Jan Wójcik, Euroislam.pl: Turcja i Indonezja wysiadają z pociągu zwanego demokracją
Jeszcze kilka lat temu stwierdzenie, że islam jest niezgodny z demokracją, wywoływało protest jego obrońców i powoływanie się na przykłady dwóch demokracji w krajach muzułmańskich: Turcji i Indonezji. Dzisiaj tego już się nie da zrobić.
27.04.2017 | aktual.: 28.04.2017 17:56
Kiedy w 2004 roku podejmowano decyzję o rozpoczęciu negocjacji z Turcją, prowadzących do członkostwa w Unii Europejskiej, wydawało się, że młoda partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), o islamistycznych korzeniach, stanie się czymś na kształt zachodnioeuropejskiej chadecji. Odsuwanie od władzy armii, która stała na straży świeckich wartości, we właściwy tej instytucji sposób - dokonując zamachów stanu - mogło wyglądać na proces dostosowawczy do demokratycznych standardów zalecanych przez UE.
Co prawda przewodzący tureckim islamistom obecny prezydent Recep Tayyip Erdogan, mówił, że "demokracja jest jak pociąg, wysiadasz, kiedy dotarłeś do celu", ale na Zachodzie nie brano tego poważnie, uważając, że to typowa cyniczna gra na potrzeby islamistycznego elektoratu. Tak było do momentu, kiedy Erdogan wysiadł z tego pociągu ostatecznie - zmieniając konstytucję i koncentrując w swoich rękach władzę w sposób niespotykany na Zachodzie.
Pomógł mu w tym konflikt w islamistycznym łonie z niegdysiejszym sojusznikiem, Fetullahem Gülenem, którego ruch przez wiele lat wspierał AKP i dostarczał jej kadr urzędniczych i policyjnych. I chociaż można by oczekiwać, że wewnętrzny konflikt osłabi ruch, to podobnie jak w historycznych przykładach - wyeliminowania trockistów w ruchu komunistycznym czy likwidacji SA w ramach nazizmu - zwycięzca wychodzi wzmocniony.
Efekt puczu
Po nieudanym puczu w ubiegłym roku, o który zostali obwinieni guleniści, nastąpiły masowe aresztowania, czystki w aparacie urzędniczym, bezpieczeństwa i wojska, przejęcia firm.
Mimo że wywiady zachodnich państw twierdzą, iż nie ma żadnych dowodów na udział Gülena w spisku, jego organizacja w Turcji została zlikwidowana. To otworzyło drogę do referendum, które, jeżeli wierzyć obserwatorom, mogło zostać sfałszowane – zamiast odrzucenia zmian konstytucyjnych przegłosowano ich przyjęcie. Oparcie przez Erdogana swego autorytetu na wizji odbudowy wpływów Turcji na terenach dawnego Imperium Osmańskiego, zwanej neosmanizmem oraz na islamistycznej wizji społeczeństwa, pozwala części komentatorów mówić o narodowym islamizmie w Turcji.
We wtorek Rada Europy ponownie otworzyła proces monitorowania podstawowych wolności w Turcji, który został zamknięty w roku 2004. Może być to ostrzeżenie, a nawet przygrywka do działań Unii Europejskiej, która "stwierdzi", że Turcja oddaliła się od kryteriów, na podstawie których podjęto w 2005 roku decyzję o rozpoczęciu negocjacji. Warto odnotować, że polscy delegaci z PiS głosowali obecnie przeciwko tej decyzji.
Chrześcijanin nie może rządzić muzułmanami
W Indonezji, podobnie jak w Turcji, demokratyzacja i odejście dyktatora Suharto otworzyły islamowi drogę do świata polityki. I tu wierzono, podobnie jak w Turcji, że rozpoczyna się droga do modelu islamskiej demokracji. Niewiele ponad pięć lat temu wiceminister spraw zagranicznych Jerzy Pomianowski był wspólnie z Indonezyjczykami gospodarzem Konferencji na temat Dialogu Międzywyznaniowego i Międzykulturowego w Krakowie, gdzie o Indonezji mówiono jako o "największej islamskiej demokracji" i podkreślano jej doświadczenie współistnienia wielu kultur, wyrażone w państwowej ideologii Pancasila.
W ubiegłym tygodniu gubernator stolicy kraju Dżakarty stracił to stanowisko w wyborach tylko ze względu na swoje chrześcijańskie wyznanie. Jeszcze przed wyborami sondaże pokazywały, że 76 proc. mieszkańców stolicy jest zadowolonych z jego rządów. Do jego upadku doprowadziły masowe protesty organizowane przez radykalną islamistyczną partię Front Obrony Islamu (FPI), której aktywiści podkreślali, że niemuzułmanin nie może rządzić muzułmanami.
Wzrost popularności tej partii, do niedawna organizującej nieliczne wiece, a także "szariackie patrole" i dokonującej chuligańskich ataków na bary otwarte w Ramadan, symbolizuje niebezpieczny kierunek, który obiera największy muzułmański kraj. Do tego dochodzą coraz liczniejsze prześladowania mniejszości religijnych i seksualnych.
Indonezyjski sułtanat
FPI to nie jedyna radykalna grupa działająca w kraju. Są tam ugrupowania terrorystyczne, jest też snujący marzenia o globalnym kalifacie Hizb ut-Tahrir. Ale są także partie islamistyczne bardziej umiarkowane, jak Zjednoczona Partia Rozwoju (PPP) i Partia Prosperującej Sprawiedliwości (PKS), które na początku tego roku złożyły projekt zakazu sprzedaży alkoholu w kraju. Tu widać podobieństwo w kierunku działań do "sułtana" Turcji, który doprowadził do ograniczenia jego sprzedaży.
Po historycznej wizycie króla Arabii Saudyjskiej Salmana w Indonezji (w marcu br.) pisano też o "inwestycjach" wahabickiej monarchii w kulturę i religię Indonezji. W skali kraju nie wygląda to może imponująco: 150 meczetów z istniejących 800 tysięcy, 100 szkół z internatem wobec przynajmniej kilkunastu tysięcy w kraju. Jednakże, chociaż badacz Royal Netherlands Institute of Southeast Asia, Chris Chaplin, mówi "The Atlantic", że salafici w coraz większym stopniu "są zdolni zbierać pieniądze lokalnie", to relacje z Arabią Saudyjską mogą przyspieszyć rozwój tej skrajnie konserwatywnej wersji islamu w Indonezji.
Indonezyjska Rada Ulemów (MUI), religijne ciało powiązane z rządem i reprezentujące sunnicką większość w kraju, w trakcie kontrowersji związanych z gubernatorem Dżakarty oskarżyła go o bluźnierstwo, gdy próbował się bronić mówiąc, że interpretacja Koranu zakazująca wyboru niemuzułmanina do rządu jest błędna. Po przegranych wyborach prokuratorzy "oszczędzili" byłego już gubernatora Ahoka.
Pociąg donikąd
Obydwa kraje warto obserwować, bo w obu widoczna jest silna opozycja wobec islamistycznego kierunku, w którym skręcają. A z drugiej strony można przyjrzeć się gradualizmowi postępowania ruchów islamistycznych, zgodnemu z zaleceniami duchowego lidera islamistów, szejka Jusufa Al-Karadawiego.
W książce "Priorytety islamskiego ruchu w nadchodzącej fazie" Karadawi objaśnia termin "zrozumienie (fikh) balansowania", przywołując przykład samego Mahometa, który, mimo że nie powinien był wejść w układ z innymi plemionami w Medynie, zawarł go jednak, bo było to korzystniejsze dla rodzącej się religii i jej politycznego organizmu w danym momencie. W ten sam sposób Karadawi dopuszcza udział islamistów w demokracji. Do momentu, kiedy ten pociąg dojedzie do celu.
Jan Wójcik, Euroislam.pl
Śródtytuły pochodzą od redakcji