Janusz Korczak: śmierć nie jest trudna, znacznie trudniejsze jest życie
5 sierpnia 1942 roku w swoją ostatnią drogę ulicami Warszawy wyruszył Janusz Korczak wraz ze swoimi podopiecznymi z Domu Sierot. Blisko 200 dzieci oraz 10 opiekunów Niemcy zagonili do wagonów bydlęcych na Umschlagplatz i wywieźli do komór gazowych do Treblinki.
Wielka akcja likwidacyjna w getcie warszawskim rozpoczęła się 22 lipca 1942 roku – równo w 63 lub 64 urodziny Janusza Korczaka (on sam nie wiedział w którym dokładnie urodził się roku). Dzień wcześniej Stary Doktor zapisał w swoim pamiętniku, jakby przeczuwając swój dalszy los: "Ciężka to chwila urodzić się i nauczyć się żyć. Pozostaje mi wiele łatwiejsze zadanie: umrzeć".
Niemcy opracowali plan systematycznej wywózki do Treblinki mieszkańców getta oraz ich likwidacji. Każdego dnia bocznicę kolejową z placem przeładunkowym na Umschlagplatz przy skrzyżowaniu ulic Stawki i Dzikiej trafiało ok. 6000-6500 Żydów. Całą operację nadzorowała niemiecka ekipa eksterminacyjna (przeszkoleni SS-mani i gestapowcy oraz Ukraińcy, Łotysze i Litwini), która doświadczenia zdobywała w czasie wysiedlania Żydów na Lubelszczyźnie w ramach Aktion Reinhard. 23 lipca 1942 roku popełnił samobójstwo, połykając cyjanek potasu, Adam Czerniaków, prezes warszawskiej Rady Żydowskiej, który w ostatnim liście napisał: "Żądają ode mnie, abym własnymi rękoma zabijał dzieci mojego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć".
W środę 5 sierpnia 1942 roku było upalnie. Niemcy do Domu Sierot przy ulicy Siennej 16 przyszli już z samego rana. Przed godziną 10 dzieci były już gotowe do wymarszu. W relacjach świadków istnieją dwie wersje zapisu ich ostatniej drogi – heroiczna (literacka) i realistyczna (dokumentalna). Patetyczny i nieco heroizujący opis tych wydarzeń pozostawił Władysław Szpilman: "Małą kolumnę prowadził SS-man, który jak każdy Niemiec kochał dzieci, a szczególnie te, które zaraz miał wyprawić na tamten świat. Wyjątkowo spodobał mu się dwunastoletni chłopiec – skrzypek, który niósł swój instrument pod pachą. Rozkazał mu wyjść na czoło pochodu i grać. Tak ruszyli w drogę. Gdy spotkałem ich na Gęsiej, dzieci idąc, śpiewały chórem, rozpromienione, mały muzyk im przygrywał, a Korczak niósł na rękach dwoje najmłodszych, także uśmiechniętych, i opowiadał im coś zabawnego".
Według innych relacji wydarzenia jednak nie wyglądały tak beztrosko i niewinnie – Stary Doktor od dłuższego czasu był już wykończony i osłabiony, nie dałby rady nieść na rękach dwójki dzieci. Trasa pochodu przez wyludnione getto z ul. Siennej na Umschlagplatz była długa, czy dzieci eskortowane przez uzbrojonych w karabiny i pejcze żołnierzy mogły śpiewać wesołe piosenki, wierząc że jadą na wycieczkę? Relacja Marka Rudnickiego zdaje się przeczyć literackiej wizji Szpilmana: "Ta scena jest znana i została wielokrotnie opisana i rekonstruowana, nie zawsze wiernie. Nie chcę być obrazoburcą ani odbrązawiaczem – ale muszę powiedzieć, jak to wtedy widziałem. Atmosferę przenikał jakiś ogromny bezwład, automatyzm, apatia. Nie było widocznego poruszenia, że to Korczak idzie, nie było salutowania, na pewno nie było interwencji posłańców Judenratu – nikt do Korczaka nie podszedł. Nie było gestów, nie było śpiewu, nie było dumnie podniesionych głów (...). Była straszliwa, zmęczona cisza. Korczak wlókł nogę za nogą, jakiś
skurczony, mamlał coś od czasu do czasu do siebie (...) wydawało mi się, że mamrocze słowo "dlaczego". (...) to były chwile tępej, milczącej rozpaczy bez granic, już bez pytań, na które nie ma odpowiedzi. (...) Dzieci szły początkowo czwórkami, potem jak popadło, w pomieszanych szeregach, gęsiego. Któreś z dzieci trzymało Korczaka za połę, może za rękę, szły jak w transie".
Kiedy Korczak wraz z dziećmi znalazł się już na kolejowej rampie, został ponoć rozpoznany przez któregoś z oficerów niemieckich. Zaproponowano mu ocalenie, musiał tylko zostawić dzieci. Stary Doktor odmówił. Henryk Grynberg słusznie zauważył, że "te przemówienia i pogadanki o jego bohaterskiej śmierci, bo nie chciał opuścić dzieci w drodze do komór gazowych i żyć jakby nigdy nic – to największa zniewaga dla jego szlachetnej duszy".
Rok 2012 został decyzją Sejmu RP ustanowiony Rokiem Korczaka równo w 70. rocznicę jego śmierci i 100 rocznicę założenia Domu Sierot. Na ironię zakrawa fakt, iż jednym z ważniejszych wydarzeń Roku Korczakowskiego było dotychczas nazwanie pociągu TLK jego imieniem. Biografka Korczaka – Joanna Olczak-Ronikier – denerwuje się: "Kto wpadł na tak makabryczny pomysł? Przecież to miejsce – zwłaszcza po filmie Wajdy – jednoznacznie kojarzy się z ostatnią podróżą Korczaka. Kompletny brak wyobraźni. Coś jak pomysł nazwania portu lotniczego imieniem Lecha Kaczyńskiego. Naprawdę brakuje tam tylko wapna i zakratowanych okien. Jak już się bawić, to w pełną makabrę".
W niedzielę 5 sierpnia o godz. 11.00 – w 70. rocznicę ostatniej drogi Janusza Korczaka i jego podopiecznych – odbędzie się uroczyste odsłonięcie pamiątkowej tablicy umieszczonej tuż przy wejściu do Teatru Lalka w Pałacu Kultury i Nauki (w tym miejscu stała kamienica, w której znajdowała się ostatnia siedziba korczakowskiego Domu Sierot).
Źródła:
Joanna Olczak-Ronikier "Korczak. Próba biografii"
Maciej Sadowski "Janusz Korczak. Fotobiografia"
Katarzyna Stachowicz "Korczak"
Janusz Korczak "Pamiętnik i inne pisma z getta".