Jarosław Sellin: ludzie oczekują od mediów wyjaśniania rzeczywistości
Audycje, w których się zaprasza po prostu dwóch najchętniej, jak najbardziej wyszczekanych i najostrzejszych w słowach polityków adwersarzy z dwóch albo trzech ugrupowań politycznych, tego typu audycje są już moim zdaniem anachronizmem, znaczy moim zdaniem większość ludzi oczekuje już raczej od mediów wyjaśniania rzeczywistości, a nie spektaklu - powiedział Jarosław Sellin, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, gość "Sygnałów Dnia".
10.04.2007 | aktual.: 11.04.2007 09:36
Prezes Urbański zapowiada koniec dyktatu słupków. Czy to dobrze? Czy telewizja publiczna powinna się bić o widza, powinna stawiać czoło na ubitej ziemi telewizjom komercyjnym, czy też odpuścić sobie takie frontalne starcie, dziś koncentrować się na tzw. misji?
Jarosław Sellin: To jest taki dylemat, o którym dyskutujemy od wielu, wielu lat, na czym powinna bardziej skupiać się telewizja publiczna i w ogóle media publiczne, właśnie czy na ilości, czy na jakości odbiorcy. Z jednej strony oczekuje się od mediów publicznych, żeby miały istotny udział w rynku. I mają istotny udział w rynku, telewizja publiczna w Polsce to jest połowa rynku telewizyjnego. To jest fenomen w skali europejskiej. Radio publiczne mniej więcej jedna trzecia, też spory udział. Ale z drugiej strony często się wskazuje i słusznie, że to się odbywa pewnym kosztem, kosztem komercjalizacji programu, to znaczy wypłukiwania z anteny, zwłaszcza w czasie szansy na dobrą oglądalność, programów o charakterze misyjnym, programów ambitniejszych. I to jest taki ciągły dylemat. Ja raczej zawsze byłem zwolennikiem tego, żeby rzeczywiście nie żyć po dyktatem słupków, żeby uznać, że na przykład Teatr Telewizji, który w procentach ogląda na przykład 3% ludzi i wygląda to niezbyt imponująco, żeby raczej to
oceniać w kategoriach liczb bezwzględnych. Jeżeli uznamy, że Teatr Telewizji, te 3%, to oznacza prawie milion osób, to to jest niebywały sukces. Proszę mi pokazać spektakl teatralny gdzieś w świecie, który ogląda milion osób w tym samym czasie. Więc uważam, że po prostu inne kryteria oceny tutaj powinny być.
Prezes Urbański mówi też: „Więcej informacji pozytywnych, mniej polityków na antenie”.
- Z tą pierwszą tezą to bym trochę polemizował, bo co to znaczy „informacje pozytywne”? To można przekroczyć pewną granicę, która potem może być oceniana jako po prostu propaganda sukcesu, aczkolwiek rzeczywiście jest tak, że w ostatnich latach w Polsce jest dużo rzeczy pozytywnych, które się dzieją i które warto by było pokazywać, a ja jakoś nie dostrzegam zbyt dużego zapału, zwłaszcza w mediach prywatnych, do pokazywania tych rzeczy. Jest takie zjawisko, które może trochę przesadzając i może trochę prawem ostrego pióra publicystycznego Rafał Ziemkiewicz kiedyś nazwał „małpim rozumem”, które ogarnęło wielu dziennikarzy czy publicystów, zwłaszcza w mediach prywatnych, w stosunku do opisywanej polskiej rzeczywistości w ostatnim półtoraroczu. Tak że na pewno jest tak, że zwłaszcza w tzw. mediach szybkich, czyli mediach informacyjnych, jednak informacje negatywne, bulwersujące, szokujące, sensacyjne jednak lepiej się trochę sprzedają. To jest po prostu taka specyfika tego typu dziennikarstwa.
Czy mniej polityków?
- Z tym to się zgadzam, dlatego, że uważam, że audycje, w których się zaprasza po prostu dwóch najchętniej, jak najbardziej wyszczekanych i najostrzejszych w słowach polityków adwersarzy z dwóch albo trzech ugrupowań politycznych, tego typu audycje są już moim zdaniem anachronizmem, znaczy moim zdaniem większość ludzi oczekuje już raczej od mediów wyjaśniania rzeczywistości, a nie spektaklu. Tego typu audycje są po prostu spektaklem, kiedy politycy rzucają się sobie do oczu. Są spektaklem dosyć ciekawym, znaczy zaspokajają naszą potrzebę, nie wiem, wolności słowa, widzimy, że wszystko można powiedzieć, każdy o każdym może wszystko powiedzieć, natomiast niewiele wyjaśniają z rzeczywistości. Ja sobie bardziej cenię i myślę, że wielu Polaków sobie bardziej ceni audycje publicystyczne, nawet o polityce, ale w których występują eksperci, w których występują politolodzy, socjolodzy, obserwatorzy sceny politycznej, którzy potrafią jakieś drugie dno pokazać różnych decyzji politycznych, a nie czystą propagandę,
którą politycy, oczywiście, w sposób naturalny uprawiają.