z kluczowych władców Klanu i szarą eminencję reżimu.

Rodzinne koligacje Dzanga decydowały o jego pozycji: to zięć Kim Ir Sena, założyciela dynastii, ożeniony z Kim Kong-huei, siostrą drugiego w linii dynastycznej Kim Dzong Ila, a tym samym wuj obecnego Wodza. Jego brat, wicemarszałek Dang Song-u, przy poprzednim Wodzu był szefem MSW. To kolejny dowod na to, że nie liczą się ani oficjalna ideologia songun, a więc "armia na przedzie", ani tym bardziej oficjalne struktury formalnie rządzącej Koreańskiej Partii Pracy (KPP). Od dawna wiadomo, że najważniejszy jest Klan.

Czemu więc jeden z jego prominentnych przedstawicieli zginął? Czemu sądzono go - krótko, ale jednak - przy świetle jupiterów i włączonych kamerach, co było precedensem? Bo nawet jeśli nie zginął rozszarpany przez psy, czego w tamtejszej antykulturze politycznej wykluczyć nie można, to dlaczego stracił najpierw wpływy, a potem życie?

Przyczyn jest kilka, choć większość z nich to spekulacje. Prawdy nie zna bodajże nawet wywiad w Seulu, zazwyczaj o przełomowych lub przynajmniej ważnych decyzjach u sąsiada, podobnie jak ta o usunięciu Dzanga, dowiadujący się po fakcie.

Upadek wpływowego wuja

Dzang już raz, w połowie ubiegłej dekady, stracił zaufanie i zniknął z życia publicznego. Spekulowano wówczas, czy siedzi w areszcie domowym, czy w obozie pracy. Wypłynął ponownie wiosną 2006 roku. Półtora roku później objął formalne stanowisko i przejął kontrolę nad kadrami KPP oraz policją i bezpieczeństwem wewnętrznym, a więc w każdym totalitaryzmie sferami newralgicznymi.

Kiedy w grudniu zmarł Kim Dzong Il, zaczął się po raz pierwszy publicznie pojawiać w mundurze i był jednym z czterech wybranych, obok nowego Wodza Kim Dzong Una, niosących trumnę zmarłego. Parę miesięcy później, w sierpniu 2012 r., gdy nowy Wódz, jeszcze niespełna 30-letni, nie osiadł na dobre w siodle, Dzang powiózł delegację najwyższego szczebla do Wielkiego Brata w Chinach, gdzie zafundowano mu przyjęcie godne głowy państwa - przyjęli go wszyscy najważniejsi przywódcy. Tym samym, można przypuszczać, przesądził swój los. W reżimie klanowym nie może być dwóch słońc. To jedna galaktyka i jedno źródło, wokół którego orbitują wszyscy pozostali, niczym księżyce odbijające płynące z centrum światło.

Jeszcze jedna przyczyna może być istotna - wspomniana w komunikatach po śmierci "rozwiązłość seksualna", a więc niewierność wobec Kim Kong-huei. Natomiast spory biznesowe, korupcja, wpływy w branży węglowej czy kontrola nad łowiskami, które składały się na zarzut śmiertelny, zwany nadużyciami władzy, były już tylko gwoździem do trumny. Albowiem wszystkim innym najważniejszym osobom w Klanie można postawić zarzuty dokładnie takie same. Kto ma władzę, ten ma bogactwo.

Do egzekucji nawiązał w orędziu noworocznym Kim Dzong-un. W istocie powiedział prawdę, zarzucając wujowi, iż "niszczył jedność" i "tworzył kontrrewolucyjną frakcję", co należy czytać: nie chciał się do końca podporządkować nowemu Wodzowi, tak silny się czuł. Jego odejście i ponoć publiczna egzekucja przed najważniejszymi oficjelami w państwie dowodzi konsolidacji władzy najmłodszego Kima, a przy okazji ma stanowić przestrogę dla innych: tylko spróbujcie mi się przeciwstawić, a czeka was taki sam los...

Na Północy bez zmian

Usunięcie wuja, podobnie jak poprzednio kochanki z wcześniejszych lat, spekulacje wokół żony, która na pewien czas zniknęła i przed Nowym Rokiem znów się pojawiła, w istocie ciągły kryzys wokół programu nuklearnego, a także coraz bardziej widoczny przepych wokół trzeciego w dynastii Wodza, prowadzą do jednej, smutnej konkluzji. Wbrew oczekiwaniom i nauce w Szwajcarii, Kim Dzong Un nic nie zmienił w mechanizmach rządzenia, włączonych przez dziadka, który kiedyś, w latach 50. ubiegłego stulecia, równie brutalnie pozbywał się politycznych rywali.

Komunizm klanowy trwa w najlepsze, będąc jawnym wyrzutem sumienia społeczności międzynarodowej, o ile takimi kategoriami można się w polityce w ogóle posługiwać. Do zjednoczenia Korei równie daleko, jak poprzednio. A ostatnia propozycja władz w Seulu, by ponownie łączyć rodziny po obu stronach linii rozejmowej zdaje się tylko potwierdzać podejście business as usual. Brutalny reżim trwa, a my oglądamy reality show, które w pełni zasługuje na miano serialu o Wielkim Bracie.

Prof. Bogdan Góralczyk dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)