PublicystykaJakub Majmurek o medialnej i kulturalnej polityce rządu PiS: sto dni dzielenia tortu

Jakub Majmurek o medialnej i kulturalnej polityce rządu PiS: sto dni dzielenia tortu

Czy telewizja symbolizowana przez Kraśkę, Tadlę, Lisa była wzorem niezależności i jakości mediów publicznych? Nie. Była anachroniczna, prowincjonalna, odwrócona od świata, tabloidowa. Czy nowa telewizja jest lepsza? Nowa ramówka dopiero się wyłania, ale widać już zmianę w publicystyce i wiadomościach – pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski. Publicysta podsumowuje sto dni medialnej i kulturalnej polityki rządu PiS – przygląda się zmianom w TVP, Polskim Radiu, „Wiadomościach”, pracy ministra Glińskiego oraz ambitnym planom dotyczących polskiego kina.

Jakub Majmurek o medialnej i kulturalnej polityce rządu PiS: sto dni dzielenia tortu
Źródło zdjęć: © Eastnews | Andrzej Hulimka/REPORTER
Jakub Majmurek

Czy telewizja symbolizowana przez Kraśkę, Tadlę, Lisa była wzorem niezależności i jakości mediów publicznych? Nie. Była anachroniczna, prowincjonalna, odwrócona od świata, tabloidowa. Czy nowa telewizja jest lepsza? Nowa ramówka dopiero się wyłania, ale widać już zmianę w publicystyce i wiadomościach – pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski. Publicysta podsumowuje sto dni medialnej i kulturalnej polityki rządu PiS – przygląda się zmianom w TVP, Polskim Radiu, „Wiadomościach”, decyzjom ministra Glińskiego oraz ambitnym planom dotyczących polskiego kina.

Rząd Beaty Szydło jest pierwszym po roku 1989, w którym minister kultury ma jednocześnie rangę wicepremiera. Prawo i Sprawiedliwość jeszcze w okresie kampanii wyborczej zapowiadało, że właśnie kulturze narodowej przyzna szczególny priorytet po przejęciu władzy, wynagradzając tej sferze lata zaniedbań z okresów rządów PO. Jednocześnie, to właśnie w sferze kultury PiS-u obawiano się najbardziej. Nie tylko ewentualnych prób cenzury ze strony funkcjonariuszy partii, ale także tego, że zniszczy ona oswojony w ostatnich latach (dość sensowny) system finansowania kultury i sztuki, oparty o takie instytucje jak Polski Instytut Sztuki Filmowej, Instytut Książki czy Narodowy Instytut Audiowizualny.

Jak po stu dniach wygląda bilans partii na tym polu? Zanim przejdziemy do oceny, na wstępie zrobić trzeba pewne istotne rozróżnienie. Na medialną i kulturalną politykę rządu Szydło w ostatnich trzech miesiącach składają się dwa odrębne czynniki. Z jednej strony mamy oficjalne deklaracje programowe PiS. Rysowały one ambitne plany budowy sieci instytucji – Muzeum Kresów, Muzeum Ziem Zachodnich – oraz hojnego wsparcia produkcji kulturowej przez państwo (choćby w postaci słynnych już „hollywoodzkich filmów o polskiej historii”). Wszystko to miało długoterminowo budować bazę dla bliskiej partii wizji kultury – skupionej na mało urefleksyjnionej kategorii narodu, nakierowanej raczej na przeszłość, mającej służyć „promocji Polski” w świecie. Abstrahując od oceny samego projektu, sto dni to zbyt krótki okres, by rozliczać z niego ministra Glińskiego.

Drugi, równie ważny – w interesującym nas tu horyzoncie czasowym być może nawet ważniejszy – czynnik, to nacisk setek, jeśli nie tysięcy, osób z zaplecza partii, domagających się od niej „nowego rozdania” posad, pieniędzy i uznania w polu mediów i kultury. Partia na te żądania nie pozostawała głucha. Jeszcze w kampanii jej działacze obiecywali, że jeśli wygrają, w telewizji publicznej nie zobaczymy kojarzonych z rządami PO Piotra Kraśki i Tomasza Lisa – co jest sytuacją, dla której trudno znaleźć analogię w jakiejkolwiek demokracji liberalnej. Także premier Gliński od początku zapowiadał, że pod jego rządami nastąpi „inny podział publicznego tortu”. Po stu dniach już można powiedzieć, że nowy podział następuje. I jak na razie, to głównie do tego nowego dzielenia sprowadza się polityka rządu w mediach i kulturze.

Telewizja wzięta!

Najlepiej widać to na przykładzie mediów. PiS zapowiadał nową ustawę medialną, przekształcenie mediów publicznych w narodowe instytucje kultury. Wolne od nacisku komercji media miały wreszcie zacząć realizować swoją misję. Gdy okazało się jednak, że takie przekształcenie statusu prawnego radia i telewizji nastręcza sporo problemów, PiS błyskawicznie przyjął małą ustawę medialną i rozpoczął proces wymiany kadr. Prezesem TVP został błyskotliwy spin doctor partii, Jacek Kurski. Kraśko i Lis rzeczywiście stracili pracę, a na Woronicza i Plac Powstańców Warszawy (siedziba TVP Info) ruszył zaciąg z prawicowych mediów, od „Frondy Lux” do TV Republika. Stare kadry zostały wyczyszczone.

Wyprowadziło to na ulice ludzi protestujących przeciw przejmowaniu mediów przez PiS, doprowadziło też część osób publicznych do deklaracji bojkotu nowych mediów publicznych. Telewizja Kurskiego od początku nie miała więc dobrej prasy. Czy telewizja symbolizowana przez Kraśkę, Tadlę, Lisa była wzorem niezależności i jakości mediów publicznych? Z pewnością nie. Była anachroniczna, prowincjonalna, odwrócona od świata, tabloidowa. Zamiast objaśniać świat i zadawać trudne pytania, wolała urządzać pojedynki polityków i polityczek, okładających się na wizji retorycznymi gumowymi pałkami.

Czy nowa telewizja jest lepsza? Na razie nowa ramówka dopiero się wyłania i trzeba być ostrożnym w ocenach. Zapowiadane jest np. przywrócenie mających stałe miejsce w historii polskiego srebrnego ekranu programów, takich jak „Pegaz” czy „Sonda”. Zmianę widać już jednak w publicystyce i wiadomościach. Jako komentatorzy coraz częściej goszczą w nich bliscy władzy dziennikarze i eksperci. Zawsze skontrowani są z kimś z drugiej strony, proporcje są jednak na ogół takie jak w TV Republika, 3:1 dla strony PiS.

Znany z tej stacji skręt w stronę PiS widać też w „Wiadomościach” TVP 1. Zdążyły już nie tylko wzbudzić żarty wiernopoddańczym relacjonowaniem każdego kroku pani premier, ale także zaliczyć kilka poważnych wpadek – od emisji materiału rasistowskiej organizacji z Wielkiej Brytanii [http://publica.pl/teksty/smolen-rasistowskie-wiadomosci-55272.html] po nieprawdziwe informacje o rzekomej „ekspertyzie grafologicznej” potwierdzającej, że materiały z „szafy Kiszczaka” faktycznie pisane były ręką Lecha Wałęsy. Prowadzący wtedy „Wiadomości” redaktor Krzysztof Ziemiec przeprosił za pomyłkę, ale nie na wizji, tylko w mediach społecznościowych. Tymczasem można spodziewać się, że to wśród widzów „Wiadomości” (wiele z nich to emeryci, dla których od lat jest to podstawowe źródło wiedzy o świecie) poziom cyfrowego wykluczenia jest wyższy niż w średniej populacji i wiele wprowadzonych w błąd osób do tych przeprosin nigdy nie dotarło.

O ile poprzedniej TVP można było zarzucać, że nie dość uważnie patrzy władzy na rękę, to nowa staje się coraz bardziej głosem władzy. Dba przy tym o budowanie pewnych okien dla pluralizmu. Takim szczególnie otwartym kanałem na razie wydaje się być TVP Kultura, kierowana przez Mateusza Matyszkowicza. Zgodnie z nowo ogłoszoną ramówką, swoje produkcje dostaną nie tylko osoby bliskie światopoglądowo układowi rządowemu (Jakub Moroz, Krzysztof Kłopotowski), ale i lewicy (Max Cegielski, Sylwia Chutnik).

Radio i prasa

Podobnie sytuacja wygląda w Polskim Radio. Publicyści związani z „Gazetą Polską” nadają od jakiegoś czasu ton komentarzom. Tematem dnia stają się problemy, które wcześniej uznawane byłyby za absurdalne – np. dzieciństwo Ryszarda Petru w Dubnej i jego wpływ na późniejszą polityczną karierę ekonomisty. Na razie nie mieliśmy czystek porównywalnych z tymi w telewizji, ale dziennikarze także stawiani są w sytuacji, w której nie mają innego wyboru niż odejść. Mianowany przez PiS nowy prezes radia RDC doprowadził np. do odejścia z anteny Tomasza Stawiszyńskiego, prowadzącego „Niedzielę filozofów” – jedyny program w publicznym radio poświęcony filozofii, w którym gościły również takie postacie jak Tomasz Terlikowski.

Widać jednak, że na radio nowa władza nie ma tak wyrazistego pomysłu jak na telewizję. Zmiany następują tu o wiele wolniej. O ile Jacek Kurski jest telewizyjnym zwierzęciem, to nowa prezes Polskiego Radia nie ma żadnego doświadczenia z medium, jakim kieruje. Zaczynała jako dziennikarka pism kobiecych, wydała dwie książki o Marku Hłasce, zbiór reportaży o ofiarach katastrofy smoleńskiej i Katynia, a ostatnio opasłą rozprawę o „walce z cywilizacją chrześcijańską w Polsce”, którą toczyć jej zdaniem mają od pół tysiąca lat różne wrogie polskiej kulturze siły od wykorzenionych możnowładców I Rzeczpospolitej, po KPP i „Gazetę Wyborczą”.

Nowe dzielenie tortu ma też miejsce na rynku prasowym. Instytucje rządowe dostały zakaz prenumeraty gazet uznawanych przez rząd za wrogie PiS. Jest to rozwiązanie absurdalne, urzędnicy powinni mieć dostęp do tytułów potrzebnych im do wykonywania pracy. Prenumerata danego tytułu np. przez ministerstwo nie może być ceną za lojalność. Uznane za wrogie tytuły mają także utracić reklamy spółek skarbu państwa. Spekuluje się, że rząd chce tu przede wszystkim uderzyć ekonomicznie w stanowiącą dla elit i zaplecza PiS symbol wrogiego mu „Salonu” i „Gazetę Wyborczą”.

Najważniejsza ze sztuk

Przed wyborami mogło się wydawać, że dla PiS, podobnie jak dla Lenina, kino jest najważniejszą ze sztuk. W swoim programie partia atakowała jako antypolskie „Pokłosie”, premier Szydło wyrażała swoje rozczarowanie „Idą”, minister Sellin dzielił się swoimi marzeniami o filmie o lotnikach z Dywizjonu 303. Co konkretnego zrobiono w sprawie kina w ciągu stu dni? Niewiele.

Dzięki ustawie o kinematografii z 2005 roku Polska ma bardzo dobry system finansowania kina, w którym trudno coś popsuć. Ustawa daje dyrektorowi Instytutu sporą autonomię od aktualnej władzy. Choć słyszy się plotki o tym, że PiS myśli o zmianie ustawy, połączeniu PISF z NINą i obsadzeniu obu instytucji swoimi ludźmi, to jak dotąd żadne takie projekty się nie skonkretyzowały.

Minister Gliński skorzystał za to ze swoich uprawnień i do listy komisji ekspertów PISF – decydujących o dotacjach dla projektów filmowych – dopisał ludzi z zaplecza swojej partii. Ujawnił jednak przy okazji brak zaplecza PiS w kinie. Weźmy priorytet - produkcja filmu dokumentalnego i liderów oceniających projekty komisji. Obok trzech twórców wywodzących się po prostu ze środowiska (Wojciecha Staronia, Jacka Bławuta, Marcela Łozińskiego), premier dopisał trzech bliskich partii – Annę Ferens, Marię Dłużewską i Andrzeja Wyrozębskiego. Dwie pierwsze kręciły ostatnio głównie filmy o Smoleńsku, Wyrozębski ma na koncie jako reżyser tylko dwa tytuły. Dlatego być może do niego zgłosiło się czterech producentów, do komisji Staronia czy Bławuta po kilkanaście. Sprawa z ekspertami pokazuje, że PiS nie tylko nie ma bliskich sobie kandydatów na ekspertów, ale i że nie ma – przynajmniej w kinie – wcześniej zmuszonych do milczenia dziesiątków niepokornych filmowców, tylko czekających, aż salon przestanie im blokować
genialne pomysły i gotowych kręcić je choćby od wczoraj.

W sprawie kina ze strony partii rządzącej padały też zapowiedzi stworzenia specjalnego funduszu na kino patriotyczne. Każde dodatkowe środki na produkcję filmową to wart dyskusji pomysł, na razie jednak konkretów w tej sprawie brak. Polska dyplomacja kulturalna zdołała za to wystosować petycję do zachodnich mediów przeciw filmowi „Gra tajemnic”, „nie doceniającego wkładu Polaków w złamanie kodu Enigmy”. Nie zdołała natomiast pogratulować dwóm największym sukcesom polskiego kina w trakcie stu dni – nagrodzonym w Sundance twórcom „Córek dancingu” i Tomkowi Wasilewskiemu, który z Berlina przywiózł Srebrnego Niedźwiedzia.

Wnioski z dzielenia

Etap dzielenia tortu jeszcze się nie skończył. Na dniach ogłoszone powinny być dotacje Instytutu Książki, ważne nie tylko dla wydawnictw, ale też pism społeczno-politycznych. Tu można spodziewać się daleko idącej korekty. Zobaczymy, na ile pluralizmu PiS pozwoli w tej dziedzinie. Jakie pisma liberalne i lewicowe dostaną dotację? W jakim wymiarze? Kto się załapie?

Jakie wnioski na przyszłość płyną z tych stu dni? Po pierwsze, dzieleniu tortu towarzyszy dość anachroniczne i naiwne myślenie o kulturze. Naiwnością jest bowiem wiara PiS-owskich urzędników w to, że „hollywoodzki film o historii Polski” będzie robił nam na świecie politykę historyczną. Anachronizmy widać z kolei w myśleniu o telewizji i radio. Nie ma w nim jak dotąd żadnej spójnej strategii, biorącej pod uwagę fakt, że oba te media działają dziś w innych warunkach niż w czasach, gdy Jacek Kurski kręcił „Nocną zmianę”: w ramach cyfrowego multipleksu, z setką kanałów tematycznych, informacjami dostępnymi i weryfikowalnymi na kilka kliknięć.

Z drugiej zaś strony, te 100 dni pokazują krótkie ławki kadrowe PiS w kulturze i mediach. Poważnymi instytucjami medialnymi kierują ludzie bez doświadczenia, na stanowiska eksperckie powoływane są osoby z średnim dorobkiem itd. Czy krótkie ławki PiS i anachronizm jego myślenia okażą się barierą uniemożliwiającą realizację szerszego planu politycznego w kulturze? Na odpowiedź trzeba znacznie więcej niż 100 dni.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Opinie
piotr glińskijacek kurskipolskie radio
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (469)