Jarosław Kaczyński: Polska do UE jako mocarstwo
(RadioZet)
23.04.2003 | aktual.: 23.04.2003 10:24
Jakie pan by chciał mieć cztery imiona? Cztery imiona? Tak. Pierwsze - Jarosław. Drugie - Aleksander, trzecie – Onufry, tak jak Zagłoba, a czwarte - może Adam. To chciałby pan, tak? Wiadomo, że Adam to jest... Zresztą od razu wyjaśnię, to nie jest inicjatywa Prawa i Sprawiedliwości, wszyscy, którzy to podawali, po prostu dopuszczali się pewnego rodzaju nadużycia. Nie, ale to mówił Artur Zawisza. Ale to jest inicjatywa grupy posłów, wśród których jeden, dokładnie jeden, jest z Prawa i Sprawiedliwości. Chcieliśmy oddać hołd Prawu i Sprawiedliwości, żeby mieć cztery imiona. Tak. Ale można też mieć na przykład pięć, jak Krasiński, przy czym używał tego piątego, na piąte miał Zygmunt. Oczywiście. Czy Prawo i Sprawiedliwość chciałoby, żeby w czasie referendum podawana była frekwencja? To jest taka bardzo trudna sprawa, bo gdy będzie podawana, to będzie to mogło być traktowane jako zachęta czy nawet nacisk w kierunku uczestniczenia w referendum. Jeżeli wtedy to referendum jednak będzie poniżej pięćdziesięciu
procent, to wynik będzie w oczywisty sposób negatywny. To znaczy nie w sensie prawnym - tutaj się nie zgadzam z profesorem Gebertnerem, że to oznacza niemożliwość podjęcia decyzji przez Sejm - ale w sensie politycznym. My w ogóle byliśmy przeciwnikami dwudniowego referendum, dlatego że uważaliśmy, że jeżeli w ciągu dwóch dni nie będzie pięćdziesięciu procent, to będzie to po prostu oznaczało powiedzenie „nie”. Jeżeli w ciągu jednego dnia, to w Polsce zwykle frekwencja i w referendach, i w wyborach jest poniżej pięćdziesięciu procent. W wyborach czasem jest powyżej pięćdziesięciu, a czasem poniżej, natomiast w referendach zawsze poniżej. Krótko mówiąc, nic by się nadzwyczajnego nie stało i Sejm mógłby spokojnie podjąć decyzję, natomiast przy dwóch dniach rzecz się komplikuje. Dobrze, czyli Prawo i Sprawiedliwość mówi „nie” temu, żeby nawoływać do głosowania w czasie referendum i żeby podawać frekwencję? Sądzę, że te dwa dni powinny być już pozostawione Polakom do ich własnych decyzji. To po prostu ułatwi
ewentualne... Nie daj Boże, bo bardzo dobrze, gdyby ta frekwencja była powyżej pięćdziesięciu procent, pozwoli na łatwiejsze decydowanie tym, którzy zasiadają w parlamencie. Bez wyrzutów sumienia, bez takiego przekonania, że się decyduje wbrew woli społeczeństwa. A gdyby, nie daj Boże, zdarzyło się tak, że Polacy powiedzą „nie”, czy Prawo i Sprawiedliwość wtedy w parlamencie powie „tak”? Jeżeli Polacy powiedzą „nie” w tym sensie, że więcej będzie przeciw niż za - jak ostatnio jedno z biur badania opinii publicznej przewidywało - to wtedy oczywiście w ogóle nie ma możliwości... Ja mówię o „nie” frekwencyjnym. O „nie” frekwencyjnym. Jeżeli będzie „nie” frekwencyjne i nie będzie to „nie” frekwencyjne typu trzydzieści procent frekwencji czy trzydzieści pięć - kiedy będzie zupełnie oczywiste, że większość społeczeństwa nie chce po prostu Polski w Unii - to wtedy będziemy decydować pozytywnie. Jesteśmy zdecydowanie za wejściem do Unii. Uważamy, że to jest polska szansa, trudna szansa, szansa, którą można zmarnować
- w szczególności wtedy, jeżeli będą złe rządy, jak to już mówię od lat. Jeśli Polską będą rządzić ludzie marni, to wtedy rzeczywiście ta szansa może nie być wykorzystana. Więcej nawet, może być więcej negatywnych skutków niż pozytywnych, ale powtarzam, to jest szansa i to wielka szansa, zarówno w sferze gospodarczej, którą się zwykle podkreśla, ale także w sferze politycznej. Przecież Polska wchodzi na bardzo dobrych warunkach politycznych. Gospodarcze są, powiedzmy sobie, do dyskusji, natomiast polityczne są bardzo dobre, wchodzimy jako mocarstwo europejskie. A rozumie pan, o co chodzi? Jest raport przygotowany przez niezależnych ekspertów, zamówiony przez Komitet Integracji Europejskiej - rząd nie przyjął tego raportu? Chodzi pani redaktor pewnie o ten raport, który mówi o skutkach wejścia - niewejścia? Tak. Muszę się przyznać, że ja tutaj stanąłem przed zagadką, która jest ponad moje możliwości polityczne. To nie rozwiążemy tej zagadki. Widocznie jestem jeszcze zbyt słabo wyrobiony. A rozwiąże pan
zagadkę, dlaczego tylko dziesięć procent badanych popiera premiera Leszka Millera, jego gabinet. O to naprawdę nietrudno, to jest po prostu najgorszy gabinet w III Rzeczypospolitej, tak już bardzo uwikłany w różnego rodzaju afery i w całkowitą niezdolność przy tym załatwienia czegokolwiek w sposób pozytywny, że nawet te dziesięć procent może budzić... Ale to skądinąd jest rekord. Nigdy żaden polityk, żadna instytucja nie miała tego rodzaju wyników w czasie, kiedy w Polsce w ogóle można było w sposób swobodny prowadzić tego rodzaju badania. Nawet wtedy, kiedy można je było prowadzić, można to tak określić, w sposób nieswobodny, czyli przed 1989 rokiem, gdyż po 1956 roku takie badania były, to nawet ten rząd, który był wyjątkowo oceniany, mówię o zapomnianym już dzisiaj premierze i rządzie pana Pieńkowskiego, jesienią 1980 roku, ten rząd też miał więcej, miał czternaście procent. I co według pana powinien zrobić premier Leszek Miller? Odejść. Czasem w polityce naprawdę trzeba odejść, trzeba odejść w imię
interesu kraju, a także w imię interesu własnej partii. Tutaj te dwa interesy się zbiegają. Leszek Miller i jego rząd bardzo szkodzi Polsce i to mnie też interesuje. Mnie nie interesują interesy SLD, ale jako obserwator mogę powiedzieć: nie jest w interesie SLD - dokładnie jest wyraźnie wbrew interesom SLD - żeby ten rząd trwał. Dobrze, ale odejść przed referendum, czy już lepiej po referendum? Przed, bo Polacy powinni dostać jakiś sygnał, że w Polsce się coś zmienia, że się zmienia na lepsze. W Polsce zwykle nowe rządy są dobrze przyjmowane i ich poparcie jest dużo, dużo większe niż tego rządu, który by odszedł. Jest taki oddech, można powiedzieć. Pewnie tym razem ten oddech nie byłby zbyt głęboki, ale jednak jakiś by był. I jeśli chodzi o tę najważniejszą decyzję, którą mamy podejmować 8 czerwca, to sądzę, że dorzuciłoby się i do frekwencji, i do głosów „za”. Polacy dają sygnał, wedle badań „Rzeczpospolitej”, Polacy by chcieli żeby wybory odbyły się jesienią. Czy to jest dobry pomysł? Jesienią tego roku?
Tak. Wie pani, to jest pomysł zrozumiały, to znaczy jest zrozumiałe to poparcie, zrozumiałe to wszystko, co łączy się z odrzuceniem, można powiedzieć, z repulsją wobec tego parlamentu. To zresztą często niesprawiedliwie rozciąga się na całą klasę polityczną w Polsce - to poczucie, że jest władza i jest opozycja, jest jeszcze ciągle słabe. I bardzo wielu Polaków myśli w ten sposób, że jak kogoś oglądają w telewizji, to znaczy on jest przy władzy, nawet jeżeli to jest bardzo zdecydowany opozycjonista. Ja się bardzo często z tego rodzaju rozumowaniem stykam. Ale trzeba z tego wyciągnąć wnioski. My nie mamy nic przeciwko wyborom na jesieni chociaż trzeba sobie jasno powiedzieć także i to, że dzisiaj - jeśli odwołać się do wyników sondaży - to wynik wyborów będzie, można to tak określić, nierozstrzygnięty. To znaczy, właściwie żadnej, rozsądnej większości stworzyć się nie da. Siła ugrupowań radykalnych będzie jeszcze znacznie większa niż dzisiaj. To będzie Sejm niedobry. Ja ciągle wierzę, że będziemy w Unii
Europejskiej, tak więc to będzie niedobra sytuacja Polski w Unii Europejskiej. Na łamach dzisiejszego „Przeglądu” Aleksander Małachowski apeluje o to, żeby rozwiązać komisję. A o pośle Ziobrze pisze tak: „Jestem gotów zrozumieć, jeśli jest się niewydarzonym i niedouczonym aplikantem prokuratorskim, przynoszącym wstyd ludziom tego zawodu, to jakże kolosalnym sukcesem życiowym i politycznym musi się wydawać temu panu i innym jemu podobnym figurom doprowadzenie przed komisję samego prezydenta”. Wie pani, ja się nie podejmuję - tutaj już drugi raz to mówię - komentować wypowiedzi pana Aleksandra Małachowskiego. Proszę mnie z tego zwolnić, to jest osoba - mimo bardzo szacownego wieku - całkowicie niepoważna. Ale czy dobrze, że działa komisja śledcza, jakie mechanizmy ujawnia? Dobrze, że działa komisja śledcza. Dobrze, że chociaż jakiś rąbek tych tajemnic został odsłonięty - tych tajemnic, które w istocie od kilkunastu lat osłaniają kulisy, kulisy dużo ważniejsze niż fasada naszego życia politycznego. To jest
komisja, która robi bardzo dużo dobrego, chociaż oczywiście nie wszyscy w niej robią dużo dobrego. Są tacy, którzy blokują jej prace, ale jest też takich dwóch posłów, którzy się tam wybijają. Jeden z nich jest niezwykle sprawny w sensie medialnym, to jest zaletą. Mówi pan o Tomaszu Nałęczu. Nie, mówię o panu pośle Rokicie, rzeczywiście znakomicie tam działającym. A drugi jest - wbrew temu, co pan Małachowski pisze - bardzo sprawnym prokuratorem. On pyta w zupełnie inny sposób, ale on pyta po prokuratorsku. On nie podsumowuje tego, co mówi, co mówią mu przesłuchiwani, nie uzyskuje dzięki temu takiego efektu medialnego, ale posuwa się bardzo konsekwentnie w stronę uzyskania dowodów procesowych. Dobrze, ale sam pan mówi, że komisja jest różna. Czy przed tak różną komisją powinien stanąć prezydent Aleksander Kwaśniewski? Powinien stanąć - z tego względu, że prezydent Kwaśniewski jest pierwszym obywatelem Rzeczypospolitej, ale obywatelem. I po prostu nie można się powoływać na to, na co powołują się
przedstawiciele Kancelarii, to znaczy na przepisy, które opisują stosunki między Sejmem a prezydentem. Z tego względu, że w tym wypadku prezydent Kwaśniewski występuje po prostu jako obywatel, jako obywatel, który ma informacje. Obowiązuje w Polsce - i to jako zasada podstawowa - zasada równości obywateli. I nie znajduję żadnych podstaw do łamania tej zasady w świetle prawa w ogóle, w świetle Konstytucji i wedle prawa procesowego. Proszę pamiętać, że prace komisji są regulowane prawem procesowym. Tak, ale nie sądzi pan, że może dojść do kompromitacji? Wie pani, mogę powiedzieć jedno, jeżeli prezydent Kwaśniewski postępował tak, jak powinien postępować prezydent, to do kompromitacji nie dojdzie. Ale myślę o niektórych członkach komisji. Wie pani, ja tak bardzo bym się tego nie obawiał. Sądzę, że się domyślam, o jakie osoby pani w tej chwili pyta, nie będę wymieniał w tej chwili nazwisk. Dobrze, więc lepiej już może skończmy.