Jakub Majmurek: Nie wystarczy się policzyć
Niedzielna demonstracja pod Sejmem frekwencyjnie wypadła bardzo przyzwoicie. Nie wiem jaka była dokładna liczba uczestników, ale opowieści policji o niecałych pięciu tysiącach można włożyć między bajki. Tłum pod Sejmem był tak gęsty, że trudno było się przepchać w miejsce, z którego widać by było scenę i przemawiających z niej polityków. Jak na środek wakacji, to naprawdę nieźle.
17.07.2017 | aktual.: 17.07.2017 08:38
Z drugiej strony nie ma się co łudzić, że taka mobilizacja będzie w stanie powstrzymać PiS. Nie wystarczy pokazać się i policzyć, trzeba mieć pomysł jak taktycznie użyć własnych zasobów, tak, by politycznemu przeciwnikowi realnie zaszkodzić. Nie piszę celowo "pokonać go" – bo o pokonaniu PiS opozycja może dziś jedynie marzyć. Horyzontem angażującym wszystkie siły jest na razie ochrona absolutnych fundamentów państwa prawa i powstrzymanie demolujących go reform sądownictwa. Jeśli i to się nie uda, to trzeba się postarać, by okazały się one dla PiS na tyle kosztowne, by Jarosław Kaczyński zastanowił się następnym razem dwa razy, zanim zrobi kolejny krok w kierunku standardów znanych ze Stambułu "sułtana" Erdoğana.
Scena i ulica
Niestety, niedziela pokazała też, że z taktyką opozycja ma problem. Pod Sejmem bardzo wyraźnie widać było kontrast między mobilizacją obywateli, a słabością przemawiających w ich imieniu politycznych liderów. Na demonstracji widziałem bardzo politycznie różnorodny tłum. Byli przedstawiciele ruchów miejskich, lewica z Razem i SLD, zwolennicy PO i Nowoczesnej, sympatycy KOD i wiele osób na co dzień pozbawionych partyjnej afiliacji. Jakby dobrze poszukać, to pewnie znaleźć by można niejedną konserwatystkę czy wyborcę PiS wkurzonych tym, co partia robi z sądami.
Polityczna różnorodność tego tłumu nie znalazła jednak odzwierciedlenia w mowach kolejnych polityków. Osoby, które przyszły pod Sejm przekonane, że biorą udział w proteście wszystkich, którym drogi jest trójpodział władzy i niezawisłe sądy, mogły czuć się zawiedzione i wkurzone. Otrzymały bowiem zestaw mówców przywodzący na myśl nieszczęsną kampanię Bronisława Komorowskiego, na czele z ikonami transformacji (i dawnej Unii Wolności): Leszkiem Balcerowiczem i Władysławem Frasyniukiem. Mówcy powtarzali ten sam komunikat, jaki liberalne partie nadają od czasów podwójnych, przegranych wyborów z 2015 roku. Sukcesy III RP, Europa, wolny rynek, Kaczor-dyktator, kto nie skacze ten za PiS itd.
Naprawdę, drodzy liderzy opozycji, czas się ogarnąć, ten język nie działa. Dźwięczy głucho nawet wśród wielu osób, jakie pod Sejm przyszły, a już z pewnością nie jest w stanie przyciągnąć nowych. Próbowaliśmy już grać tymi symbolicznymi zasobami przy okazji walki z destrukcją Trybunału Konstytucyjnego i choć uliczna mobilizacja bywała wspaniała, to koniec końców przegraliśmy. Pora wyciągnąć wnioski.
Frasyniuk – przy całym szacunku dla jego historycznej roli – nie jest dziś liderem, zdolnym wytłumaczyć niezaangażowanej opinii publicznej, o co toczy się gra. Jego wezwania żołnierzy i policjantów do nieposłuszeństwa wobec władzy PiS to w obecnym momencie fatalny błąd i bezmyślne podkładanie się propagandzie rządowej. Leszek Balcerowicz jest i jeszcze długo będzie dla opinii publicznej postacią głęboko kontrowersyjną. W XXI wieku polska polityka naprawdę potrzebuje nowych symboli. Zdolnych trafić do młodego prekariatu, kobiet z czarnych marszów czy zniechęconych do III RP seniorów.
Jednoczmy się mądrze
W mowach przywódców KOD, PO i Nowoczesnej pojawiało się żądanie zjednoczenia całej opozycji przeciw PiS. Nie wiem czy w tym momencie trafne. Do wyborów – jeśli odbędą się normalnie – ciągle ponad dwa lata. Tworzenie już teraz jednej listy może być przedwczesne i przeciwskuteczne.
O ile wspólna lista bloku liberalnego (PO, Nowoczesna i mniejsze partie) może mieć wyborczy sens, to wejście całej opozycji pod jeden sztandar już nie. Ordynacja proporcjonalna nie sprzyja systemowi dwupartyjnemu. Wielu wyborców lewicy i ludowców nigdy nie zagłosuje na listy, z których startuje Ryszard Petru. Część wyborców nie odciągną od PiS kwestie obrony demokracji, ale kwestie socjalne, w których PO i Nowoczesna nigdy nie będą wiarygodne. Naprawdę opozycja ugra więcej w dwóch, trzech blokach (PSL, lewica, liberałowie), niż jednym.
W sprawie walki o powstrzymanie demolki Sądu Najwyższego i KRS konieczna jest oczywiście zasada, iż nie ma wroga w walce z PiS o tę konkretną sprawę. Wspólne natarcie w tej jednej bitwie nie musi oznaczać łączenia wszystkich opozycyjnych wojsk w całej wojnie – nie jest to strategicznie wskazane.
Zwłaszcza, że jak bardzo się opozycja nie zjednoczony, to zostanie jeszcze Kukiz ’15. Jeśli znajdzie się w Sejmie, to na różne sposoby rozgrywany będzie przez PiS jako rezerwa kadrowa. Opozycja nie ma pomysłu jak sama mogłaby Kukiza rozegrać. A w tym właśnie tkwić może klucz do politycznego zwycięstwa w bitwie o sądy. Analizy portalu "Polityka w sieci" pokazują, że bez pomocy Kukiza i stworzonej przez jego ruch infrastruktury komunikacyjnej w mediach społecznościowych, opozycja przegra informacyjną wojnę o reformy Ziobry.
Tymczasem w niedzielę pod Sejmem próbowano zmusić Kukiz ’15 do akcesji w szeregi zjednoczonej opozycji, krzycząc "Kukiz-zdrajca". Jestem jak najgorszego zdania o Kukizie osobiście i roli jego ruchu w polskiej polityce. Jednak w obecnej sytuacji takie okrzyki to polityczny strzał w kolano. Tak samo jak wygłaszane przez Ryszarda Petru pogróżki pod adresem Andrzeja Dudy, że "pójdzie pod Trybunał Stanu", jeśli podpisze ustawy o sądach. Naprawdę, w tej chwili trzeba minimalizować szkody i sondować, czy da się ugrać zawetowanie przez Dudę choć jednej z ustaw. Szantażując prezydenta, opozycja zmusza go, by wszystkie trzy podpisał. Duda nie może przecież wysłać swojemu zapleczu sygnału, że ugiął się pod groźbami założyciela Nowoczesnej.
Telewizyjny dom wariatów
Jak na wszystkie te protesty reaguje PiS? W swoim stylu: rzuca dzikimi oskarżeniami, grozi i usiłuje przedstawić się w roli ofiary, którą opozycja pragnie siłowo pozbawić władzy. W tym tonie utrzymane było wystąpienie prezesa Kaczyńskiego z piątku, gdzie groził opozycji prokuratorem, procesami i wykluczeniem z życia publicznego.
W tym samym tonie od początku o protestach w sprawie reform sądownictwa wypowiadają kontrolowane przez rządzącą partie media publiczne. Oglądanie w niedziele TVP Info przypominało obcowanie z opowieścią szaleńca. Przez cały dzień atakowały nas czerwone paski z odmienianym przez wszystkie przypadki słowem "pucz". Pod Sejmem zebrać się mieli "bojówkarze", zmierzający do siłowego obalenia rządu.
Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by za puczystów uznać zgromadzonych w niedzielę na Wiejskiej demonstrantów: seniorów, młodzież, rowerzystów, rodziny z dziećmi, miłośników czworonogów i inne równie groźne dla każdej władzy grupy. "Wiadomości" TVP materiał o protestach ilustruje napisem na pasku "Front obrony sędziowskiej kasty", TVP Info zestawia obrazy niedzielnych demonstracji z demonstracjami pracowników służb PRL z zimy tego roku. Wszystko, by zohydzić demonstrantów.
Za prezesem Kaczyńskim, podległe mu media aktywnie szczują na połowę społeczeństwa niezgadzającą się z PiS. Demonizują grupę, która nie robi nic, poza korzystaniem ze swojego podstawowego obywatelskiego prawa – prawa do krytyki władzy w ramach ulicznej demonstracji. W tak ukształtowanej przez PiS i jego medialne zaplecze przestrzeni publicznej, jakikolwiek dialog z władzą, poza mobilizacją obywateli na ulicach, wydaje się niemożliwy.
Kto usunie barierki
Niedzielna frekwencja pokazuje, że mimo prawie dwóch lat dobrej zmiany i kolejnych demoralizujących klęsk opozycji, zasoby do takiej mobilizacji istnieją. Choć ciągle brak polityczki czy polityka zdolnych naprawdę je uruchomić. Być może przywódcy nie zawsze są potrzebni – Czarny Marsz, jedyna siła zdolna zatrzymać PiS, nie potrzebowała liderek. Trzeba dziś zrobić wszystko, by podobna oddolna mobilizacja zatrzymała niszczenie sądownictwa. Ruch społeczny nie jest jednak sam w stanie zmienić kraju. Potrzebuje sojuszu z partią, zdolną przełożyć żądania ruchu na język ustaw, ministerialnych zarządzeń, sektorowych polityk.
Na niedzielnym wiecu trudno się było swobodnie poruszać, gdyż przestrzeń wokół centrum władzy ustawodawczej w Polsce została obstawiona barierkami. Jedne postawił minister Błaszczak, drugie deweloperzy, budujący się wokół Sejmu. Paranoja PiS i zdziczała deweloperka – której jak widać nawet pod Sejmem nie da się w Polsce uregulować – zrobiły tor z przeszkodami z miejsca, które powinno być otwarte dla obywateli pragnących wyrazić swoje niezadowolenie z władzy.
W niedzielę widać było, jak pilnie potrzeba politycznych sił, zdolnych usunąć obie grupy barierek, przywrócić Polkom i Polakom prawo do publicznej przestrzeni i ich własnego państwa. Na razie trzeba zatrzymać PiS przed zdemolowaniem do końca trójpodziału władzy. Ale jeśli opozycja naprawdę chce odsunąć tę toksyczną partię od władzy, to niech przestanie naśmiewać się z Kaczora-kurdupla, śpiewać "Mury" i ogrywać symbole pierwszej "Solidarności". Wiek XX się skończył – czego nie widzą ani Kaczyński, ani Frasyniuk - potrzeba politycznej oferty na miarę XXI.
Jakub Majmurek dla WP Opinie