Jan Nowak-Jeziorański: upokorzenie i odwet
Środowy "Washington Times" umieścił na pierwszej stronie wybity olbrzymimi literami nagłówek: "Użył tego słowa prezydent Franklin Roosevelt pod wrażeniem zbombardowania przez Japończyków Pearl Harbor (bazy amerykańskiej floty wojennej na Pacyfiku). Ameryka czuła się wówczas głęboko upokorzona".
14.09.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Dziś USA przeżywa drugi Pearl Harbor. Z tą różnicą, że dla przeciętnego Amerykanina Pearl Harbor był na końcu świata, a wtorkowe uderzenie wymierzone zostało w samo serce Stanów Zjednoczonych. Zbombardowanie floty wojennej w Pearl Harbor stało się początkiem wojny z Japonia. We wtorek USA znalazły się znowu w stanie wojny, tylko że do tej chwili nie wiadomo, z kim ta wojna będzie się toczyć.
Społeczeństwo amerykańskie poczuło się znowu głęboko upokorzone. Dotychczas wierzyło, że potęga amerykańskiego supermocarstwa i miliardy dolarów wydawanych na obronę i wywiad są nie tylko rękojmią bezpieczeństwa własnej ludności, ale także pokoju i porządku w całym świecie. I oto nagle okazało się, że ten najpotężniejszy wywiad nie umiał wykryć na czas spiskowców i zapobiec tragedii.
Pearl Harbor zjednoczył Amerykanów jak nigdy przedtem. Zamach na Amerykę spotkał się z niezwykłą determinacja całego społeczeństwa, która objawiła się niegdyś w wojnie z Japonią. Po trzech i pół roku krwawych walk na Pacyfiku Japonia, sprawca Pearl Harbor, rzucona została na kolana.
Ten sam duch determinacji i zjednoczenia się wszystkich wokół prezydenta oglądałem w ubiegły wtorek. Cokolwiek powie czy uczyni George W. Bush spotyka się dziś z powszechnym aplauzem zarówno w mediach, jak też ze strony obu partii: republikanów i demokratów. Kongres stoi murem za prezydentem i gotów jest uchwalić wszystko, czego Bush zażąda. Szpitale pobierające krew do transfuzji w Nowym Jorku i Waszyngtonie oblężone są przez ochotników. Ludzie czekają czasem godzinę lub dwie, zanim przyjdzie na nich kolej. Prezydent i jego żona byli pierwszymi, którzy oddali swoja krew dla ratowania rannych.
Pierwszym zadaniem administracji jest znalezienie sprawców i tych, którzy ich wspierali. Już w ciągu kilku godzin po zamachu Bush powołał do życia dowództwo tej akcji, które koordynuje i kieruje poczynaniami wszystkich organów wykrywania i ścigania zbrodni. Zmobilizowano w tym celu cztery tysiące FBI, trzy tysiące personelu pomocniczego i czterysta laboratoriów kryminalistycznych. W ciągu 24 godzin znane już były nazwiska i narodowość większości terrorystów. Przeprowadzono rewizje w Bostonie i na Florydzie. Kilka osób zostało zatrzymanych. Znaleziono porzucony samochód sprawców zamachu.
Następnym krokiem będzie miażdżące uderzenie odwetowe wymierzone nie tylko przeciwko sprawczej organizacji, lecz także przeciwko państwu albo państwom, które udzieliły terrorystom schronienia lub pomocy. Nie będzie to akt wymiaru sprawiedliwości wymierzony przeciwko jednostkom, którym można sądownie udowodnić udział w przestępstwie, lecz akt wojny. W czasie wojny giną, niestety, nie tylko ludzie odpowiedzialni za jej wywołanie, ale także ludność cywilna. Znając techniczne możliwości amerykańskich sil zbrojnych, można żywic nadzieje, że odwetowe ataki skierowane będą z dużą precyzją na wybrane cele. Odwet musi być jednak ostrożny, aby nie zamienił się w wojnę z islamem, bo zagroziłoby to Zatoce Perskiej, a więc arterii, przez którą płynie ropa naftowa zasilająca przede wszystkim Europę.
Odwet nie wystarczy. Najważniejszym zadaniem będzie podjecie kroków, które umożliwią zapobieżenie podobnym atakom terrorystycznym w przyszłości. Nie będzie to łatwe. Przypuszczać należy, że Amerykanie wystąpią z inicjatywą stworzenia ogólnoświatowego przymierza rządów skierowanego przeciwko terrorystom i uruchomienia międzynarodowego mechanizmu wykrywania terrorystycznych zamachów. W obecnych nastrojach międzynarodowych i solidarności z ofiarą napadu, a także pod wpływem obaw przed wspólnym niebezpieczeństwem tego rodzaju inicjatywa spotka się zapewne z pozytywnym przyjęciem.
Dzień 11 września przejdzie do historii jako data przełomowa. To, co zaszło na Manhattanie i w Arlington, zmieni w sposób zasadniczy układ sil, albo raczej orientację polityki obronnej USA i jej sojuszników. Dotychczas zagrożeniem była wojna konwencjonalna lub nuklearna. 11 września okazało się, że kilku ludzi, być może nawet jednostka, uzbrojonych w nowoczesne środki niszczenia może stać się znienacka śmiertelnym zagrożeniem dla najpotężniejszych, po zęby uzbrojonych mocarstw. Można więc oczekiwać, że za największe niebezpieczeństwo uznane będą od tej pory organizacje i państwa terrorystyczne i że na tym odcinku skoncentrowana będzie uwaga i środki obrony.
Czy zamach terrorystyczny na Stany Zjednoczone może odbić się na losach Polski? Nasz rejon przestał już być ogniskiem światowych konfliktów. Zagrożenia dla pokoju przesunęły się na Bliski Wschód i południowo- wschodnią Azję. Ale postęp środków komunikacji i komunikowania się zamienił świat w globalną wioskę. Jesteśmy wszyscy sąsiadami! Jeśli Polska chce być broniona przez NATO, musi uznać zasadę przymierza, że atak na jednego z sojuszników jest atakiem na wszystkich, a więc także na nas. Obowiązek Polski udziału w obronie USA wypływa z artykułu 5 przymierza atlantyckiego.
Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych leży w naszym żywotnym interesie. Nie ma to nic wspólnego z sentymentami. Bez USA NATO przestałoby istnieć. Obecność USA w Europie jest istotnym elementem równowagi sił w łonie sojuszu. Nasza racja stanu wymaga, aby Ameryka wyszła z obecnej próby zwycięsko.