ŚwiatJan Żyliński: może nie wygram wyborów na burmistrza Londynu, ale na pewno ich nie przegram

Jan Żyliński: może nie wygram wyborów na burmistrza Londynu, ale na pewno ich nie przegram

- Dlaczego startuję? Odpowiedź jest prosta - bo jestem Polakiem. Urodziłem się w Londynie, mieszkam tu całe życie i obserwując naszą emigrację, doszedłem do wniosku, że żyjemy we własnym getcie. Owszem, mamy osiągnięcia, ale przez tyle lat nie udało nam się przebić do brytyjskich mediów i świata polityki - mówi Jan Żyliński, kandydat na burmistrza Londynu, w rozmowie z Piotrem Gulbickim, korespondentem Wirtualnej Polski. - Nie wiem, ile dostanę głosów, nie przywiązuję do tego wagi. Liczy się cel zasadniczy: budowanie polskiej siły w Londynie, naszego rodzimego archipelagu na angielskim morzu. Ważne, że ziarno, które zostało zasiane, prędzej czy później wykiełkuje - podkreśla polonijny milioner.

Jan Żyliński: może nie wygram wyborów na burmistrza Londynu, ale na pewno ich nie przegram
Źródło zdjęć: © Eastnews | LUKASZ SOLSKI
Piotr Gulbicki

27.04.2016 | aktual.: 27.04.2016 10:26

WP: Piotr Gulbicki: Wybory w przyszły czwartek (5 maja), bojowy nastrój pana nie opuszcza.

Jan Żyliński: - Jestem fighterem, lubię wyzwania. Często podejmuję się rzeczy, które wyglądają mało realnie, a ludzie, słysząc o nich, początkowo pukają się w czoło. Tymczasem ja nie zważam na to - idę do przodu i robię swoje. Wybudowałem pałac na londyńskim Ealingu, postawiłem pomnik Złotego Ułana w Kałuszynie, aktywizuję brytyjską Polonię.

WP: A teraz zostanie pan burmistrzem Londynu?

- Może nie wygram wyborów, ale na pewno ich nie przegram. W tym miejscu pojawia się pytanie, dlaczego w ogóle w nich startuję - jako kandydat niezależny, stawiając czoła partyjnym tuzom. Odpowiedź jest prosta - bo jestem Polakiem. Urodziłem się w Londynie, mieszkam tu całe życie i obserwując naszą emigrację, doszedłem do wniosku, że żyjemy we własnym getcie. Owszem, mamy osiągnięcia, ale przez tyle lat nie udało nam się przebić do brytyjskich mediów i świata polityki. Dlatego tacy ludzie jak Nigel Farage (szef eurosceptycznej partii UKIP - przyp. red.) mogą harcować, obrażać nas i na antypolskim populizmie zbijać kapitał polityczny. My, niestety, nie mamy głosu i swojego przedstawicielstwa w gremiach decyzyjnych, jak to jest w przypadku innych nacji.

WP: Teraz to się zmieni?

- Taki jest mój cel. Potrzebna jest oddolna aktywizacja ludzi i wiara w siebie. "Otwarcie mówi pan to, co myślimy i czujemy, ale boimy się o tym głośno powiedzieć" - usłyszałem swego czasu od młodej Polki. I te słowa najlepiej oddają sedno problemu. Nie możemy być chłopcami do bicia, musimy walczyć o swoje.

WP: Wyzywając na pojedynek Nigela Farage’a?

- To był impuls, spontaniczne działanie. Chciałem stanąć z nim w szranki, żeby pokazać obłudę głoszonych przez tego człowieka haseł i nagłośnić problem. Okazało się to starzałem w dziesiątkę. Pisały o tym największe brytyjskie media, sprawa odbiła się głośnym echem w Polsce i wielu innych krajach. "Daily Telegraph" przeprowadził wówczas sondę, w której 83 proc. pytanych na temat tej konfrontacji poparło mnie. Również zamieszczony w internecie filmik z fikcyjnego "pojedynku", bo Farage ostatecznie nie podjął rękawicy, cieszył się dużą popularnością. Na kanwie tego zrodził się pomysł startu w wyborach na burmistrza Londynu.

WP: Jako forma manifestu?

- Też. Podchodzę do tego bardzo poważnie - nie chodzi tylko o symboliczny udział, dlatego kampania, którą prowadzę od niemal roku, była bardzo intensywna. Zgłaszało się mnóstwo wolontariuszy chcących działać, pomagać, propagować naszą ideę. Miałem setki spotkań, w różnych miejscach - na festynach, w szkołach, pubach, dużych salach i niewielkich świetlicach.

WP: Z polską społecznością?

- Głównie, ale nie tylko. Często spotykam się z Hindusami, utrzymuję kontakty z Węgrami i Rumunami. Byłem też w ambasadzie litewskiej, gdzie rozmawiałem z tamtejszą panią ambasador. No i cały czas jestem obecny w brytyjskich mediach, tylko w ostatnim czasie wywiady ze mną ukazały się w "Sunday Times", "Sunday Telegraph" i BBC.

Do mniejszości narodowych mówię wprost - przede wszystkim dbam o moich rodaków, ale jeśli wygram, zatroszczę się również o was. Tak, żeby każdy czuł, że jest tu obywatelem pierwszej kategorii. Z kolei do Anglików apeluję, żeby nas doceniali, bo wiele Polakom zawdzięczają - zarówno historycznie, jak i współcześnie.

Na finiszu kampanii, 2 maja, na trzy godziny wynajmujemy miejsce na Trafalgar Square, w samym sercu Londynu, gdzie będziemy promować Polskę i mój program wyborczy.

WP: Pana sztandarowy pomysł dotyczący wybudowania miliona nowych mieszkań w czasie kadencji brzmi utopijnie.

- Tylko z pozoru. Jestem biznesmenem od lat związanym z branżą budowlaną i wiem, jak zrealizować ten cel. Fakt, że to pięć razy więcej niż powstaje obecnie, świadczy jedynie o nieudolnych rządach i niewykorzystanym potencjale.

W moim programie postuluję też posadzenie co najmniej miliona drzew. Z jednej strony zieleń to ukojenie dla duszy i serca, a z drugiej najlepszy sposób na walkę z zanieczyszczeniem powietrza. Pamiętajmy, że jedno drzewo neutralizuje spaliny 10 samochodów.

Chcę również zredukować ceny biletów w metrze i autobusach o połowę, gdyż obecnie są one bodaj najwyższe w Europie. Można na to przeznaczyć pieniądze, które wcześniej rząd wysyłał do Szkocji, jednak jako że w ubiegłym roku opodatkowała ona swoich obywateli, nie jest to już konieczne.

WP: Ile głosów zdobędzie pan 5 maja?

- Nie wiem, nie przywiązuję do tego wagi. Liczy się cel zasadniczy - budowanie polskiej siły w Londynie, naszego rodzimego archipelagu na angielskim morzu. Ważne, że ziarno, które zostało zasiane, prędzej czy później wykiełkuje.

Entuzjazm i stan ducha są ogromne, na bazie wspierających mnie wolontariuszy powstaną struktury, dzięki którym kolejne wybory, za dwa lata do samorządów, będą dla nas znacznie łatwiejsze. Już teraz mamy 20 polskich kandydatów, którzy chcą ubiegać się o mandat radnego. To w większości biznesmeni, ludzie dobrze prosperujący, szukający nowych wyzwań. Pierwsza z brzegu sytuacja - przychodzi do mnie przedsiębiorca, człowiek, którego pierwszy raz widzę na oczy i daje pięć tysięcy funtów na moją kampanię. Takich osób jest więcej - mają pieniądze i chcą je w sensowny sposób spożytkować. Budzi się w nich patriotyzm, poczucie narodowej wspólnoty, stąd potrzeba przeznaczenia środków na coś innego niż kolejny dom czy samochód…

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (71)