Jakub Majmurek: Salvini nie jest przyjacielem Polski. Może być przyjacielem PiS
Tysiąc słów o tym, że PiS jest partią proeuropejską, nie powie tyle o prawdziwych zamiarach Kaczyńskiego, co jeden gest. Prezes PiS będzie rozmawiał o utworzeniu wspólnej frakcji z przyjacielem Putina i skrajnym euroscepytkiem.
W środę do Warszawy przyjeżdża włoski wicepremier, minister spraw wewnętrznych oraz lider prawicowo-populistycznej Ligii Północnej, Matteo Salvini. Ma rozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim o utworzeniu wspólnego bloku w wyborach do Europarlamentu.
Już samo podjęcie rozmów z Włochem pokazuje, że lider PiS gotów jest prowadzić grę ze skrajną, antyeuropejską prawicą. Salvini wielokrotnie wypowiadał się przeciw: euro (wspólną walutę nazwał "zbrodnią przeciw ludzkości") i prerogatywom Brukseli. "Nie obchodzi mnie opinia Unii Europejskiej, jeśli Unia mówi, że nie mogę przeforsować tego budżetu, to i tak to zrobię" – mówił przy okazji sporu z Komisją Europejską o włoski budżet, zdaniem europejskich urzędników przekraczający dozwolony poziom zadłużenia.
W sojuszu z Ligą Północną PiS naprawdę ciężko będzie sprzedać się umiarkowanemu elektoratowi jako partia przywiązana do udziału Polski w europejskim projekcie.
Rozmowy z Salvinim są tym bardziej dziwne, że o tym polityku można powiedzieć naprawdę wiele, ale z pewnością nie to, że jest przyjacielem Polski. Wręcz przeciwnie. W ostatnich latach, w kwestiach kluczowych dla polskiego bezpieczeństwa Salvini zajmował stanowisko zupełnie inne niż Warszawa. Jego partia od razu uznała aneksję Krymu przez Rosję – prominentny polityk Ligii, Claudio D’Amico był jednym z obserwatorów zorganizowanego przez Rosję referendum, gdzie ludność Krymu miała się opowiedzieć za aneksją. Wbrew większości ekspertów partyjny kolega Salviniego nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości.
Dziś – w żadnym z rządów krajów UE – trudno znaleźć polityka bardziej prorosyjskiego i proputinowskiego niż lider Ligii. Trudno zrozumieć, co na dłuższą metę chce ugrać Jarosław Kaczyński rozmawiając z przedstawicielem sił tak otwarcie niechętnych Brukseli, a tak przychylnym - również w części elektoratu PiS - Putinowi. Zwłaszcza chwilę po tym, gdy PiS ogłosił centrowy, proeuropejski zwrot.
Metro tylko dla mediolańczyków
Powiedzmy jasno. W Polsce istnieje prawicowy elektorat, który nie tylko nie będzie miał nic przeciw rozmowom z Salvinim, ale będzie nimi wręcz zachwycony.
Salvini mówi przecież w dużej mierze jego językiem. Włoski minister nieustannie straszy zalewem Europy przez nielegalnych migrantów oraz stawia sobie za punkt honoru, by jego kraj nie przyjął choćby jednego uchodźcy z Afryki. Jest przeciw małżeństwom par jednopłciowych.
Ciepło wypowiada się o rodzicach niechętnym obowiązkom szczepień. Dostrzega zagrożenie płynące z "ideologii gender". Nie wiem jak odnosi się do "praw kierowców" poniewieranych przez "ekolewactwo", ale nawet gdyby jeździł rowerem, już same wyżej przytoczone poglądy czynią z niego kogoś bardzo sympatycznego dla części prawicowych wyborców w Polsce. Także tych, którzy wiedzę o świecie bardziej niż z TVP, czy "Gazety Polskiej" czerpie z felietonów Rafała A. Ziemkiewicza, czy Facebooka Janusza Korwin-Mikkego.
Rozsądni ludzie w PiS – o ile tacy zostali – powinni jednak zastanowić się dwa razy, czy naprawdę chcą być kojarzeni z politykiem, głoszącym poglądy, jakie również z prawicowego punktu widzenia są po prostu nieakceptowalne i barbarzyńskie. Jeszcze w latach 90. Salvini zasłynął propozycją, by w mediolańskim metrze zarezerwować specjalne wagony "tylko dla mediolańczyków", a przynajmniej dla mediolańskich kobiet, które mogą czuć się zagrożone "brakiem manier przybyszów spoza miasta". Propozycja słusznie wywołała oburzenie jako rasistowski wybryk.
Rasizm Salviniego kierował się wtedy nie tylko wobec migrantów spoza Europy, ale także mieszkańców południa Włoch. Do niedawna Liga pozostawała bowiem regionalną partią zamożnej włoskiej północy – w ogóle nie wystawiała list w środkowych i południowych Włoszech. Jej politycy domagali się daleko idącej federalizacji państwa włoskiego, tak by zamożne Lombardia, Wenecja, czy Piemont nie musiały płacić na ubogie południe. Dopiero w ostatnich latach Salvini na nowo wymyślił Ligę jako partię ogólno-włoską. Hasło "nie będziemy płacić na leni z Neapolu i złodziei z Rzymu" zastąpiło nowe: "musimy bronić Włoch przed inwazją migrantów z Afryki i terrorystów z Bliskiego Wschodu".
Za zmianą poszła polityka szczucia na mniejszości i uchodźców. Salvini proponował między innymi przeprowadzenie spisu ludności romskiej we Włoszech, w celu wydalenia nielegalnie przebywających na terenie państwa Romów. Taka polityka – biorąca na cel konkretną, w przeszłości prześladowaną mniejszość etniczną – nie tylko budzi najgorsze skojarzenia z historią dwudziestego wieku, ale byłaby też sprzeczna z włoską konstytucją.
Jako szef MSW Salvini zasłynął zamknięciem włoskich portów przed statkiem "Lekarzy Bez Granic" wiozącym 600 migrantów, uratowanych z katastrofy na Morzu Śródziemnym.
Brutalność i całkowity brak zwykłej ludzkiej solidarności, jaką wykazał wtedy włoski polityk muszą budzić niesmak nawet u tych osób, które zgadzają się, że Europa powinna ograniczyć migrację i uszczelnić granice.
Przyjaciel Putina
Największy problem z Salvinim - z polskiego punktu widzenia - polega na jego stosunku do Rosji i samego Putina. Włoski polityk chętnie jeździ do Moskwy, fotografuje się z rosyjskim prezydentem, wygłasza pochwały na rzecz panującej w Rosji "prawdziwej demokracji". W zeszłym roku Liga podpisała umowę o współpracy z putinowską partią Jedna Rosja. Rosja nie jest normalną demokracją liberalną, Jedna Rosja nie zdobyła swoich miejsc w rosyjskiej Dumie w wolnych i uczciwych wyborach i europejskie partie polityczne nie powinny traktować jej jako takiej samej siły jak CDU, Zielonych, czy nawet PiS.
Salvini uważa, że po zimnej wojnie Rosja nie jest już dłużej wrogiem Europy. "Jaki dziś sens ma wysyłanie ciężkiego sprzętu i żołnierzy pod rosyjską granicę" – pytał przy okazji ćwiczeń NATO w krajach bałtyckich. Według Salviniego, Rosja powinna dziś być dla Europy zwykłym partnerem gospodarczym i sojusznikiem w walce z "islamskim terroryzmem". Jeśli ceną za to miałoby być uznanie aneksji Krymu, a nawet oddanie całej Ukrainy Putinowi, Włoch jest ją z chęcią gotów zapłacić.
Takie stanowisko w sprawach wschodnich stoi w radykalnej sprzeczności z tym, co mówi – przynajmniej oficjalnie – PiS, i co ciągle uznawane jest za polską rację stanu przez całą klasę polityczną.
W 2017 roku, podczas wizyty w Moskwie, polityk wrzucił swoje zdjęcie z Putinem na swój profil na Facebooku, deklarując przy tym, że nazywający Putina dyktatorem, ówczesny premier Włoch, Matteo Renzi, nie jest warty nawet małego palca rosyjskiego przywódcy.
Nie wiem jak Salvini ocenia mierzoną w częściach ciała Putina wartość Jarosława Kaczyńskiego, ale obawiam się, że niewiele wyżej. Naprawdę, nie jest on osobą w towarzystwie której Polska w bezpiecznych i komfortowych warunkach mogłaby przemyśleć - i ewentualnie zweryfikować - naszą politykę wschodnią.
Czy chcemy żyć w Europie nacjonalistów?
Jeśli Salvini, Kaczyński, Alternatywa dla Niemiec, francuskie Zjednoczenie Narodowe (jak teraz nazywa się nacjonalistyczna partia Marine Le Pen) dogadają się, wystawią wspólną listę w Eurowyborach, a następnie utworzą eurofrakcję w parlamencie w Brukseli.
To radykalnie zmieni politykę europejską. Do tej pory słabością partii populistycznych i antyeuropejskich był brak wspólnej platformy politycznej – ich deputowani nieraz zasiadali w PE jako niezrzeszeni, jeśli udawało się tworzyć jakieś eurosceptyczne frakcje w PE, to na tyle małe, że pozostawały bez żadnego realnego wpływu na prace tego ciała.
Do budowy takiej "antyestablishmentowej" frakcji zachęcał w poniedziałek europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski – obok Ryszarda Legutki i Andrzeja Zybertowicza najbardziej prominentny intelektualista publiczny partii.
Jeśli PiS faktycznie postawiłby na takie rozwiązanie, oznaczałoby to ostateczne opowiedzenie się partii z Nowogrodzkiej przeciw duchowi europejskiego projektu. Byłoby to podjęcie gry na – by użyć trafnego określenia Andrzeja Stankiewicza – nie tyle wyprowadzenie Polski z UE, co Unii Europejskiej z Polski.
Europa zdominowana przez międzynarodówkę nacjonalistów w typie Salviniego zaczęłaby się bowiem zwijać. Zostałaby z niej w końcu unia celna i strefa wolnego handlu. W takiej Unii Jarosław Kaczyński miałby więcej miejsca dla swoich wojenek ze "specjalną kastą sędziowską", dla walki o "repolonizację mediów", nikt nie przeszkadzałby mu w budowie autorytarnego systemu na węgierskiej licencji.
A jednocześnie taka Europa oznaczałaby mniej bezpieczeństwa, solidarności w kluczowych kwestiach i długoterminowego, strategicznego bezpieczeństwa dla Polski. Zwijanie Europy może być w interesie krajów silnych, cieszących się względnym geopolitycznym bezpieczeństwem. Z pewnością nie leży w interesie Polski.
Nie da się grać na tych dwóch fortepianach
Za sojusz z Le Pen i Salvinim umiarkowani wyborcy – których PiS potrzebuje w europejskich i parlamentarnych wyborach - mogą jednak Kaczyńskiego ukarać. Jeśli Nowogrodzka wystartuje w sojuszu z Alternatywą dla Niemiec i innymi eurosceptykami, opozycji łatwo będzie uruchomić narrację, że stawką wyborów jest przyszłość Polski w Europie. Ciągle liczny proeuropejski elektorat znów może zmobilizować się podobnie jak w wyborach samorządowych, nie tylko dając opozycji zwycięstwo w maju, ale także odbierając PiS upragnioną drugą kadencję.
Być może prezes PiS kalkuluje, że równie ważne jak centrum jest zabezpieczenie prawej flanki, zagospodarowanie eurosceptycznego elektoratu tak, by nie wzięła go ewentualna partia Rydzyka, Jakubiaka czy sojusz Korwin-Mikkego, Grzegorza Brauna i narodowców.
Gestem wobec tego elektoratu była nominacja na stanowisko wiceministra cyfryzacji Adama Andruszkiewicza. Sojusz z Salvinim, Le Pen, Austriacką Partią Wolności i AfD też mógłby okazać się dla niego przekonujący.
Problem dla PiS polega jednak na tym, że nie da się grać na tych dwóch fortepianach – jednocześnie wyciągać unijnej flagi, opowiadać o "Polsce, sercu Europy”, zapewniać, że Polexit to nie my i dogadywać z międzynarodówką eurosceptyków. Prezes nie może skutecznie grać o elektorat Andruszkiewicza, nie mobilizując przy tym przeciw sobie proeuropejskich wyborców, którzy jak sceptyczni by nie byli wobec Schetyny, zagłosują na każdego, kto wydaje się alternatywą dla sojuszników madame Le Pen.
Walcząc o środek i prawą flankę jednocześnie Kaczyński wystawia się na bolesne ciosy opozycji – od odpowiedzi na pytanie, na ile opozycja będzie potrafiła tę okazję wykorzystać, zależą nie tylko następne cztery lata i przyszłość nie tylko Polski.