Jakub Majmurek: Trzy katastrofy rządu PiS. Czy może być jeszcze głupiej?
Morawiecki miał zaciągnąć hamulec, by autobus, którym pędzimy, nie wpadł w przepaść, ale wszystko wskazuje na to, że na razie wychodzi to średnio. Zarazem większość Polaków, pasażerów tego autobusu, jest obojętna lub wręcz krzyczy: "Jarosław, szybciej!". PiS-owi w sondażach tylko rośnie.
30.01.2018 | aktual.: 31.01.2018 14:13
Dwa miesiące kadencji Morawieckiego to trzy kryzysy wizerunkowe: konflikt z Amerykanami o karę dla TVN, konflikt z Izraelem o ustawę o "polskich obozach śmierci" oraz rezolucja komisja ds. wolności obywatelskich Parlamentu Europejskiego, popierająca uruchomienie artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej wobec Polski. Pierwszy kryzys jest dość banalny, do konfliktu z Europą zdążyliśmy przywyknąć, sprawa z Izraelem może bardzo poważnie zaszkodzić pozycji Polski w świecie.
Obserwując kryzysy, jakie PiS przeżywa w ostatnich tygodniach na arenie międzynarodowej, Jarosław Kaczyński – człowiek bez wątpienia wykształcony – być może przypomina sobie anegdotkę o Janie Himilsbachu i języku angielskim. Gdy kultowemu polskiemu aktorowi proponowano rolę w światowej superprodukcji, ten odmówił. Pytany przez zdumionych kolegów z branży o to, dlaczego to zrobił, odpowiadał: :"Trzeba się nauczyć angielskiego do roli, z produkcji pewnie nic nie wyjdzie, a ja zostanę z tym angielskim jak ch…j".
Prezes PiS zrobił jednak coś, co można porównać do wysiłku nauki języka do roli. Fatalnie postrzeganą w świecie premier Szydło zmienił na czującego się w Davos jak jego poprzedniczka w Brzeszczach światowca, bankiera Mateusza Morawieckiego. Z punktu widzenia polityki krajowej nie było w zasadzie powodu do zmiany. Elektorat PiS kochał panią premier. Kaczyński i kierownictwo partii miało być jednak naprawdę przestraszone tym, dokąd zmierzają stosunki z Europą. Morawiecki miał zaciągnąć hamulec, by autobus nie wpadł w przepaść.
Na razie jednak średnio to wychodzi. Wszystkie trzy wspomniane kryzysy łączy jedno: za każdym razem powodem zamieszania jest przejmowanie kontroli nad polityką państwa przez najbardziej skrajne i irracjonalne elementy zaplecza politycznego obozu władzy. Tak, jakby Kaczyński nie panował nad własną partią i nie zauważył, że staje się ona zakładnikiem tyleż oderwanych od rzeczywistości, co skutecznych w narzucaniu swojej agendy marginalnych środowisk.
Zabawy w demokrację suwerenną
Dobrze pokazuje to najbardziej banalny ze wszystkich przypadek TVN. Kaczyński był chyba faktycznie wściekły na nadgorliwość swoich ludzi z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którzy na podstawie ekspertyzy wykładowczyni szkoły Rydzyka i publicystki magazynu "Egzorcysta" nałożyli na TVN rekordową karę 1,5 miliona złotych za relacje tego, co działo się pod Sejmem na przełomie 2016 i 2017 roku. Powodem kary miało być to, że stacja "namawiała do zachowań sprzecznych z prawem i zagrażających bezpieczeństwu".
Uzasadnienie absurdalne, wzorowane na rozwiązaniach, przy pomocy których niszczy się niezależne media w putinowskiej Rosji i podobnych miejscach. PiS-owska KRRiTv zapomniała jednak, że TVN to amerykański kapitał, a Amerykanie zawsze o swój kapitał za granicą dbają. W sprawie kary bardzo stanowczy, publiczny komunikat wydała amerykańska dyplomacja, kanałami nieoficjalnymi pewnie poszedł jeszcze ostrzejszy. PiS się od razu wycofał.
Cała afera nie tylko pokazuje brak kontroli kierownictwa PiS nad własnym obozem, ale także w bardzo w sumie zabawny sposób weryfikuje fantazje bliskich władzy strategów o Polsce, jako sprzymierzonej ze Stanami "suwerennej demokracji". Stratedzy ci przekonywali, że zamiast na Europę warto stawiać na Stany, bo Bruksela i tak nam nie zapewni bezpieczeństwa, a Stany, w przeciwieństwie do Komisji Europejskiej", nie będą ingerować w wewnętrzne sprawy Polski". Okazuje się jednak, że gdy stawką są interesy amerykańskich firm czy pewne podstawowe standardy, jakich Amerykanie oczekują od swoich sojuszników w tym rejonie świata, jak najbardziej będą.
Tak głupio PiS się jeszcze nie zachowywał
W "suwerenną demokrację" można się bawić, gdy jest się wojskową potęgą, ma się niezbędne zasoby albo populację gotową znosić międzynarodową izolację i jej koszty. Żaden z tych warunków nie jest dziś spełniony w Polsce i także w polityce wewnętrznej musimy liczyć się z tym, że nawet rozwiązania, które mają wyraźny mandat większości, muszą być podejmowane w oparciu o uważną analizę potencjalnych relacji otoczenia i jego wpływu na nasze interesy. PiS od początku ignorował ten wymiar i teraz wszyscy płacimy tego cenę.
Widać to najbardziej dramatycznie w aferze wokół ustawy o nowelizacji IPN. Jeszcze zanim stała się prawem, narobiła realnych szkód wizerunkowych. PiS robił w tym Sejmie rzeczy bezprawne, bezczelne, bezsensowne, ale nigdy nie zachowywał się aż tak głupio jak w tym przypadku.
Już na etapie procedowania okazało się, że ustawa jest całkowicie przeciwskuteczna. Miała walczyć z określeniem "polskie obozy zagłady", a spopularyzowała je na niespotykaną wcześniej skalę. Fraza "Polish Death Camps" została powtórzona na Twitterze 25 milionów razy. "German Death Camps" – milion. Proporcja podobna do 27:1 w głosowaniu nad drugą kadencją Tuska w Brukseli.
Jak zrobiliśmy z siebie samych antysemitów?
Nowela miała pomóc walczyć z wizerunkiem Polaków jako narodu antysemickiego. Wywołała odwrotny efekt, przyklejając Polsce gębę kraju negacjonistycznego, niezdolnego do zmierzenia się z własną historią, przy pomocy prawa karnego usiłującego uciszyć tych historyków, artystów czy dziennikarzy, którzy zajmują się takimi kwestiami jak Jedwabne.
Bo też prawie nikt nie neguje, że obozy śmierci budowały nazistowskie Niemcy, a nie państwo polskie. Problem z tym, że w powszechnej opinii rząd przy okazji próbuje uciszyć dyskusję nad realnymi zbrodniami, jakie Polacy popełniali w trakcie wojny wobec Żydów.
Przed podobnymi konsekwencjami ostrzegało sejmową większość kontrolowane przez nią MSZ. PiS nie posłuchał jednak swoich własnych ekspertów. Z przebiegu dyskusji na komisji sejmowej widać, że kontrolę nad kształtem wrażliwej międzynarodowo ustawy partia oddała takim asom dyplomacji jak Krystyna Pawłowicz, Stanisław Piotrowicz i Patryk Jaki.
Ustawa karząca za "przypisywanie wbrew faktom odpowiedzialności Polakom za zbrodnie na Żydach" napisana tak, jakby chodziło to, by posłowie PiS mogli pochwalić się przed lokalnymi słuchaczkami Radia Maryja, że w końcu państwo ma bat na Jana Tomasza Grossa i innych "szkalujących Polskę" historyków. Ustawa pisana z taką intencją musiała doprowadzić do katastrofy, jaką obserwujemy.
MaBeNa szwankuje
Ustawę o polskich obozach można też uznać za próbę budowy pierwszego podzespołu tego, co doradca Andrzeja Dudy, Andrzej Zybertowicz, nazwał MaBeNą – Maszyną Bezpieczeństwa Narracyjnego. Maszyna ta miałaby pomagać państwu polskiemu ustalać korzystną dla niej narrację w polityce wewnętrznej i światowej - przedstawiać nasz punkt widzenia, rozmontowywać wrogie nam informacyjne wrzutki i od dawna zakorzenione stereotypy.
Niestety, państwo PiS budować własnych, zrozumiałych i atrakcyjnych dla świata narracji zwyczajnie nie potrafi. Pokazuje to też przykład sporu z Europą o praworządność, w którym zmiana premiera na razie nie pomaga.
Morawiecki oraz prezydent Andrzej Duda konsekwentnie w sporze z Europą prezentują dwie narracje. Pierwsza mówi, że Europa atakuje Polskę z niewiedzy. Donosy totalnej opozycji i fake newsy sprzyjających jej mediów wypaczyły obraz Polski w Brukseli. W ten sposób sprawę przedstawiał prezydent w Davos. Spotkała się ona jednak ze stanowczą reakcją europejskich partnerów.
Przysłuchujący się z publiczności wystąpieniu Dudy wiceszef KE, były premier Finlandii, Jyrki Katainen nie wytrzymał i zabrał głos, zapewniając, że Komisja doskonale wie, co się dzieje w Polsce i jej działania nie wynikają z braku wiedzy, a z realnego niepokoju rozwojem sytuacji nad Wisłą.
Premier Morawiecki mówi z kolei, że reformy niczym nie różnią się od tych podejmowanych w krajach zachodnich, że można je porównać do oczyszczenia francuskiego sądownictwa z sędziów orzekających w czasach kolaboracyjnego rządu Vichy itd. Niestety dla PiS, również te argumenty trafiają w próżnię.
Sama zmiana premiera na kogoś sympatyczniejszego od Beaty Szydło nie zmieni faktu, że elity europejskie przekonane są, że reformy Trybunału Konstytucyjnego i sądów podważają unijne standardy praworządności, stwarzając zagrożenie dla takich fundamentów Europy jak prawo do sprawiedliwego procesu, przestrzeganie umów czy sędziowska niezawisłość.
A sondaże swoje…
Nie da się zjeść ciastka i mieć ciastko. Jednocześnie być szanowanym członkiem europejskiej i atlantyckiej wspólnoty i wprowadzać u siebie rozwiązania rodem z Turcji Erdoğana i Rosji Putina. Jak doskonałym dyplomatą nie byłby Mateusz Morawiecki, nie zatrze fatalnego wrażenia, jakie sprawia siłowe, niekonstytucyjnie wygaszanie kadencji prezes Sądu Najwyższego, dublerzy w Trybunale czy postrzegane jako narzędzie zakłamywania historii ustawy.
Niestety, na krajowym podwórku sztuka z ciastkiem PiS po prostu wychodzi. Jak ten rząd nie szkodziłby Polsce na arenie międzynarodowej, w sondażach tylko mu rośnie. Spór z Europą udało się PiS przedstawić tak, by konsolidować poparcie wokół narracji o "wstawianiu z kolan". Spór z Izraelem może mieć podobny efekt. Jesteśmy w autobusie, który zmierza ku przepaści, a większość jest albo obojętna albo krzyczy: "Jarosław, szybciej!". I dopóki nie znajdzie się opozycja zdolna realnie wskazać inny kierunek i zgromadzić wokół niego większość, nic nie wskazuje byśmy zmienili kurs.
Jakub Majmurek dla WP Opinie
Czytaj także: Marcin Makowski: Nie było "polskich obozów śmierci", Polska nie brała ”udziału w Holokauście”. I nic tego nie zmieni
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach serwisu WP Opinie nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis WP Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.