Janina Paradowska o Jarosławie Kaczyńskim: będzie coraz bardziej słabł
Polacy, nic się nie stało - tradycyjnie już śpiewali kibice po porażce naszych piłkarzy. Paradoksalnie, podobnie mogliby zaśpiewać ci, którzy śledzą naszą politykę. Mamy za sobą największą organizacyjnie i inwestycyjnie imprezę, jaka przydarzyła się Polsce i rząd, który przez pięć lat do niej się przygotowywał. Mieliśmy falę niespotykanego od lat optymizmu, co pokazały praktycznie wszystkie badania nastrojów społecznych, mieliśmy klimat wielkiego święta i zebraliśmy tyle pochwał, ilu nie zebraliśmy przez dziesięciolecia. Jak to wszystko przełożyło się na polską politykę, czy zaraziła się ona powszechnym optymizmem, który nawet przesłonił brak sportowego sukcesu, czy też tak naprawdę w politycznej sferze nic się nie stało? Trochę się stało, ale w gruncie rzeczy niewiele.
Zyskał wprawdzie w ciągu ostatniego miesiąca premier i to sporo, bo 8 dodatkowych punktów, ale wcześniejszych strat, zwłaszcza tych związanych z podniesieniem wieku emerytalnego nie odrobił. Zyskał 10 punktów rząd, co może uznać za sukces, bowiem notowania rządu spadały od dawna i były zdecydowanie gorsze od tych, jakie miał premier. Jednak partyjne rankingi prawie nie drgnęły. Nawet Platforma w ciągu miesiąca trzy punkty straciła ( z 33 proc. poparcia na początku czerwca do 30 proc. na przełomie czerwca i lipca), PiS nieco się wprawdzie dźwignęło, ale wszystko to można mierzyć granicą błędu statystycznego. Największe partie w gruncie rzeczy nadal notują remis, gdy idzie o zdobywanie i utrzymywanie społecznego poparcia.
Najwyraźniej Polacy w dużej mierze oddzielili piłkarskie święto od polityki, a jeśli już je z nią łączyli, to raczej z premierem i rządem, jako władzą wykonawczą odpowiedzialną za organizację niż z partiami. Być może łączyli z tym wielkim wyścigiem, aby zdążyć z kilkoma prawie już symbolicznymi inwestycjami, typu autostrada A2, odnowione dworce kolejowe, sprawniejsza komunikacja i lokując te różne sukcesy właśnie w rządzie, życie partyjne pozostawiając na uboczu. Życie rządowe oderwało się więc trochę od życia partyjnego, bo też partie w tym czasie były praktycznie nieobecne, a jeśli się pojawiały to na ogół mało fortunnie.
Gdyby była katastrofa, gdyby mistrzostwa organizacyjnie rozsypywały się umiałyby się odnaleźć, bo do ostrej krytyki rządzących przywykły. W atmosferze powszechnego święta, nawet obiektywnie rzecz biorąc, nie miały jak zaistnieć, były bezradne. Wszak kiedy ludzie się wokół cieszą, a partie tylko narzekają to mamy wyraźny dowód rozchodzenia się postrzegania świata przez politycznych establishment i zwyczajnego obywatela, który po prostu chce wspólnej zabawy na dodatek pod biało-czerwoną, której nie trzeba przy tej okazji przepasywać kirem. Warto także zauważyć, że przy okazji zyskał prezydent, którego notowania poprawiły się, a nawet, choć nieznacznie sejm. Wizerunek poprawiły więc instytucje państwa, które w tym czasie, wyjąwszy sejm, nie były uwikłane w polityczne gry, miały głównie role reprezentacyjne i organizacyjne.
Tak więc Jarosław Kaczyński oznajmiający, że Euro 2012 nie stanowiło przełomu cywilizacyjnego, czy inni politycy, nie tylko PiS, deklamujący nieustannie, że miało być więcej kilometrów autostrad niż zbudowano, nie mogli skutecznie wspierać swojej wiarygodności krytyką rządu, bo klimatu nie było. Generalnie nie było w ogóle klimatu do rozmów o polityce, do pokazywania polityków w mediach. Gdy pojawiali się i rozpoczynali jakiś spór jawili się jako ludzie z zupełnie innej bajki, z innych emocji. Być może teraz, kiedy zachwyty zostaną częściowo zapomniane, bo żadne święto nie trwa wiecznie i nawet największe zbiorowe uniesienia mają swój kres, zaczną budować swój opozycyjny wizerunek na twardym rozliczaniu mistrzostw, właśnie przypominając o zaniechaniach. Nie wydaje się jednak, aby w jakiś zasadniczy sposób zmieniało to sytuację (mogą nieco spaść oceny premiera i rządu) polityczną. Do wyborów jest daleko, a na przykład żądanie ustąpienia premiera, z jakim wyskoczyła w sposób zupełnie niezrozumiały Solidarna
Polska trudno zaliczyć do poważnych. Raczej jest to kolejny etap pokazywania opozycyjnej bezradności, chociaż w sondażach dla Wirtualnej Polski akurat Solidarna Polska wypada lepiej niż winnych.
Ten dziwny, przerwany mistrzostwami sezon polityczny, który formalnie zakończy się pod koniec lipca wraz z ostatnim posiedzeniem sejmu, kryje jednak kilka zagadek, które pokazuje także obecny sondaż. Dotyczą one pozycji Ruchu Palikota, który wyraźnie grzęźnie bez pomysłu na polityczne istnienie i z pewnością znajduje się obecnie w sytuacji krytycznej, oddając prawie całkowicie lewicowe pole Leszkowi Millerowi. Właściwie teraz Janusz Palikot powinien po raz drugi wymyślić samego siebie, bo jako lider wyraźnie traci atrakcyjność.
Druga ciekawa kwestia dotyczy Solidarnej Polski. Ugrupowanie Zbigniewa Ziobry w wielu sondażach praktycznie nie istnieje, w sondażach WP.PL zdobywa jednak pozycją pozwalająca poważnie myśleć o pokonaniu 5 proc. wyborczego progu. Także w kolejnych sondażach prezydenckich Zbigniew Ziobro zdobywa dość znaczącą pozycję i od Jarosława Kaczyńskiego dzieli go niewielki dystans. Nic dziwnego, że PiS czuje się zaniepokojone i wykonuje takie gesty, jak wyznaczanie terminu, do którego członkowie SP mogą wrócić do partii matki bez wizji żadnych poważniejszych sankcji. Zapomnijmy co było i grajmy dalej razem? W tę grę Solidarna Polska grać nie może, bo zniknie, powrót do PiS oznacza unicestwienie tej grupy działaczy, za którymi stoi taki atut jak młodość. Mają czas, mogą poczekać aż prezes Kaczyński będzie coraz bardziej słabł. Bo że słabnie to widać, choćby po zupełnie nietrafionych wystąpieniach w trakcie Euro 2012, kiedy to nawet jeśli chciał nie potrafił wpisać się w nastrój jednak
świąteczny, pozostając coraz bardziej rozżalonym i zniecierpliwionym żałobnikiem, powtarzającym ze znużeniem kilka aż nadto znanych kwestii, czy epatującym jakimiś listami ludzi zagrożonych, bo jakoby mają jakąś szczególnie niebezpieczną wiedzę, jak to miało miejsce po samobójczej śmierci gen. Petelickiego. Ten typ polityki generalnie staje się coraz bardziej anachroniczny, w czerwcu, w czasie piłkarskiego karnawału szczególnie jednak raził.
Janina Paradowska, publicystka "Polityki" specjalnie dla Wirtualnej Polski