Jakub Majmurek: Wajda - kino prawdziwie narodowe
Niecały miesiąc temu na Festiwalu w Gdyni Andrzeja Wajda, usadzony na scenie na przypominającym tron krześle, odbierał życzenia z okazji 90 urodzin od kilku pokoleń polskich filmowców. Wczoraj wieczorem zmarł. Trudno przecenić tę stratę dla polskiego kina, bo i trudno o reżysera, którego dzieła filmowe tak mocno pozostawałyby splecione z dziejami i współczesnością wspólnoty, w której powstają. Być może ten model umowy społecznej między twórcą, publicznością i jej historią, jaki miał szansę powstać w kolejnych dekadach twórczości Wajdy, jest czymś zupełnie nie do powtórzenia, ani poza granicami Polski, ani u nas w najbliższej, możliwej do wyobrażenia przyszłości - pisze Jakub Majmurek dla WP Opinii.
Pół wieku z Polską
Ostatni film Wajdy, „Powidoki”, miał prapremierę na tegorocznym festiwalu w Gdyni, pierwszy pełny metraż reżysera, "Pokolenie" w 1955 roku. Oba filmy spaja pewna klamra. "Pokolenie" powstaje jeszcze ciągle w ramach sztywnego, socrealistycznego gorsetu, choć próbuje się z niego wyrywać, zwłaszcza w wizualnej warstwie. "Powidoki" przedstawiają awangardowego artystę zniszczonego i zaszczutego przez socrealizm - kogoś, komu w przeciwieństwie do Wajdy, nie udaje się doczekać względnej liberalizacji polityki kulturalnej PRL z drugiej połowy lat 50. Wajda, jako wielki artysta kina, zaczyna swoją twórczą drogę w tym momencie, gdy kończyła się droga Strzemińskiego. Ten powrót do początków, okazał się być też akcentem zamykającym dzieło Wajdy, kropką, ostatnim aktem.
Sześć dekad oddzielających "Powidoki" od 'Pokolenia" to ponad pół wieku niezwykłej rozmowy między twórcą a wspólnotą. Czegóż nie ma w filmach zrealizowanych w tym okresie?! Twórcze pojedynki i spotkania z romantyzmem, Młodą Polską, Iwaszkiewiczem, malarstwem Jacka Malczewskiego i grafikami Norblina. Arcydzieła Szkoły Polskiej i moralny niepokój lat 70. („Bez znieczulenia”). Spory o powstanie warszawskie, epokę napoleońską, insurekcyjny model patriotyzmu, gierkowską modernizację, "Solidarność", sarmatyzm, wspólną historię Polaków i Żydów.
Filmy Wajdy nigdy nie dawały się zamknąć w kinie, były ogniskiem sporów o Polskę, wywoływały gwałtowne polemiki prasowe, lawinę zarzutów ze wszystkich możliwych stron. Za brak szacunku dla Polski i jej historii atakowali go i nacjonalistyczni staliniści w latach 50. i prawica po roku ’89. Inni zarzucali mu przesadną skłonność do patosu, symbolu, metafory. Władysław Bartoszewski miał pretensje do reżysera po premierze "Kanału", że zamiast opowiedzieć po prostu historie powstańców, robi z nich wizualnie rozbuchaną metaforę człowieka w apokaliptycznej, ekstremalnej sytuacji. Inni zarzucali mu konserwatywną, nieprawdziwą, zmitologizowaną wizję polskości. W ostatnich dekadach życia twórcy coraz częściej mówiło się o anachroniczności filmowego języka, do jakiego jest przywiązany.
Cała ta konstelacja gromadzi zarzuty o różnym stężeniu racji. Jej gęstość i temperatura pokazuje jednak bezprecedensowe w całym kinie światowym znaczenie Wajdy dla wspólnoty, w jakiej tworzył. Francuzi nigdy nie spierali się tak o żadnego z twórców Nowej Fali, Amerykanie o Martina Scorsese, czy Włosi o historyczne freski Viscontiego. Znaczenie, jakie wszyscy przypisywaliśmy Wajdzie wynikało w dużej mierze z tego, iż w warunkach braku demokracji w PRL, to kino stanowiło tę przestrzeń, w której społeczeństwo toczyć mogło o sobie rozmowę, jaka w demokracji liberalnej swobodnie toczy się w prasie i parlamencie. Ale nawet po roku ‘89 Wajda utrzymał status narodowego twórcy, którego każdy film traktowany był jak ważna wypowiedź do całej wspólnoty, a przynajmniej jej inteligenckiej części. Jak różnych opinii nie budziłyby powstające wtedy filmy, jakich politycznych kontrowersji nie wywoływałyby wybory odniesienia, jego dzieło pozostawało jednym z niewielu wspólnych punktów odniesienia. Ostatnią redutą wspólnego wszystkim, inteligenckiego kanonu. Nie można się było nie odnieść do tego, co Wajda mówi o Korczaku, jak czyta „Pana Tadeusza”, jak mierzy się z tym, co stało się w Katyniu.
Siła obrazu
A przy tym Wajda nie był nigdy twórcą narodowo-hermetycznym. Jego kino świetnie podróżowało po świecie, radziło sobie na bardzo różnych szerokościach geograficznych i w różnych kontekstach. "Kanał", od którego zaczęła się międzynarodowa kariera reżysera, otrzymał Srebrną Palmę w Cannes razem z "Siódmą pieczęcią" Bergmana. "Popiół i diament" po dziś dzień pozostaje jednym z najlepiej znanych na świecie polskich filmów. "Ziemia obiecana" i „Człowiek z marmuru” mają swoje niepodważalne miejsce w światowym kanonie.
Wajda może być jednocześnie narodowy i uniwersalny dzięki swojej wierze w obraz i sile obrazów w jego filmach. Kiedy myślę o nich, zawsze najpierw nasuwają się obrazy - potem dopiero narracje, postaci, konteksty. Krajobraz zrujnowanej Warszawy ze zdewastowanym fortepianem w ujęciu otwierającym „Kanał”. Cybulski i Ewa Krzyżewska w zrujnowanym kościele pod zwisającą głową w dół figurą Chrystusa w „Popiele i diamencie”. Stary szlachcic umierający w niesamowitym, pełnym ciężkich pamiątek dawno zmurszałej świetności dworze w „Lotnej”. Genialne, oniryczne sceny spotkań z widmami w „Weselu”. Filmowana z dołu, monumentalna figura Birkuta, ukryta wstydliwie w muzealnym magazynie w "Człowieku z marmuru". Przypominająca koszmar senny scena pacyfikacji strajku z finału "Ziemi obiecanej". Egzekucja w "Katyniu".
Obrazy Wajdy lubią ekspresyjny skrót, mocną symbolikę, barokową przesadę, kinetyczną i barwną ekspresję. W słabszych filmach prowadzi to czasem reżysera na manowce. W najlepszych - jedna sekwencja jest w stanie przenieść cały film na wybitny poziom. Te obrazy długo zostaną z nami, będą odkrywane na nowo odczytywane i montowane przez filmowców, krytyków, historyków filmu.
Twórczy patriotyzm
Bo też w wypadku twórcy tak uwikłanego w historię i towarzyszące jej publicystyczne spory, nie sposób nie zapytać o to, jak jego kino znosi upływ czasu. Czy zawarte w nim idee, spojrzenia na losy polskiej wspólnoty, historyczne obsesje (losy pokolenia wojennego, Katyń, stalinizm) nie są dla kolejnych generacji czymś anachronicznym, oderwanym od ich doświadczenia.
Kino Wajdy z takiej próby czasu wychodzi zwycięskie. Jest ono częścią wielkiej, inteligenckiej tradycji namysłu nad polskością, wysiłkiem na rzecz nadania jej bardziej refleksyjnych, dojrzalszych form. A przy tym kino to unika pułapki, w jaką wpada czasem część oświecenia (zwłaszcza na peryferiach), działającego wedle zasady "im jaśniej, tym chłodniej".
Wajda nigdy nie patrzy na Polskę chłodnym okiem. Kamera w jego filmach pozornie daje się porwać temu, co w polskości najbardziej fantazmatyczne, irracjonalne zmitologizowane, fantastyczne: ułani, odyseja napoleońska, polski dwór i jego obyczajowość, polonez i wielkanocne jajeczko. Uwodząc tym widza, konfrontując go z często zainscenizowanymi z barokową przesadą własnymi tożsamościowymi fantazjami, pozwala mu nabrać do nich dystansu, traktować je podmiotowo.
Kino Wajdy oferuje nie tylko "twórczość patriotyczną", ale model "twórczego patriotyzmu". Takiego, który w polskim domu, z całym jego symbolicznym, fantastycznym wyposażeniem, czuje się jak u siebie, powiązany emocjonalną więzią z miejscem, wie, że czasem trzeba w nim wyburzyć ściany i wyrzucić niektóre zagracające przestrzeń rodzinne pamiątki. A przy tym ten proces upodmiotowienia wobec polskości nigdy się w dziełach Wajdy do końca nie udaje. Wspólnota, jak w moim jego ulubionym filmie - "Weselu" - ciągle gubi Złoty Róg. Cały czas wraca przymus powtarzania, nakazujący Maćkowi Chmielnickiemu wybrać śmierć na śmietniku, zamiast miłości i życia. Rafałowi Olbromskiemu z „Popiołów” wyruszyć na skazaną na klęskę wyprawę moskiewską Napoleona. To on prowadzi weselników z bronowickiej chaty w chocholim tańcu.
"Wesele" pozostaje dla mnie najważniejszym dziełem Wajdy. We frenetycznej, ekspresyjnej formie zawarty w nim jest - lepiej niż w filmach reżysera dotykających historii wojny i tego, co po niej – cały tragikomizm polskiego losu. Cała Polska. Trójkąt Pany-Chamy-Żydzi. Nieprzepracowane traumy i winy z przeszłości (Targowica szlachty, rabacja galicyjska chłopstwa). Kontrast między dwoma scenami - chocholego tańca i insurekcyjnego zrywu ciągle pijanych gości nad ranem – mówi w zasadzie wszystko, co potrzebujemy wiedzieć o Polsce.
Podzieli nas, czy sklei?
Wajda opuszcza nas w warunkach niezwykle silnej polaryzacji w polityce i kulturze. W ramach logiki tej polaryzacji czytane też będzie jego najnowsze dzieło.
Na bankiecie po gdyńskiej premierze „Powidoków” wszyscy gości byli mocno poruszeni. W historii zaszczutego przez lansujący socrealizm stalinizm artysty, widziano analogie do tego, co może spotkać twórców w ramach polityki kulturalnej „dobrej zmiany”. Można się zżymać na tę analogię, ale Wajda znów trafił w swój czas, nakręcił film bardzo aktualny. Zmuszający do pytań o to, jaka umowa łączyć powinna władzę, społeczeństwo i sztukę.
Zamiast "twórczego patriotyzmu" w typie Wajdy, druga strona publicznej debaty żąda kina po prostu patriotycznego, opiewającego polską chwałę i "polski punkt widzenia". Cała droga twórcza Wajdy - 60 lat dialogu z polską publicznością - pokazuje, że prawdziwe kino narodowe, faktycznie ważne dla wspólnoty, nie może działać w ten sposób. Nie może być pomnikiem ani laurką, monumentalną rekonstrukcją historyczną. Aspirująca do dojrzałości wspólnota nie potrzebuje w kinie wyidealizowanego portretu samej siebie, ale zwierciadła, zdolnego pokazywać także sny i marzenia. Dotyczy to kina nie tylko w Polsce. Kto pamięta o "broniących amerykańskiego punktu widzenia" w Wietnamie "Zielonych beretach" Johna Wayne’a? Wszyscy znają odważnie wkraczający w wojenny koszmar "Czas apokalipsy".
Fatalnie jednak by się stało, gdyby Wajda miał stać się sztandarem tylko jednej strony. Nie wiem, czy dziś to możliwe, ale wierzę, że kiedyś, siedząc nad wrzuconym w montażowy program "Weselu", pracując z obrazami Wajdy, czy wspólnie dyskutując po prelekcji, będą mogli się spotkać ludzie z dziś bardzo mocnych podzielonych Polsk. Jeśli nie będziemy potrafili rozmawiać przy pomocy obrazów z "Wesela", to być może nie będziemy potrafili w ogóle.
Jakub Majmurek dla WP Opinii
Jakub Majmurek - filmoznawca i politolog. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.